Creed III recenzja filmu 2023

Creed III nie ścina z nóg. Recenzujemy debiut reżyserski Michaela B. Jordana

5 minut czytania
Komentarze

Trzecia odsłona serii Creed i dziewiąta część franczyzy zbudowanej na barkach (i pięściach) Rocky’ego (pierwsza bez udziału Sylvestra Stallone’a) nie nokautuje poprzedników. Przed wami „Creed III”, w którym powraca Michael B. Jordan, tym razem nie tylko jako aktor w roli głównej, ale i reżyser. Jak się spisał po drugiej stronie kamery?

Creed III – opis fabuły filmu

Creed III film recenzja

Akcja filmu „Creed III” rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach z „Creed II”. Adonis Creed (Michael B. Jordan) odszedł z ringu i teraz jest mentorem nowego pokolenia pięściarzy na siłowni, w której jego ojciec, Apollo Creed, trenował, by zostać mistrzem świata wagi ciężkiej. Adonis odnosi sukcesy zawodowe i osobiste, wiedzie życie na wysokim poziomie, a żona Bianca (Tessa Thompson) i młoda córka Amara (Mila Davis-Kent) wnoszą wiele szczęścia do jego życia.

Wszystko to jednak zdaje się być zagrożone, gdy po 18 latach odsiadki w więzieniu w życiu Adonisa ponownie pojawia się jego przyjaciel z nastoletnich czasów, Damian (Jonathan Majors). Przed laty Damian uważany był za cudowne dziecko boksu, ale przez niefortunny przebieg zdarzeń stracił szansę na odniesienie sukcesu i trafił za kratki. Teraz po latach jest zdeterminowany, by zdobyć tytuł mistrza i zburzyć jego dziedzictwo.

Creed III – na ringu z przeszłością

„Creed III” nie jest filmem nadmiernie skomplikowanym, ani też specjalnie głębokim. Ale też chyba nikt tego po nim specjalnie nie oczekuje. Tym niemniej trzeba zaznaczyć, że scenariusz nie jest najwyższych lotów, nie zawsze ma sens, a całość oparta jest na przewidywalnych i dość banalnych tropach fabularnych. Mimo tego, reżyserski debiut Michaela B. Jordana ogląda się całkiem dobrze i bezboleśnie. Nie jest to może seans, który zapamiętacie na długo i który powali was na łopatki, ale można go uznać za udany formalnie pierwszy film reżyserowany przez młodego aktora.

Na dobrą sprawę „Creed III” to powtórka z „Rocky’ego III”. Fabuła jest prawie taka sama (plus trochę zapożyczeń z „Rocky’ego IV”). I choć mamy tu do czynienia z typowym średniobudżetowym hollywoodzkim blockbusterem, to jednak twórcy próbują dorzucić do filmowego kociołka parę głębszych zagadnień i to tak naprawdę one ciągną tę produkcję w dół. A dzieje się tak dlatego, że owe zagadnienia zarysowane są bardzo cienką kreską, pozbawione głębi i nie prowadzące widza do żadnych ciekawych wniosków. Dodatkowo czysto fabularnie po prostu rozczarowują, gdyż nie serwują nam satysfakcjonującego rozwiązania.

Przeczytaj także: Marvel wstaje z kolan. Ant-Man i Osa: Kwantomania zapowiada ciekawą przyszłość MCU.

Sporym problemem filmu „Creed III” jest też to, że trudno nam kibicować tym razem tytułowej postaci. W poprzednich częściach widzieliśmy, jak wspinał się na szczyt, w tej obserwujemy go w swoim „pałacu”, cieszącego się sławą, renomą, niemuszącego nic nikomu udowadniać, żyjącego w luksusie i złotej klatce. Damian z kolei potrafi wzbudzić o wiele więcej sympatii – to przedstawiciel biedoty, wykiwany przez los, opuszczony przez najlepszego przyjaciela w chwili, gdy go najbardziej potrzebował. To on teraz walczy o wszystko, on jest nowym Rockym, jego walka zdaje się bardziej rezonować z widzem. Szczególnie, że Jonathan Majors absolutnie kradnie show Michaelowi B. Jordanowi. Nie wiem czy to celowy zabieg czy wynik tego, że Jordan pełnił też rolę reżysera, ale Adonis Creed w tej odsłonie nie jest tak samo interesującą postacią, jaką był w pierwszej części. Tak naprawdę „Creed III” potwierdza tylko ten sam schemat, który mogliśmy obserwować przy okazji serii Rocky – te filmy nie nadają się na franczyzy. Tak jak pierwszy „Rocky” jest bez wątpienia najlepszą odsłoną, a każda kolejna to piąta woda po kisielu, która nie dobudowuje serii w żadnej istotnej sferze, tak samo i pierwszy „Creed” pozostaje jedyną w pełni udaną częścią tego spin-offu „Rocky’ego”. Dwójki i trójki mogłoby nie być i nikt by na tym nic nie stracił.

Creed III – bokserski melodramat?

Creed III Jonathan Majors

Podstawowy problem, który mogą mieć fani serii z trzecią częścią serii Creed jest fakt, że nie ma tu dużo „mięska”, na które czekają. Walki na ringu są, tyle można o nich powiedzieć. Jordan jako reżyser od strony formalnej spisuje się całkiem nieźle – pojedynki na ringu są dynamiczne, dobrze zmontowane, pełne emocji, ze świetną pracą kamery (ponoć inspiracje Jordan czerpał z seriali anime). Ale z drugiej strony nie ma ich zbyt dużo i nie trwają długo. Podobnie, jeśli chodzi o sekwencje treningowe. Można wręcz odnieść wrażenie, że twórcy postawili tym razem na opowiedzenie (jak pisałem wyżej dość płytkiego) melodramatu o współczesnej męskości i jej problemach z artykułowaniem i komunikowaniem swoich emocji, a walki na ringu zostawili jako fabularne przystawki i przerywniki. Cały finał wydaje się dziwnie pospieszony, przedstawiony bardziej na zasadzie odhaczenia klasycznych motywów całej franczyzy aniżeli rozpisany w angażujący sposób. Trudno więc o wielkie emocje, szczególnie, że całość prowadzi nas do przewidywalnego zakończenia. A wszystko co przed nim również nie zachwyca pomysłowością czy oryginalnością. Jest oczywiście w tej serii coś na tyle nęcącego, że część widzów odnajduje swego rodzaju ukojenie w tych powtarzalnych schematach, ale na pewnym etapie wypada zadać pytanie: ile jeszcze można?

Ogólna ocena

5/10

Motyw