street fighter film

Game Over. Najgorsze filmy na podstawie gier wideo

7 minut czytania
Komentarze

Znalezienie dobrych filmów na podstawie gier wideo jest nie lada wyzwaniem, z kolei jednak wybór tych złych to właściwie bułka z masłem. Ale nie wszystko w życiu musi być trudne. Poniżej znajdziecie nasz wybór najgorszych filmowych adaptacji gier wideo.

Spis treści:

Super Mario Bros.

„Super Mario Bros.” uchodzi za pierwszą w historii adaptację gry wideo. A przynajmniej jedną z pierwszych. W historii zapisał się jednak bardziej jako najgorsza adaptacja gry wideo. I jeden z najgorszych filmów wszech czasów w ogóle. Już sam pomysł, by przenieść grę „Super Mario” na film fabularny był bez sensu. A gdy dodamy sobie do tego nie wiedzieć czemu mroczną i naturalistyczną wersję „Super Mario” z żywymi aktorami to nietrudno przewidzieć, że wyjdzie z tego istne kuriozum, za przeproszeniem… Koopa.

Uncharted

Patrząc powierzchownie „Uncharted” może wydawać się całkiem niezłym, widowiskowym blockbusterem. Przyglądając się bliżej w ogóle nim nie jest, gdyż oferuje nudną i wtórną fabułę, nijakie postaci i średnio atrakcyjne wizualnie sekwencje. A do tego z grą „Uncharted” ma niewiele wspólnego poza ogólnym zarysem fabularnym i imionami postaci. Tom Holland posiada ekranową charyzmę, ale nijak nie pasuje do postaci Nathana Drake’a, tym bardziej, że wygląda jak wieczny 15-latek. Mark Wahlberg jako Sully jest takim samym aktorskim drewnem jak Mark Wahlberg w każdym innym filmie. Sekwencje akcji w tym filmie za ponad 100 milionów dolarów nie mają ani krzty kreatywności w porównaniu z tymi z gier, co najwyżej je naśladują niemal klatka w klatkę tyle że gorzej. Strata czasu i potencjału.

Seria Resident Evil

Filmowa seria „Resident Evil” jest dla mnie fascynującym fenomenem, gdyż mimo tego, że wszystkie jej odsłony są potwornie złe (część pierwsza pośród nich wypada najlepiej, ale to nie jest w żadnym razie dobry poziom), to doczekała się licznych kontynuacji. I każda z nich była tylko gorsza od poprzednika. Co więcej, o ile jeszcze część pierwsza flirtowała z gatunkiem horroru, do którego przynależy pierwowzór, tak kolejne to już praktycznie durne i niezbyt udane od strony realizacyjnej kino akcji z paroma mrugnięciami okiem do fanów gry. „Resident Evil” pozostało tutaj po prostu marką, którą można było wrzucić na plakat i przyciągać uwagę. Choć sądzę też, że wielu fanów filmów niekoniecznie w ogóle zna gry i dla nich „RE” to właśnie ta oto seria filmowa i lubią ją za to, co sobą reprezentuje.

Street Fighter

Ojoj, jaki ten film jest zły. Z grą „Street Fighter” nie ma zbyt wiele wspólnego. W sumie zastanawiam się dlaczego, skoro jej koncept jest taki prosty i oczywisty. Ale Hollywood zawsze wie lepiej. To na dobrą sprawę nic więcej niż zrobiona na pół poważnie quasi-parodia filmów akcji (nie wiem czy zamierzona). Wygląda fatalnie i tak też jest zagrana. No i całość po prostu krzyczy, że jest filmem klasy C ery VHS-ów jak mało która produkcja.

Assassin’s Creed

„Assassin’s Creed” jako seria gier posiada wręcz idealny materiał do tego, by przenieść ją na duży ekran. Niestety film na jej podstawie okazał się klasycznym przykładem przypadku „my, filmowcy, wiemy lepiej” przez co fani gry dostali produkcję wykorzystującą znane im motywy, ale całość niewiele miała wspólnego z oryginałem. Co więcej spora część filmu rozgrywała się we współczesności, podczas gdy w grach to zaledwie ułamek historii. Ostatecznie film „Assassin’s Creed” pozmieniał co tylko mógł względem pierwowzoru i tym samym sprawił, że fani gier nie mieli tu czego szukać. A reszta widzów nie była tym zbytnio zainteresowana. Proste, oczywiste błędy, ale widać, Hollywood musi wielokrotnie się na nich sparzyć, by dojść do poprawnych wniosków.

Mortal Kombat (wersja z 2021 roku)

Miałem spore nadzieje związane z tym filmem. Może nie były to zbyt ambitne nadzieje, ale po prostu liczyłem, że uda się w końcu zrobić film oparty na grach „Mortal Kombat”, który będzie dobry, nie tylko jako adaptacja serii bijatyk, ale po prostu jako film o sztukach walki wymieszany z elementami fantasy. Zwiastun zapowiadał, że całość będzie wyglądać dobrze od strony wizualnej. I tak było. Szkoda tylko, że fabuła filmu niewiele ma wspólnego z „Mortal Kombat” – tytułowy turniej w ogóle nie ma tu miejsca. Postaci są fatalnie rozpisane, mają marne dialogi (nawet jak na kino tego typu). Główny bohater, stworzony specjalnie na potrzeby tego filmu jest potwornie nijaki (pojawia się pytanie po co on tutaj, skoro mitologia „Mortal Kombat” ma już masę gotowych, znanych i uwielbianych bohaterów?). Sceny walk są anemiczne, nudne i pozbawione widowiskowości oraz kiepsko wyreżyserowane. I na tym mógłbym zakończyć, gdyż jeśli film „Mortal Kombat” nie dostarcza jakkolwiek udanych scen walk, to ja nie widzę sensu, by go oglądać. Potwornie zmarnowany potencjał.

Dungeon Siege: W imię króla

W tej adaptacji gry wideo w reżyserii Uwe Bolla zagrali: Jason Statham, Burt Reynolds i Ray Liotta. Już sama ta mieszanka nazwisk jawi się niczym absurdalny żart. Tym bardziej gdy grają oni razem na planie filmu tak złego, jak „Dungeon Siege: W imię króla”. Po pierwsze od zawsze mnie dziwiło, czemu spośród wszystkich gier Boll do adaptacji wybrał akurat „Dungeon Siege”. W sensie to nie była zła gra, ale jest masa lepszych i przede wszystkim popularniejszych.  W każdym razie w jej filmowej adaptacji nie udało się wszystko co mogło się nie udać. Scenariusz, marna reżyseria, tania warstwa wizualna. Chyba bardziej od pytania jakim cudem ten film powstał zastanawia mnie jakim cudem doczekał się aż dwóch sequeli. Tym bardziej, że już pierwszy film spotkał się z marnym przyjęciem i był ogromną klapą finansową.

DOA: Żywy lub martwy

Adaptacja bijatyki „Dead or Alive” nawet nie próbuje udawać, że jest czymś więcej niż magnesem na śliniących się nastolatków płci męskiej, chcących popatrzeć na zgrabne dziewczyny, które się biją w strojach kąpielowych. I cóż, możecie sobie tylko wyobrazić jak „dobry” może być film oparty na takim koncepcie. Ale spróbujcie sobie wyobrazić też to, że pomimo tego konceptu nawet grupa docelowa uznała, że nie chce tego oglądać. „DOA: Żywy lub martwy” okazał się bolesną katastrofą finansową.

Filmowe rankingi, które warto przeczytać

Na naszym portalu znajdziecie także wiele innych rankingów oraz zestawień, które warte są przeczytania. Poniżej prezentujemy ich listę i zachęcamy do czytania.

Motyw