Spotify

Moje 10 lat ze Spotify. To jedyna subskrypcja, z której nigdy nie zrezygnowałem

7 minut czytania
Komentarze

Każdy dzień pracy, samotna podróż lub sesja w jednej z gier przyjaznych podcastom — wszystkim z tych okoliczności (czyli nawet teraz) towarzyszy u mnie aplikacja Spotify, i to niezmiennie od 10 lat, gdy zaczynałem jej używać na starym, komunijnym komputerze z Windows XP. Jest to o tyle zabawne, że korzystałem już z mnóstwa subskrypcji na muzykę, filmy, gry, a jednak tylko aplikacja Szwedów stała się dla mnie na tyle niezbędna, że nie wyobrażam sobie bez niej życia.

Czasy przed Spotify, czyli życie na nielegalu

fot. Szymon Baliński / android.com.pl

No właśnie. Sposoby na darmowe, legalne słuchanie muzyki z całego świata w 2013 r. właściwie nie istniały. Był co prawda YouTube, ale to była platforma wideo, przeznaczona do oglądania teledysków. Artyści nie wrzucali tam całych swoich płyt, a jeśli one tam się znajdowały, to cóż — ich legalność pozostawiała wiele do życzenia. Warto wspomnieć, że teraz można np. korzystać z kilku sposobów na Spotify Premium za darmo.

Na początku nie interesowałem się całymi albumami, więc takie strony jak mp3.teledyski.info wystarczały. Alternatywnie ludzie posługiwali się takimi programami jak Ares, Limewire czy Kazaa, opartymi o protokół P2P. Później jednak, pełne albumy ściągało się z torrentów, a te lądowały prosto w moim starym odtwarzaczu MP3, mającego 1 GB pamięci.

Chcąc zachować jakość 320 kb/s (o FLAC nie było mowy!), musiałem liczyć się z tym, że na miniaturowym odtwarzaczu zmieści się zaledwie kilka płyt. To był moment, gdy intensywnie katowałem klasykę rocka i metalu. Metallica, System of a Down, Slipknot to tylko pierwsze z zespołów, które przychodzą mi do głowy.

Kazaa media desktop
Kazaa zawierała nie tylko mnóstwo piosenek. Była też fantastycznym źródłem wirusów i koni trojańskich

Początki ze Spotify — darmowe konto i Avicii w reklamach

Jestem niemalże przekonany (w końcu to było 10 lat temu), że Spotify zainstalowałem za radą jednego ze znajomych w liceum. Aplikacja była o tyle przyjemna, że wówczas oferowała na komputerze całkowicie bezpłatne doświadczenie, ograniczając się do odpalania kilkunastosekundowej reklamy co 3-4 utwory. Pamiętam z nich tylko intensywną kampanię marketingową utworu nieżyjącego już DJa Tima „Avicii” Berlinga, czyli kultowego „Wake Me Up”. Jak wiemy 10 lat później, ta kampania udała się aż za dobrze.

Pamiętam też, że na początku bardzo chętnie korzystałem z funkcji Radia. Wystarczyło odpalić jeden utwór, a Spotify na podstawie tego wyboru proponowało kolejne, często wcześniej mi nieznane. Dla młodocianego kuca to była niezastąpiona skarbnica muzycznej wiedzy. Wiele utworów chętnie zapisywałem do playlist, czego dowody macie poniżej — pierwsze wpisy pochodzą z 18 maja 2013 roku!

fot. Szymon Baliński / android.com.pl

W podobnym czasie założyłem też konto na last.fm, które do dziś śledzi moją historię odsłuchów. Dzięki temu, mogę prześledzić statystyki z 10 lat słuchania muzyki, od czasu do czasu tarzając się w nostalgicznych danych na temat własnego gustu muzycznego. Chciałoby się rzec, narcyzm pełną gębą! Co ciekawe, pierwsze „scrobble” pochodzą z 5 maja 2013 r., czyli najpewniej wtedy, gdy zainstalowałem Spotify na swoim komputerze! Kończyłem pierwszą klasę liceum i przeżywałem niesamowitą fascynację grami z serii Guitar Hero, co widać po jednym z utworów pokazanych poniżej. Potraficie go rozpoznać?

fot. Szymon Baliński / android.com.pl

Przeskok na Spotify Premium oraz geniusz szwedzkich marketingowców

fot. Szymon Baliński / android.com.pl

Na Spotify Premium przeskoczyłem w okolicach 2015 r., kiedy już swobodnie mogłem swoją kartą zapłacić te 20 złotych miesięcznie. No właśnie — tylko 20 złotych za nieograniczony dostęp do muzyki z całego świata. Chociaż szczerze mówiąc, bardziej przekonały mnie wówczas trzy pierwsze miesiące bez opłat. Okres na tyle długi, że zdążyłem polubić tę usługę jeszcze bardziej i się do niej przyzwyczaić.

Na początku korzystania z usługi, największymi brakami były dyskografie Pink Floyd oraz The Beatles, artystów słynących wówczas z niechęci do streamingu. Doskonale pamiętam, jak w czerwcu 2013 r. słuchałem namiętnie „Wish You Were Here”. Utwór był w porządku, ale gdy wszyscy odtworzyli go 1 mln razy, Spotify odblokowywało pełną dyskografię zespołu. Niedługo później odsłuchałem pierwszy raz albumu The Dark Side of The Moon (1973) i cóż, nie byłem już tym samym nastolatkiem.

fot. Szymon Baliński / android.com.pl

Spotify Premium rozszerzało możliwość nielimitowanego odtwarzania muzyki na smartfony i tablety. W 2013 r. nie mieliśmy jednak tak łaskawych pakietów internetowych, które pozwalałyby bez skrupułów słuchać sobie muzyki poprzez sieć operatora. Tu jednak przychodziła funkcja, dzięki której ostatecznie zostałem ze Spotify na te długie lata.

Mowa oczywiście o pobieraniu playlist na pamięć urządzenia. Jednym kliknięciem mogę pobrać na pamięć smartfonu lub komputera tysiące utworów, dzięki czemu nie jestem już uzależniony od połączenia z siecią. Wtedy to była oszczędność danych, pieniędzy, baterii w smartfonie oraz niesamowita wygoda, zwłaszcza jak mieliśmy pojemną kartę pamięci.

Spotify
Moja główna playlista (tworzona od 2014 r.) ma już prawie 5000 utworów muzycznych. Pełny przekrój gatunkowy i piosenki, które przypominają mi o zapomnianych ludziach, miejscach, stanach mentalnych i czasie, gdy nie było tak przyjemnie, jak teraz (fot. Szymon Baliński / android.com.pl)

Warto jednak też pamiętać, że rynek muzyczny nigdy nie podzielił się tak, jak branża VOD. To musi być naprawdę święto lasu, żebym nie mógł znaleźć jakiejś piosenki na Spotify (patrzę na Was, dyskografie grup Myslovitz oraz O.N.A). Podczas gdy Netflix, HBO Max oraz Disney+ przerzucają się filmami i serialami, na Spotify jest wszystko, nawet jeśli istnieje konkurencja w postaci Deezer lub TIDAL. Problemem może być jakość dźwięku, ale mamy najnowsze informacje, które pozwalają nam dotrzeć do terminu premiery Spotify HiFi.

Spotify dzisiaj — muzyka, podcasty oraz integracje wykraczające poza smartfony

Spotify może i nie byłoby dziś tak ważną aplikacją w moim życiu, gdyby nie jej obecność na każdym urządzeniu, jakiego używam. Komputer PC, smartfon z Androidem czy nawet PlayStation 5 – Szwedzi zakradli się wszędzie. Benefit połączenia wszystkich urządzeń w jednej sieci WiFi jest również taki, że mogę przełączać się z jednego sprzętu na drugi niemalże natychmiastowo. Świetnym patentem jest też kontrolowanie jednej playlisty przez kilka osób, przez co (będąc w grupie znajomych na plaży) nie trzeba sobie nieustannie podawać telefonu.

Pracując na komputerze, na Spotify słucham muzyki. Dziś to elektroniczne klasyki wczesnych lat 2000. sprawiają, że w pełnym skupieniu tworzę kolejne treści. Następnie idę na zakupy i słucham czegoś lżejszego — hard rock, pop, cokolwiek się odtworzy na pobranej playliście z prawie 5000 kawałkami. A potem wracam do domu, odpalam Gran Turismo 7 i jeden z ulubionych podcastów, także na Spotify, działającym również z PlayStation 5. Podsumowując, musiałbym naprawdę nie mieć grosza przy duszy, żeby zrezygnować z tej subskrypcji — jest mi tak potrzebna.

Spotify
fot. Szymon Baliński / android.com.pl

Na koniec mała ciekawostka, skoro już przy grach jesteśmy. W 2019 r. wyszła gra wyścigowa o nazwie Dangerous Driving, będąca biednym spadkobiercą takich dzieł jak Burnout. Twórców gry nie było jednak stać licencjonowany soundtrack, ale zadbali o… integrację ze Spotify. Jeżeli tylko opłacaliśmy abonament, mogliśmy z poziomu gry kontrolować naszą playlistę. Choć sporej liczbie graczy się to nie podobało, ja byłem jak jeden z twórców Diablo Immortal – „No co wy, nie opłacacie Spotify?”

fot. Szymon Baliński / android.com.pl

Cóż, szkoda tylko, że gra była naprawdę średnia.

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw