Jesteśmy już w środku czwartej fazy Marvel Cinematic Universe i tuż w okolicach premiery filmu „Doktor Strange w multiwersum obłędu”. Warto więc skorzystać z okazji i tym razem przyjrzeć się nieudanym filmom Marvela.
Najgorsze filmy w historii Marvel Cinematic Universe
Ogólnie rzecz biorąc, jak wszyscy wiemy, Marvel Cinematic Universe to ogromny sukces. Przede wszystkim kasowy. Trudno mówić o sukcesie artystycznym, gdyż filmy Marvela to po prostu klasyczne blockbustery, których głównym celem jest dostarczanie rozrywki i fan service. W dużej mierze produkcje osadzone w MCU podobały się widowni i nie rozczarowywały. Na prawie 30 filmów zdecydowana większość to przynajmniej udane kino rozrywkowe, a już samo to jest nie lada wyczynem. Ale nigdy nie jest tak, że wszystko jest wyłącznie sukcesem. Także Marvel Studios zaliczyło trochę wpadek. Przyjrzyjmy się im poniżej.
Czarna Wdowa
„Czarna Wdowa” złym filmem nie jest, ale na jego niekorzyść działa fakt, że jego premiera miała miejsce już po najważniejszych wydarzeniach w Marvel Cinematic Universe i fabularnie nie ma w nim nic interesującego. To prequel, którego nikt nie potrzebował i który w ogóle nie posunął historii MCU do przodu. Czarna Wdowa nie jest ani najpopularniejszą ani najważniejszą postacią Marvela i taki sam jest też film o niej. To względnie przeciętne widowisko, które na tle poprzednich odsłon Marvela nie zaskakuje ani nie powala niczym konkretnym. Jedynym jego pozytywnym wyróżnikiem jest świetna rola Florence Pugh, która wynosi całość na troszkę wyższy poziom i sprawia, że fragmenty tego filmu mają szansę zostać zapamiętane, ale głównie przez nią właśnie.
Thor: Mroczny świat
Druga odsłona „Thora” to podręcznikowy przykład kina klasy B, tyle że z dużym budżetem. Mikstura science-fiction i fantasy plasuje się tu w rejonach totalnej bzdury dla 12-latków, a jedynym, co ratuje ten film przed totalną porażką jest chwilami niezły humor oraz przede wszystkim Tom Hiddleston jako Loki. Cała reszta jest do zapomnienia.
Spider-Man: Bez drogi do domu
Wiem, że są ludzie, dla których to najlepszy film Marvela i jeden z najlepszych w ogóle. Że zasługuje na Oscara i zapisanie w annałach historii kina. Wszystko dlatego, że pojawiają się w nim trzy Spider-Many, a Hollywood nauczyło się, jak skutecznie kapitalizować nostalgię milionów fanów. Przyznaję, pojawienie się w tym filmie Tobey’ego Maguire’a oraz Andrew Garfielda to znakomity ruch, ale szkoda, że całość nie doczekała się lepszego scenariusza. „Bez drogi do domu” wydaje się być napisany na kolanie przez 12-latka, a tak naprawdę jedynym spoiwem i sensem istnienia tego filmu jest rzeczone wcześniej spotkanie się trzech pokoleń Pająków. Cała reszta tego filmu to tylko marny pretekst do tego wydarzenia.
Przeczytaj także: Najlepsze filmy i seriale Marvel Cinematic Universe
Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni
Gdyby cały film utrzymał poziom udanej pierwszej połowy, byłaby to jedna z najlepszych produkcji Marvela. Wspomniana pierwsza połowa „Shang-Chi” to świetnie wyreżyserowane kino sztuk walki, z chwilami zapierającą dech w piersiach choreografią oraz ze znakomitym tempem. Problem zaczyna się w momencie, gdy film ten odchodzi od kina kopanego w stronę kiczowatej baśni fantasy i to pełnej wszystkich możliwych schematów oraz finałową bitwą, w której dzieje się wszystko, wszędzie, naraz. Bez ładu i składu. A szkoda, bo zapowiadało się to naprawdę nieźle.
Kapitan Marvel
Ten film stał się niestety ofiarą poprawności politycznej i został zmieniony w feministyczny sztandar. Przez co bardziej przypomina postulat na rzecz równouprawnienia i siły kobiet niż film rozrywkowy z wciągającą fabułą dla szerokiej widowni chcącej miło spędzić czas w kinie. Dlatego tez trudno się go ogląda i jeszcze trudniej polubić. Nawet jeśli zgadzamy się z tymi postulatami, to ludzie nie chodzą na blockbustery o superbohaterach (i jakiekolwiek inne), by oglądać dydaktyczny wykład o tym w jakim toksycznym środowisku żyją kobiety. Do tego, ten film to jedno wielkie oszustwo Marvela, który przedstawiał Kapitan Marvel jako najpotężniejszą istotę w kosmosie oraz istotną postać, a ostatecznie jej rola w kluczowych dla wszechświata momentach walki z Thanosem została zredukowana do minimum i na dobrą sprawę mogłoby jej w ogóle nie być.
Eternals
„Eternals” to jak na razie bez wątpienia najgorszy film osadzony w Marvel Cinematic Universe. Potwornie napuszony, z bzdurnym scenariuszem, który bardziej przypomina odcinek Power Rangers niż produkcję Marvela. Na żadnym etapie „Eternals” nie uzasadnia swojego istnienia, wprowadzając do MCU masę niepotrzebnych dziur logicznych. Bohaterowie są nijacy, pozbawieni jakiejkolwiek charyzmy, a ich moce to na dobrą sprawę powtórka z X-Menów czy Justice League. Nuda! Do tego kiepsko zagrana i marnie wyreżyserowana.