avengers

Filmy o superbohaterach leżą na deskach. Czy to koniec popularnego trendu w kinach?

9 minut czytania
Komentarze

Minione miesiące pokazały nam wyraźnie, że prawdopodobnie oglądamy początek końca ery wielkiego szału na filmy o superbohaterach. Te produkcje nie królują już ani w kinach ani w streamingu.

Filmy o superbohaterach odchodzą do lamusa?

Batman Ben Affleck

Tak naprawdę nie jest to nic zaskakującego i nic, czego nikt by nie przewidział. Każda filmowa moda przychodzi i odchodzi. Dekady temu triumfy święciło tzw. kino sandałowe, czyli wielkie kostiumowe widowiska, szalenie popularne były też westerny, które można uznać za protoplastów współczesnego kina akcji. Była moda na komedie romantyczne, filmy przygodowe, kino akcji, a ostatnio na filmy o superbohaterach. Wszystko się jednak kończy. I chyba właśnie obserwujemy koniec wielkiej popularności produkcji o herosach w kalesonach ze spandexu.

Nie oznacza to może, że z dnia na dzień Hollywood przestanie tego typu filmy produkować. Nie oznacza to także, że nie będą one zarabiać czasem dobrych pieniędzy w box office. Widać jednak już teraz postępujące zmęczenie materiału jeśli chodzi o preferencje widowni. I w sumie nie ma co się dziwić – doszliśmy do punktu, w którym po ponad 20 latach triumfów filmów superbohaterskich w kinach, i ponad dekadzie szalonej popularności produkcji Marvel Cinematic Universe, mamy dostępną tak wielką bibliotekę tego typu dzieł, że każde nowe podejście generuje coraz mniejszą ekscytację. Sam jeszcze pamiętam czasy, gdy masowa widownia wstrzymywała oddech, gdy po raz pierwszy pokazano Spider-Mana w wysokobudżetowej produkcji hollywoodzkiej w 2002 roku.

Cała pierwsza dekada XXI wieku to jeden wielki zachwyt nad kolejnymi bohaterami z kart komiksów, którzy w końcu, często po raz pierwszy, trafiali na duże ekrany. Potem przyszedł czas „Avengers” i wszystko zmieniło się jeszcze bardziej. Po drodze swoje trzy grosze sypnęło DC, pokazując nam nowe inkarnacje Supermana, czy Wonder Woman, Aquamana oraz Flasha po raz pierwszy w kinach. Dla powoli znudzonych już wówczas tym wszystkim pojawił się „Deadpool”, który przebijał „czwartą ścianę” i poddawał dekonstrukcji filmy o superbohaterach jako takich.

Przeczytaj także: Najlepsze filmy i seriale Marvel Cinematic Universe.

Dziś, w 2023 roku widzieliśmy już wszystko. Od pojedynku Batmana z Supermanem, przez walkę zastępów superherosów z Thanosem, trzech Spider-Manów w jednym filmie po zabawy z podróżami w czasie, kosmosie czy tematykę multiwersum oraz wymiarów kwantowych. To była znakomita „filmowa przygoda”, ale powoli dobiega ona końca. Końca, który zwiastował, nomen omen, film „Avengers: Koniec gry”. Tytuł ten można uznać za proroczy, w tym sensie, że ów „Koniec gry” był punktem granicznym zarówno dla studia Marvel jak i całego gatunku kina superbohaterskiego. Od tego momentu niemal jednocześnie zainteresowanie widowni tymi produkcjami zmalało, trochę tak jakby ktoś spuścił sporo powietrza z balonu, jak i spadła, i to drastycznie, jakość filmów. Jak pisałem już nieraz, cała 4. Faza MCU to jedna wielka zapchajdziura, z której na dobrą sprawę nic istotnego nie wyniknęło, poza może rozpoczęciem wątków związanych z multiwersum. Do tego jednak wystarczył sam „Spider-Man: Bez drogi do domu” i ewentualnie „Doktor Strange w multiwersum obłędu”. Oba filmy niestety nie okazały się zbyt udane, ale wystarczyłyby za wstęp do linii fabularnej, którą Marvel chce poruszyć w 5. i 6. Fazie. Tylko pytanie czy nie jest już za późno.

John Wick i Tom Cruise kontra filmy o superbohaterach

Top Gun Maverick Tom Cruise

Prawda jest taka, że ostatnie miesiące pokazały, iż widownia jest już wyraźnie zmęczona adaptacjami komiksów. Jak pisałem wyżej, ile można oglądać, na dobrą sprawę, te same historie, tyle że postaciami w kolorowych kostiumach? Wiem, że trochę spłycam temat, ale w gruncie rzeczy taka jest prawda. I choć inne propozycje kina rozrywkowego funkcjonują na podobnych schematach fabularnych, to jednak w ostatnim czasie wygrywają te, które nie plątają się zbytnio w tematy związane z poprawnością polityczną i nie grają kartami tzw. identity politics. Właściwie wszystkie filmy superbohaterskie od Disneya od paru lat zaczęły zwracać większą uwagę na reprezentację kobiet, mniejszości seksualnych bądź rasowych, a mniejszą na fabułę czy po prostu stworzenie ciekawych sekwencji akcji.

Kino, także rozrywkowe, nie powinno być platformą i tubą propagandową do głoszenia zaangażowanych społecznie i politycznie postulatów, bez względu na to, czy uważamy je za słuszne bądź nie. Widownia także tym jest zmęczona i to widać. Dowodem są liczby. Dwa największe przeboje 2022 roku to „Top Gun: Maverick” oraz „Avatar: Istota wody”. Po raz pierwszy od dawna nie są to filmy o superbohaterach. Przepaść kasowa między tymi filmami a produkcjami Marvela jest potężna. „Top Gun: Maverick” zarobił globalnie prawie 1,5 mld dol., natomiast w samych Stanach Zjednoczonych kwota zostawiona przez widzów w kasach kin to niesamowite ponad 718 mln dol. To piąty najlepszy wynik w historii tamtejszej branży kinowej. A robi on tym większe wrażenie, że film ten trafił do kin jeszcze w czasach pandemii. Było to wprawdzie w momencie rozluźnienia obostrzeń i fazie końcowej covidowego szaleństwa, ale tak czy tak, wynik jaki wyśrubował, jest imponujący, nawet dla ery przed-covidowej. Jeszcze większym fenomenem, po raz kolejny, okazał się „Avatar”, którego druga część zarobiła globalnie niesamowite 2 mld 306 mln dol.

Ale i w bieżącym 2023 roku widać wyraźną zmianę w trendach jeśli chodzi o wybory widzów. Już kilka tygodni z rzędu w amerykańskich i światowych kinach obserwujemy odwrót od kina superbohaterskiego na rzecz bardziej „klasycznych” produkcji, tyle że w nowej odsłonie. Najpopularniejsze filmy ostatnich miesięcy to bowiem najnowsza odsłona „Kota w butach”, który od swojej premiery pod koniec grudnia zarobił do dziś ponad 470 mln dol. globalnie. Całkiem nieźle radzi sobie „Krzyk 6”, czyli kontynuacja reaktywowanej rok temu popularnej serii slasherów i satyry w jednym, która rozpoczęła się w latach 90. Na ten moment „Krzyk 6” zarobił prawie 140 mln dol.

Bardzo dobrze radzi sobie także „Creed III”, czyli spin-off serii „Rocky”, który niecały miesiąc po premierze ma na koncie ponad 245 mln dol. Nieźle sprawuje się też „Kokainowy miś”, czyli komedio-horror, który na koncie ma ponad 80 mln dol. No i przede wszystkim z hukiem zadebiutował film „John Wick 4”, który raptem po weekendzie otwarcia ma już w USA zarobione ponad 73 mln dol., a globalnie ponad 137 mln dol. Zaznaczam, że to wynik po pierwszych trzech dniach wyświetlania w kinach. W tym samym czasie „Shazam: Gniew bogów” ma problemy, by po drugim weekendzie od premiery przebić granicę 50 mln dol. wpływów. W skali globu zarobił ledwo ponad 100 mln dol. Warto nadmienić, że taki „Titanic”, który ponownie wszedł do kin w lutym tego roku, zarobił globalnie ponad 60 mln dol. Film, który każdy obejrzał po kilka razy, i który premierę miał ponad 25 lat temu.

Przeczytaj także: Najgorsze filmy Marvel Cinematic Universe.

Jest też „Ant-Man i Osa: Kwantomania”, który zarobił na razie najwięcej pieniędzy w tym roku, trzeba mu to przyznać. Na koncie ma ponad 466 mln dol. w skali globu. Tylko wynik ten może być mylący z dwóch względów. Po pierwsze, na tle produkcji Marvela jest to wynik poniżej przeciętnej, a wręcz rozczarowujący, plasujący się raczej w dolnych pułapach studia. Po drugie, spójrzmy na budżety wszystkich wymienionych produkcji, a zobaczymy, które filmy przynoszą realne zyski i mogą przez to być uznane za realne sukcesy. „Krzyk 6” kosztował 35 mln dol., „Creed III” 75 mln dol. „John Wick 4” już sporo, bo 100 mln dol., ale z łatwością mu się to zwróci, patrząc na to, ile pieniędzy zarobił w pierwszy weekend. „Shazam 2” tymczasem kosztował 125 mln dol. Niedużo jak na kino superbohaterskie, ale nie ma siły, by studio wyszło choćby na zero. „Ant-Man i Osa: Kwantomania” z kolei kosztował aż 200 mln dol. Przypominam, że każde studio oddaje około 50 procent przychodów z danego filmu kiniarzom, tak więc oznacza to, że by wyjść na zero produkcja musi zarobić jakieś dwa razy więcej, niż wynosi jej budżet. I to nie wliczając w to kosztów marketingowych, które nierzadko sięgają dziesiątek, a czasem setek milionów dolarów. Mając to na uwadze, taki „Shazam 2” potrzebuje ok. 300 mln dol. by wyjść na zero, a „Ant-Man 3” co najmniej ponad 500 mln dol. W obu przypadkach się to nie uda. Oczywiście zarówno Shazam jak i Ant-Man nie są nadzwyczaj popularnymi superbohaterami, więc zgodzę się z argumentem, że należy poczekać na premierę filmu z jakąś bardziej znaną postacią i zobaczyć, jak ta produkcja będzie sobie radzić. Sęk w tym, że poza może filmem „Strażnicy Galaktyki vol. 3” Marvel nie szykuje na najbliższe miesiące żadnej produkcji z superbohaterską gwiazdą.

Przeczytaj także: Filmy o superbohaterach są stanowczo za długie!

Tak czy tak, można dostrzec renesans filmów średniobudżetowych, które ludzie chcą oglądać w kinach, a studia zarabiają na nich na dobrą sprawę większe pieniądze, niż giganci na superbohaterskich blockbusterach, które wykańcza trochę ich własna „broń”, czyli olbrzymie budżety. Prawda jest taka, że nawet widz typowo popcornowy, który idzie się rozerwać czy odmóżdżyć, oczekuje od oglądanych produkcji jakkolwiek angażującej fabuły i bohaterów. Gdy tego brakuje, to zwraca się, jak to widać obecnie, w stronę filmów, które mu to oferują. Fajerwerki w CGI wcale nie są gwarantem sukcesu w kinach. Tym bardziej przyglądając się temu, ile Marvel/Disney wydaje pieniędzy na produkcję oraz promocję swoich filmów i ile ostatecznie na nich zarabia (podpowiedź: ostatnio niedużo, a miejscami nawet traci). Dla nas, widzów, to dobra wiadomość, bo oznacza, miejmy nadzieję, lepsze filmy. Na pewno jednak popkultura i Hollywood próżni nie lubią, więc nawet jeśli filmy o superbohaterach rzeczywiście odejdą do lamusa, ciekawe jaki trend wskoczy w ich miejsce. Ale to już pieśń przyszłości.

Motyw