thor milosc i grom recenzja filmu

Thor: Miłość i grom jest jak pudel-metalowy album pośród filmów Marvela

8 minut czytania
Komentarze

Chris Hemsworth powraca jako Thor w 29. filmie Marvel Cinematic Universe i czwartej “solowej” produkcji o bogu gromów. Czy „Thor: Miłość i grom” to udane widowisko?

  1. Thor: Miłość i grom – opis fabuły kolejnego filmu Marvela
  2. Thor: Miłość i grom, czyli trochę Monty Pythona, trochę Flasha Gordona
  3. Thor: Miłość i grom – schizofreniczny blockbuster?
  4. Christian Bale to najjaśniejszy punkt filmu Thor: Miłość i grom
  5. Thor: Miłość i grom – ocena filmu. Lepszy niż Thor Ragnarok?

Thor: Miłość i grom – opis fabuły kolejnego filmu Marvela

thor love and thunder poster

Thora spotykamy tym razem podczas podróży razem ze Strażnikami Galaktyki i ratowania kolejnych ucięmiężonych ras. Gdy jednak dowiaduje się, że po kosmosie krąży niebezpieczne Gorr, którego zadaniem jest mordowanie bogów nasz główny bohater postanawia stawić mu czoła. W tej przygodze będą mu towarzyszyć Valkyria, Korg, a także… Jane Foster. Która, jak się okazuje, posiadła niesamowite umiejętności.

Thor: Miłość i grom, czyli trochę Monty Pythona, trochę Flasha Gordona

Reżyser Taika Waititi przystępując do prac nad filmem „Thor: Miłość i grom” chciał ponoć oddać ducha przygodowych romansów z lat 80. Szczerze mówiąc nie odczułem tego zbytnio, poza faktem, że film zawiera elementy przygodowe i ma w sobie wątki romantyczne. Ale to jeszcze nie oznacza, że poprawnie spełnił swe zadanie. No chyba, że mamy w to uwierzyć, bo nam Taika Waititi tak mówi, a na potwierdzenie dorzucił do soundtracku niemal każdy znany masowo kawałek grupy Guns N’ Roses, jakby lata 80. nie miały więcej (lepszych) przebojów rockowych od innych (lepszych) grup. Ogólnie rzecz biorąc nie rozumiem fenomenu Waititego i tego zachwytu nim w Hollywood. Racja, ma specyficzne poczucie humoru, które jednocześnie nie jest na tyle hermetyczne, że trafia do masowego odbiorcy. Spuścił trochę powietrza z chwilami napuszonego Thora (oraz całego MCU) i z pewnością ma kolorową wyobraźnię, ale cały czas mam poczucie, że on jest bardziej kawalarzem niż filmowcem z prawdziwego zdarzenia.

Cenię wprowadzanie elementów humorystycznych oraz nieszablonowe pomysły, ale fajnie by było, gdyby szła za tym jakaś spójna wizja artystyczna i fabularna. Tymczasem „Thor: Miłość i grom” ogląda się jak festiwal skeczy, które próbują się prześcigiwać w tym, który jest bardziej zabawny i absurdalny.  Nie jestem fanem humoru Waititiego, choć go szanuję, więc mogę się tylko domyślić, że widownia to lubi. Aczkolwiek oglądałem film na sali IMAX pełnej ludzi, na zwykłym seansie z publicznością (nie dziennikarzami) i żadnych wybuchów śmiechu nie słyszałem. Dosłownie w paru momentach kilka osób się lekko zaśmiało i to akurat przy tych bardziej udanych żartach. Cóż… Całość ogląda się jak skecz Monty Pythona, oczywiście nie tak udany jak dokonania legendarnych komików. Początek chwilami też przywodził na mą myśl produkcje o… Muppetach. Jest to wszystko dziwne, pełne nonsensów i kuriozalnych pomysłów, i ja oczywiście rozumiem, że ktoś może uważać to za odświeżenie dość sztywnego gatunku adaptacji komiksów. Ja jednak mam trochę wrażenie, że Waititi robi sobie jaja. „Thor: Miłość i grom” wygląda miejscami (a w sumie to przez większość seansu) jak tania parodia „Thora”. Już sam jego nowy kostium bije po oczach tandetą rodem z „Flasha Gordona” tudzież komiksowych konwentów.

thor milosc i grom film marvel 2022

Po raz kolejny dostajemy też scenę, w której aktorzy odgrywają na deskach teatrzyku fragmenty przygód Thora z dość tanią scenografią (tak, Matt Damon powraca jako Loki!) i oglądając to mam wrażenie, że reżyser trochę chce nam dać do zrozumienia, że właściwie to tak samo traktuje też cały ten film. Jako zabawę w teatrzyk dla gawiedzi, tyle że dostał na nią trochę większy budżet. Często wysilony komizm, który Waititi próbuje wycisnąć z niemal każdej sceny w moim odczuciu burzy dramaturgię, napięcie i sprawia, że widz nie traktuje niczego, co ogląda na poważnie. I jasne, to jest film superbohaterski o istotach z nadludzkimi mocami, ale każda historia zasługuje na to, by traktować ją poważnie. A przynajmniej wzbudzać w widowni uczucie napięcia i katharsis na koniec. W filmie „Thor: Miłość i grom” nie zauważyłem czegoś takiego. Już sam główny wątek starcia z Gorrem oraz fakt, że podróżuje on po kosmosie i zabija bogów powoduje co najwyżej wzruszenie ramionami. Tym bardziej, gdy okazuje się, że ci bogowie, na czele z samym Zeusem, nie są godni ratowania.

Thor: Miłość i grom – schizofreniczny blockbuster?

Co więcej, Waititi ewidentnie ma problem z nadmiarem scen humorystycznych kiedy przychodzi do momentów wymagających trochę więcej grozy czy powagi. W tych miejscach „Thor: Miłość i grom” staje się blockbusterem niemal schizofrenicznym. Widać to wyraźnie w scenach z Gorrem, które reżyser przedstawił w otoczce niemalże z nastrojowych i mrocznych czarno-białych horrorów z czasów kina niemego. Są tu sekwencje naprawdę straszne, a wręcz przerażające dla młodego widza. Przeskoki między kolorowymi i głupiutkimi scenami, do tych niemal wyjętych z kina grozy są strasznie niespójne – wydają się jakby pochodzić z kilku różnych filmów, które Waititi posklejał ze sobą. Aczkolwiek puzzle te niezbyt do siebie pasują. Nie tylko stylistycznie, ale właśnie nawet w kontekście grupy odbiorców, gdyż większość filmu utrzymana jest w kontekście taniego science-fiction klasy B dla 10-latków, ale czasem wkracza w rejony kina dla dorosłych.

Osobiście już gdzieś tak w połowie filmu czułem się zmęczony tym, że, poza tymi przeskokami na „poważniejszy grunt” „Thor: Miłość i grom” właściwie niczego innego nie bierze na serio. Niemal cała fabuła to jeden wieli ciąg gagów (dla mnie większość niezbyt zabawna). Nikt niczego nie traktuje tu poważnie. Dramaturgii to jakiejkolwiek strasznie mało. A jak już jest to do bólu banalna. Nie czuć w tym filmie żadnego ciężaru, który sprawiałby poczucie, że ogląda się naprawdę wielkie widowisko i przygodę, która ma na celu uratowanie Wszechświata. Taika Waititi po prostu się bawi w swojej własnej piaskownicy i swojej własnej wyobraźni. A ja się czułem jakbym oglądał odcinek jakiegoś abstrakcyjnego serialu sci-fi, a nie kinowe wydarzenie sezonu. Ale może na tym obecnie polega MCU?

Christian Bale to najjaśniejszy punkt filmu Thor: Miłość i grom

Thor milosc i grom christian bale

Bez wątpienia Christian Bale, jako Gorr przyćmił całą resztę obsady nowego „Thora”. Aktor po raz kolejny poważnie schudł i zafundował widowni wspaniały popis. Jego Gorr to postać motywowana przez ból, i widać go na jego twarzy niemal w każdej scenie. Podobnie jak i gniew oraz istną psychozę. Do tego gesty i mimika sprawiają, że jego kreacja przywodzi na myśl zjawy ze wspomnianych wcześniej klasycznych horrorów sprzed niemal 100 lat. Na pewno „Thor: Miłość i grom” sporo zyskał dzięki jego kreacji. Szkoda tylko, że sama postać Gorra to kolejny już przykład banalnego czarnego charakteru w MCU. Z typową dla szwarzcharakterów motywacją, origin story i drogą do odkupienia. Jednak dzięki roli Bale’a Gorr zostanie w mojej pamięci.

Thor: Miłość i grom – ocena filmu. Lepszy niż Thor Ragnarok?

Niestety „Thor: Miłość i grom” nie spełnił moich oczekiwań. To niespójne kino science-fiction klasy B, które tak bardzo chce być zabawne za wszelką cenę, że zmieniło „Thora” w komedię średnich lotów trywializującą zarówno tę postać jak i jej wcześniejsze przygody. Już „Thor Ragnarok” zbliżał się za bardzo do tego poziomu, ale tam mieliśmy do czynienia z o wiele lepszym scenariuszem, ciekawymi zwrotami akcji, kapitalną scenografią. Tutaj tego wszystkiego zabrakło. 29. film Marvela co jakiś czas błyska nam przed oczami stworzonymi na komputerach kreacjami CGI, ale to wszystko wydaje się puste, a fabularnie zabrakło jakiejś „emocjonalnej kotwicy”, która potrafiłaby utrzymać uwagę widza i zostać w pamięci na dłużej. Ja już pisząc te słowa zapomniałem prawie połowę filmu, a jestem świeżo po seansie. Wizualnie jest poprawnie – nie spodziewajcie się jakichkolwiek sekwencji, które będziecie wspominać za rok czasu. To już prawie 30 (!) film Marvela i coś czuję, że za jakiś czas „Thor: Miłość i grom” zleje mi się z paroma innymi produkcjami MCU. Zapamiętam jedynie, że był to film dziwny. Ale dziwność nie zawsze musi być pozytywna. Przy okazji zaczynam się obawiać kolejnego filmu Star Wars, który ma wyreżyserować Taika Waititi…

Ogólna ocena

4/10

Motyw