Iron Man 3 Robert Downey Jr Tony Stark marvel

To koniec. Nawet powrót Roberta Downeya Jr. nie uratuje Marvel Studios [OPINIA]

12 minut czytania
Komentarze

Źle się dzieje w królestwie Marvela. Ostatnie rewelacje ujawnione w artykule Variety tylko potwierdzają to, co wielu niedowiarków uważało za teorie spiskowe. Marvel (i Disney) w ogóle jest w kiepskiej sytuacji. I na horyzoncie nie widać nic, co mogłoby tę sytuację poprawić. Studio zaczyna sięgać po desperackie rozwiązania.

Marvel w kryzysie

brie larson captain marvel

O tym, że Marvel Studios najlepsze lata ma już za sobą widać wyraźnie gdy porównuje się fazę 4. MCU z poprzednimi. Już sam początek fazy 4., który oparty był na filmie „Czarna Wdowa”, będącym na dobrą sprawę prequelem losów tytułowej bohaterki przed wydarzeniami z finału fazy 3. dowodził, że Marvel „szyje” i nie bardzo ma materiał na dalsze rozwinięcie historii. A dalej było tylko gorzej, bo z perspektywy czasu, przy wszystkich minusach tego filmu, uznaję „Czarną wdowę” za w sumie chyba najlepszy film 4. fazy MCU. To mówi samo za siebie… W każdym razie bazując na przykładzie „Strażników Galaktyki”, Marvel postanowił większość 4. fazy poświęcić na przedstawianie całych zastępów niszowych postaci znanych z komiksów Marvela garstce fanów (i to tych starszych, bo młodsi komiksów nie czytają i tym bardziej tych postaci nie znają). Także jak dotąd mieliśmy okazję oglądać ekranowe debiuty m.in. Shang-Chi, Moon Knighta, She-Hulk czy Ms. Marvel. Ze „starych” bohaterów powrócili Dr. Strange, Scarlet Witch czy Kapitan Marvel i Ant-Man, którzy byli postaciami drugoplanowymi. Trudno się dziwić, że zapał fanów nie jest tak duży jak poprzednio.

Przeczytaj także: 5. i 6. faza MCU zapowiadają się tylko trochę lepiej niż faza 4., ale i tak nie uratują Marvel Studios.

Przede wszystkim jednak filmy i seriale Marvela rozczarowywały scenariuszowo oraz tym, jak traktowały kultowe (nawet jeśli drugoplanowe) postaci. Dr. Strange w filmie „Dr. Strange w multiwersum ogłędu” został zredukowany do niezbyt rozgarniętego opiekuna nastoletniej Ameriki Chavez, która z kolei oczywiście okazała się mądrą, kompetentną młodą kobietą. Thor został zniszczony już w „Endgame”, ale najbardziej przeceniany reżyser XXI wieku Taika Waititi dobił go jeszcze bardziej robiąc z niego w „Thor: Miłość i grom” idiotę rodem ze stonerskiej komedii muzycznej z lat 80. Loki z kolei w swoim własnym serialu zmienił się w biseksualne ciepłe kluchy, dokonujące autorefleksji podczas jedzenia ciasteczek. Co sprawiło przemianę międzyplanetarnego mordercy i charyzmatycznego oraz budzącego grozę czarnego charakteru? Wystarczyło, że obejrzał film o swojej przyszłości. Bum. Wszystko po to, by zrobić miejsce dla silnych i zaradnych kobiecych postaci. I gdyby jeszcze były one interesujące i charyzmatyczne to pół biedy, ale niestety tak nie jest. Kobiece postaci w Marvelu (i Disneyu) to sztywne i drewniane do bólu (a chwilami żenujące, tutaj patrzę w stronę She-Hulk) transparenty feministyczne, a nie bohaterki z krwi i kości. Ich problemem jest też to, że są one wszystkie perfekcyjne od samego początku. Nie mają żadnej klasycznej „drogi bohatera” do przejścia. Gdy je poznajemy są zaradne, kompetentne, broń boże słabe czy wrażliwe, mają moce, z którymi nikt nie może się równać. A przed nami jeszcze m.in. takie „długo wyczekiwane” premiery produkcji o kolejnych „bardzo znanych” superbohaterkach jak „Echo” czy „Ironheart”. Marvel chyba do teraz nie bardzo zdaje sobie sprawę, że choćbyśmy nie wiem jak zakłamywali rzeczywistość, to filmy i seriale o superbohaterach są markami dla chłopców. Jasne, są dziewczyny, które lubią Marvela, ale nawet jeśli są liczne, to jest to mniejszość całościowej widowni. Dodatkowo to te same widzki, które lubiły Marvela za czasów Iron Mana, Kapitana Ameryki, Thora, Hulka itd. Pomysł, by nagle usunąć z pola widzenia męskich bohaterów i wstawić w ich miejsce kobiece bohaterki zostawiając paru facetów, ale głównie po to by ich ośmieszyć i pokazać jak super na ich tle wypadają kobiety, niekoniecznie jest dobry. Dlaczego? Bo w ten sposób alienuje się główną grupę docelową. Brak szacunku dla fanów widać na każdym kroku. Przypominam, że kultowa postać Mr. Fantastic zadebiutowała w MCU po to tylko, by Scarlet Witch mogła go jednym ruchem ręki zabić zamieniając w coś przypominające spagetti. Nie odkrywam tu Ameryki. Każda normalna firma sprzedająca cokolwiek wie, że alienacja i tym bardziej obrażanie głównej grupy docelowej to gwóźdź do trumny. Marvel/Disney zakrywając się sztandarem poprawności politycznej sądził, że jest nietykalny i może nagiąć tę regułę. Cóż, rzeczywistość to szybko weryfikuje.  

Marvel i kłopoty z finansami

she hulk twerking marvel

Faktem jest, że, obiektywnie rzecz biorąc, filmy Marvela zarabiają spore pieniądze i przyciągają rzesze widzów. „Thor: Miłość i gniew” zarobił 760 mln dol., „Doktor Strange w multiwersum obłędu” ponad 950 mln dol., „Czarna Pantera 2” ponad 800 mln dol. To są kwoty olbrzymie i większość filmów w historii kina takich nigdy nie zarabiało. Tylko przez to, że ich budżety są absurdalnie wysokie (i szczerze mówiąc, nie wiem na co są wydawane te pieniądze) filmy te niestety nie przynoszą zysków, więc kwalifikują się do miana klap finansowych. Jest to na pierwszy rzut oka absurdalne patrząc na wielkość tych liczb, ale tak jest. Tym bardziej, że inne filmy z 4. fazy, takie jak „Eternals”, czy „Shang-Chi” albo otwierający 5. fazę „Ant-Man i Osa: Kwantomania” przyniosły wręcz potężne straty. Straty generuje także serwis Disney+. I to pomimo ponad 150 mln subskrybentów globalnie. Dlaczego? No bo Disney+ to serwis hermetyczny, skierowany głównie do fanów animacji Disneya, Star Wars oraz Marvela. I nawet gdyby ichniejsze seriale MCU były wybitne, to w tym przypadku ponownie wkracza na pierwszy plan problem z finansowaniem. Seriale MCU są potwornie drogie i osobiście nie mam poczucia, że muszą takie być. Z artykułu w Variety dowiadujemy się m.in., że serial „She-Hulk” kosztował aż 250 mln dol!!! To jeden z największych budżetów jakie może mieć film kinowy. Takie pieniądze poszły na serial!? Co więcej, nie bardzo widzę na co te pieniądze poszły, bo efekty CGI w „She-Hulk” są chwilami żenujące. Pamiętam czasy, gdy za 150 mln dol. można było zrobić zapierające dech w piersiach widowisko, więc gdy widzę jakieś „wizualne potworki” w produkcji za 250 mln dol. to niestety nie mam dla nich ani grama tolerancji. Tym bardziej, gdy  mówimy o 250 mln dol. wydanych na serial w serwisie streamingowym, w którym to nie ma opcji, by te pieniądze się jakkolwiek zwróciły. 250 mln dol. to powinna być ćwierć całego budżetu Disney+ na rok, a nie na tylko jeden serial. I to serial, z którego zapamiętamy głównie She-Hulk, która twerkuje z Megan Thee Stallion, słabe CGI oraz syna Hulka z bodaj najgorszą fryzurą w historii telewizji.

Skaar She Hulk

Przeczytaj także: Najlepsze filmy i seriale Marvel Cinematic Universe.

Artykuł w Variety w kilku miejscach wyraźnie daje do zrozumienia, że obecny Marvel jest studiem pogrążonym w chaosie. Poczynając od tego, że chyba dla każdego jasnym jest, iż plan na fazę 4., a być może i na kolejne, to co najwyżej zarys, o ile ów plan w ogóle istnieje. Trochę nie bardzo widać do czego historia w najnowszych filmach Marvela zmierza. Jest oczywiście motyw multiwersum (potwornie niewykorzystany) oraz Kang, tyle że póki co Kang nie budzi grozy (w każdym filmie, w którym się pojawia jego wariant jest pokonywany, także przez Ant-Mana, kaman!), a do tego jego losy w MCU wydają się bardzo niepewne ze względu na oskarżenia i proces sądowy, w które zamieszany jest grający go Jonathan Majors. Kariera Majorsa wisi na włosku i wiele wskazuje na to, że rok, który miał być dla niego przełomowym spełnieniem marzeń aktorskich będzie też rokiem jego upadku. Już powoli pojawiają się plotki, że Marvel chce zastąpić postać Kanga Dr. Doomem. Variety obnażyło także przedziwną sytuację związaną z produkcją filmu „Blade”, który z jakiegoś powodu stał się soczewką skupiającą w sobie wszystko co najgorsze w propagandzie woke. Na pewnym etapie miało dojść do tego, że tytułowa postać kultowego łowcy wampirów miała zostać zredukowana, gdyż w filmie miały się też pojawić aż trzy główne bohaterki płci żeńskiej (oczywiście). Blade miał więc nie być głównym bohaterem filmu o samym sobie, bo przecież wszędzie trzeba teraz obsadzać postaci kobiece.

Ciekawym przykładem jest też „Marvels”, czyli przedziwna sytuacja sequela „Kapitan Marvel”, który nagle zmienił się w film drużynowy, bo tytułowa bohaterka okazała się tak nielubiana, że studio nie chciało ryzykować klapy. Aczkolwiek „Marvels” klapą też będzie, gdyż budżet tego filmu również do małych nie należy (koszta szacuje się aż na 300 mln dol., których oczywiście również nie widać – widać za to przeciętne CGI i kostiumy rodem z konwentów komiksowych). O tym, że jest źle widać oglądając choćby najnowszy, finałowy zwiastun. W jego pierwszych sekundach Marvel postanowił wykorzystać fragmenty z „Avengers: Endgame”, głównie te z postaciami Tony’ego Starka i Steve’a Rogersa. Pierwszy znak, że studio próbuje się ratować z tarapatów. Gdy  zwiastun do filmu zaczyna się od przebitek z innego filmu sprzed 5 lat to znaczy, że jest źle. Zainteresowanie „Marvels” jest rekordowo małe jak na produkcję Marvela, o czym powoli donoszą media. Przedsprzedaż biletów jest najniższa na jakikolwiek film Marvela od 4 lat. Prognozuje się, że otwarcie „Marvels” wynosić ma pomiędzy 50 a 75 mln dol. Oczywiście to solidny wynik. Ale znowu wracamy do tego, że budżet jest tak ogromny, że tego typu kwoty, w normalnym warunkach fantastyczne, tutaj nie wystarczą. Trudno oczekiwać, by ta produkcja była przebojem, który zarobi ponad miliard dolarów. „Marvels” jest filmem, w którym jednej z bohaterek nikt nie lubi, drugiej nikt nie zna, a trzecia wymaga oglądania serialu z nią dostepnego tylko w Disney+. Próg wejścia jest spory. Plus, wiem, że zabrzmię jak seksista, ale problemem jest to, że to film o kobietach-superbohaterkach skierowany głównie do dziewczyn. Może zachęci on damską część widowni do pójścia do kina, ale czy zachęca część męską? Wątpię. Szczególnie, że już „Kapitan Marvel” był o tym, jacy to źli są mężczyźni i jak uciemiężają kobiety, które są lepsze od nich. Na ten moment „Marvels” zapowiadają się na największą klapę finansową w historii Marvela, ale czy nią będzie to czas pokaże.

Robert Downey Jr. uratuje MCU?

Od niedawna w sieci zaczęły krążyć plotki o tym, że Marvel pracuje nad tym, by przywrócić oryginalną ekipę Avengers do życia. Bez względu na to, czy są to tylko plotki czy nie już sam fakt, że się o tym mówi wskazuje na to, że Marvel jest w kiepskim stanie. Przede wszystkim studio w ogóle nie powinno uśmiercać Iron Mana, Czarnej Wdowy i Kapitana Ameryki jeśli chciało kontynuować całą sagę. Nie da się „wykasować” głównych postaci i liczyć na taki sam sukces zastępując je innymi, mniej ciekawymi. Oczywiście Marvel „musiał” to zrobić, bo aktywiści walczący o poprawność polityczną nie daliby im żyć. Trzeba było zrobić miejsce dla postaci kobiecych na pierwszych planie. Teraz powrót Iron Mana i reszty do MCU to pomysł równie zły. Po pierwsze pokazuje on, że Marvel nie ma już ani grama kreatywności tylko żeruje na recyklingu, czyli idzie na łatwiznę w dobie kryzysu. Po drugie, trochę za późno na taki ruch, kiedy to coraz więcej fanów MCU odsunęło się od marki. Być może powrót oryginalnych Avengersów stanie się rentownym przebojem, ale co dalej? Studio naprawdę liczy, że prawie 60-letni Robert Downey Jr. poniesie tę markę przez następnych 10 lat jako Iron Man? To będzie pojedynczy strzał. I nawet nie wiadomo czy w dziesiątkę. Do tego ten ruch wydaje się być niczym więcej niż reakcją na kryzys. A więc znowu nie ma w Marvelu żadnego planowania, tylko improwizowanie. Ponoć Robert Downey Jr. wyraził chęć powrotu do roli Iron Mana.

Chris Evans zapewne zrobi podobnie, gdyż jego kariera po Marvelu nie kwitnie za bardzo. Obawiam się, że problem może być ze Scarlet Johansson, która nie tak dawno jeszcze wojowała z Marvelem o złamanie zasad kontraktu i należne pieniądze. Prawda jest taka, że MCU powinno się zakończyć na „Avengers: Endgame” (dla mnie zakończyło się na „Wojnie bez granic”, bo „Endgame” to rozczarowująco słaby film). Jest to wszystko ciągnięte niepotrzebnie. Wiem, że w komiksach te historie są niczym niekończące się tasiemce, co jakiś czas restartowane, od ponad 60, a nawet 80 lat, ale nie oznacza to, że w wersji filmowej też tak ma być. Jeszcze do niedawna Hollywood znało umiar, gdy dany film był hitem to tworzono sequel, ewentualnie trylogię, czasem dobijano do 4 czy 5 pięciu części, ale prędzej czy później przychodził czas na finał. MCU po prostu nie potrafi się skończyć. A nie da się jednego typu opowieści ciągnąć przez tyle lat (obecnie ponad 15!). Każdy trend się kiedyś skończy i nie zrobi się nic by powstrzymać jego upadek. Oczywiście nic nie wiadomo na pewno, zawsze mogę się mylić, ale moim zdaniem Marvel Studios jest już bliskie końca, którego nie da się zatrzymać. Pewnie czeka nas jeszcze parę jego oddechów, ale sprawa jest już przesądzona.

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw