Nowe wideo z Fallout - serialu od Amazon Prime Video. Kobieta w niebieskim kombinezonie stoi w przemysłowym pomieszczeniu z żółtymi elementami konstrukcyjnymi.

Fallout – recenzja serialu od Amazona. Na Pustkowiu i zmutowany rak rybą

10 minut czytania
Komentarze

Serialowe adaptacje gier wideo zaczynają coraz częściej pojawiać się w serwisach streamingowych. Po „The Last of Us” czy „Twisted Metal” przyszła pora na kolejną kultową serię – „Fallout”. Czy serialowa wersja gry daje radę?

Fallout – opis fabuły serialu

Kobieta w niebieskim kostiumie ze skupionym wzrokiem, za nią ciemne wejście do tunelu.
Fot. Amazon / materiały prasowe

Serial „Fallout” nie jest bezpośrednią adaptacją którejkolwiek części serii gier, a kompletnie nową historią osadzoną w uniwersum „Fallouta”, którą można uznać za nieformalny sequel gry „Fallout 4”, choć jak pisałem wcześniej z fabułą niezwiązaną bezpośrednio z tą znaną z gier. Akcja rozgrywa się ponad 200 lat po wojnie nuklearnej, kiedy to świat stał się jednym wielkim postatomowym pustkowiem.

Główną bohaterką serii „Fallout” jest Lucy MacLean (Ella Purnell), zamieszkująca jedną z Krypt, w której przez pokolenia ludzie ukrywali się przed skutkami promieniowania na zewnątrz. Gdy ojciec Lucy (Kyle MacLachlan) zostaje porwany i wywieziony poza Kryptę, dziewczyna wyrusza w podróż po Pustkowiu, by go odnaleźć. Podczas swoich podróży po Pustkowiach spotyka Maximusa, należącego do Bractwa Stali (Aaron Moten), łowcę nagród znanego jako Ghul (Walton Goggins) i mnóstwo innych bardzo dziwnych mieszkańców świata zewnętrznego.

Fallout – wojna nigdy się nie zmienia

Zbliżenie na głowę i klatkę piersiową dużego robota w stylu post-apokaliptycznym z różnorodnymi metalowymi elementami i przetarciami, ze szczególnie widocznym czerwono-niebieskim emblematem na piersi.
Fot. Prime Video / YouTube, zrzut ekranu

Podstawowy problem, jaki mam z serialem „Fallout” jest taki sam, jaki mam z większością adaptacji gier wideo. Doświadczenie przeniesienia gry na historię fabularną na duży bądź mały ekran prawie zawsze będzie doświadczeniem gorszym, uboższym. Oczywiście rozumiem potrzebę Hollywood do adaptowania względnie nowego medium, w którym zaczęły pojawiać się fascynujące historie, ale gry wideo to jednak nie to samo co książki, komiksy, a nawet stare filmy. Adaptując książkę czy komiks na film/serial przenosimy nieruchome obrazki albo litery z kartek do formy niemalże rzeczywistej, wprawiamy to wszystko w ruch, obrazy i postaci z naszej wyobraźni pojawiają się niemal jak żywe przed naszymi oczami. Dlatego też tak wiele adaptacji książek i komiksów jest popularnych.

Problem z filmowymi adaptacjami nowych gier

Gry wideo to jednak zupełnie inna bajka. Szczególnie współczesne gry wideo, powstałe na przestrzeni ostatnich 15 lat, w wielu przypadkach same w sobie przypominają filmy, a nawet bardziej (ze względu na swoją długość) seriale. Zarówno jeśli chodzi o kwestie fabularne, jak i reżyserię scen, kadrowanie i tym podobne. Pójdę dalej, niemała część gier fabularnych daje odbiorcom obecnie o wiele lepsze i bardziej angażujące doznania niż niejeden serial czy film ze względu na kluczowy element rozgrywki, jakim jest interakcja. Od jakichś kilkunastu lat gry wideo w sporej ilości są po prostu interaktywnymi filmami/serialami.

Przeczytaj także: Fallout to dopiero początek. Najlepsze seriale postapokaliptyczne.

Kadr z serialu Fallout. Duży robot o futurystycznym wyglądzie stoi w półmroku przemysłowego wnętrza z czerwonym światłem w tle i palącą się beczką w pobliżu.
Fot. Amazon / materiały prasowe

Czemu o tym piszę? Bo jak wspomniałem wyżej, uważam, że adaptacje gier wideo, szczególnie gier fabularnych i tych względnie świeżych z dobrą grafiką, nie mają sensu. Jasne, mamy dobry przykład serialu „The Last of Us”, przyznaję, bardzo udany, wręcz jest to najlepsza adaptacja tej serii gier, jaką można stworzyć i prawdopodobnie zapisze się on w historii jako najlepsza adaptacja gry wideo wszech czasów. Tylko nawet jeśli jest to świetny serial, to i tak interaktywna rozgrywka na pececie czy konsoli jest po prostu lepszym, pełniejszym i bardziej emocjonalnym doświadczeniem.

Potencjał widzę w adaptacji gier bardzo starych, w których grafika na dzisiejsze standardy była prymitywna, a rozgrywka uboga i wtedy rzeczywiście filmowa adaptacja jest w stanie wnieść coś nowego. Sens mają też adaptacje gier bez nadmiernie rozbudowanej fabuły, skupione na czystej rozgrywce, jak gry sportowe, zręcznościowe, platformowe, o ile ktoś będzie w stanie dopisać do nich interesujący scenariusz (co wcale nie jest takie proste i oczywiste). Gry fabularne natomiast w wersji filmowo–serialowej sensu nie mają. I to uczucie towarzyszyło mi cały czas podczas oglądania serialu „Fallout”.

Trailer serialu Fallout.

Niby wszystko w porządku, ale…

Pozornie wydaje się, że wszystko jest tu na swoim miejscu. Widzimy znajome lokacje, kostiumy, gadżety, przedmioty, plakaty, stworzenia. Mamy cały fascynujący i genialnie wymyślony przez twórców gry świat przedstawiony, który jest swoistą alternatywną i retrofuturystyczną wizją opartą na technologii z lat 50. XX wieku, tyle że rozwijaną dalej przez ponad 200 lat w erze postapokaliptycznej. Kontuzje można bardzo szybko wyleczyć, jeśli użyje się stimpaka, leki RadAway eliminują chorobę popromienną, a Pip–Boy jest zawsze obecny w poczynaniach naszej bohaterki. Tak samo, jak to miało miejsce w grach.

Co najważniejsze, serial zachowuje charakterystyczną dla serii mieszankę absurdu, czarnego humoru (choć w większości nie trafiał on w moje gusta) i przemocy. Tylko jakoś to wszystko nie budzi we mnie żadnych emocji. Prawdopodobnie dlatego, że ostatnia część serii na ten moment, „Fallout 4” (nie licząc nieudanego projektu, jakim był „Fallout 76”), mimo iż ma swoje lata, graficznie była na tyle porządną produkcją, że patrzenie na tę całą scenografię w serialu nie różniło się dla mnie zbytnio od patrzenia na nią w wersji growej.

Czym innym jest sytuacja, w której jakiś kultowy gadżet czy postać z gry są niewyraźnymi pikselami i serial aktorski pokazuje nam to w pełnej krasie, a czym innym, gdy te same „artefakty” czy lokacje z gry są wygenerowane w jakości nie takiej dalekiej od fotorealizmu (choć oczywiście „Fallout 4” nie jest grą, której do fotorealizmu zostały dwa kroki, ale jest bliżej niż dalej). Także dla mnie serial „Fallout” właściwie już na starcie był na pozycji straconej.

Przeczytaj także: Gra o tron nie otrzyma kolejnego spin-offu. Jon Snow bez własnego serialu.

Z szacunkiem dla serii gier, ale mało porywająco

Oczywiście doceniam trudy twórców, by nie oddalać się od poetyki i tematyki znanej z gier. Serial zrobiony jest z szacunkiem do materiału źródłowego, widać też, że twórcy dołożyli starań, by poznać te gry i nie traktują „Fallouta” tylko jako popularnej marki, na której można cynicznie zbić kapitał i wydoić co się da bez patrzenia na to, jak dalece jest to zgodne z oryginałem.

Postać w futurystycznym pancerzu z przypominającym minigun uzbrojeniem stoi obok mężczyzny w taktycznym ubiorze, w tle leśne otoczenie.
Fot. Amazon / materiały prasowe

Co więcej, autorzy znaleźli w tej opowieści miejsce na liczne komentarze społeczne odnoszące się do tego, co się obecnie dzieje w świecie rzeczywistym. Szczególnie mając na uwadze, że widmo wojny nuklearnej i być może nawet apokalipsy podobnej do tej widzianej w pierwszym odcinku (jedna z lepszych scen całego sezonu) ponownie znalazły się w światowym dyskursie, i choć są wątpliwe, to nie można ich wykluczyć.

Te aspekty „Fallout” w wersji serialowej sprawują się dobrze, żeby nie powiedzieć poprawnie, tylko niestety poza bezpiecznie pozytywnym odbiorem skłamałbym, że zostałem absolutnie porwany przez tę produkcję. Poza elementami zawierającymi czarny humor seria Amazona nie odróżnia się zbytnio od innych postapokaliptycznych seriali, a jeśli graliście w gry „Fallout” to tym mniej interesujące to wszystko dla was będzie.

Fabuła nieco rozczarowuje

Serial „Fallout” zawiódł mnie przede wszystkim ze względu na fabułę. Nie jest ona zła, podobnie jak cały serial jest w porządku, ale to dla mnie za mało. Nie byłem w stanie zaangażować się w żaden z wątków, motywacje bohaterów nie wciągnęły mnie zanadto, większość zwrotów akcji jest do bólu przewidywalna, a jak trafią się takie, których nie przewidziałem (najwięcej ich w finale), to i tak nie wywołały one na mnie żadnego zaskoczenia.

Kobieta w skórzanym kombinezonie pilotki siedzi na walizkach o zmierzchu, z futurystycznym zegarkiem na nadgarstku, w tle nieostra sylwetka budynku. Gdzie obejrzeć Fallout.
Fot. Amazon / materiały prasowe

Problem mam też z główną bohaterką serialu „Fallout”. Wcielająca się w nią Ella Parnell gra bardzo dobrze i robi co może, aby uparta i zdolna, ale też naiwna i niewinna Lucy MacLane stała się centralnym punktem, wokół którego skupia się reszta serialu, ale zbyt często jest workiem treningowym dla otaczającego ją barbarzyńskiego świata. Obserwowanie, jak Lucy wielokrotnie uczy się tej samej lekcji, po pewnym czasie traci na znaczeniu i sprawia, że serial ten nie jest w stanie w pełni zdefiniować dla mnie tej postaci, poza jej głównym i dość prostolinijnym celem, jakim jest znalezienie porwanego ojca. Reszta postaci głównych i pobocznych, choć barwna, także nie zachwyciła mnie niczym specjalnym i głębokim.

Fallout – podsumowanie recenzji

Gdzie obejrzeć Fallout. Kobieta w futurystycznym stroju stoi w opuszczonym pomieszczeniu wypełnionym piaskiem z zawieszoną bronią na przedramieniu.
Ella Purnell jako Lucy. Fot Amazon / materiały prasowe

W sumie serial „Fallout” to nie jest taki łatwy dla mnie orzech do zgryzienia. Wypisałem wyżej problemy, jakie z nim mam, nie jest to w żadnym razie produkcja, którą zapamiętam na lata, i do której zamierzam kiedykolwiek wracać. Z drugiej jednak strony całość jest na tyle kompetentna, świetnie wykreowana od strony wizualnej (choć zdarzały się momenty i sekwencje, które wypadły trochę tanio i sztucznie z jakiegoś powodu), wystarczająco dobrze zagrana i napisana, że nie jestem także w stanie stwierdzić, że to serial zły i, że odradzam jego oglądanie.

Osobiście nie znalazłem w nim nic świeżego i interesującego. Traktuję go jako nieformalny sequel (tudzież spin–off) serii gier, które jednak angażowały mnie o wiele bardziej. Mimo wszystko po dekadach potwornych adaptacji gier wideo na duży bądź mały ekran grzechem byłoby nie oddać twórcom serialu tego, że od strony formalnej przynajmniej nie można „Falloutowi” niczego zarzucić. Scenografie, kostiumy, ogólna atmosfera świata przedstawionego, kultywowanie elementów satyrycznych oraz zawierających czarny humor są niczym żywcem przeniesione z gier. Są też w serialu momenty, gdy można dostrzec konstrukcję fabularną zbliżoną do systemu misji RPG z gry. Naprawdę doceniam te elementy i pod tym względem produkcja Amazona również ląduje u mnie wysoko, jeśli chodzi o adaptacje gier wideo.

Kadr z serialu Fallout od Amazon Prime. Mężczyzna w średnim wieku ubrany w niebieski strój stojący za mównicą z mikrofonem, z uśmiechem patrzy w bok, w tle zamazane drzewa i wiejski krajobraz o zachodzie słońca.
Kyle MacLachlan jako Overseer Hank. Fot. Amazon / materiały prasowe

Niestety całość kompletnie nie przekonała mnie, jeśli chodzi o wątek fabularny oraz jej bohaterów, a to są kluczowe elementy każdego serialu, bez względu na jego przynależność gatunkową. Plus, powtórzę się, ale gry „Fallout” dawały mi wszystko to, co dostałem w serialu plus możliwość interakcji z otoczeniem, a więc o wiele większe zaangażowanie w historię i akcję.

Jest jednak szansa, że nawet jeśli jesteście fanami gier, to odnajdziecie w serialu „Fallout” coś, co sprawi, że będziecie się znakomicie bawić. A już na pewno będziecie się dobrze bawić, jeśli nie znacie serii gier, bo choć wtedy zawarte w „Fallout” smaczki i nawiązania do gier będą dla was nieczytelne, to z pewnością zachwyci was ten oryginalny świat przedstawiony. Tym bardziej, jeśli nieczęsto macie styczność z serialami postapokaliptycznymi.

Ogólna ocena

6/10

Zdjęcie otwierające: Amazon / materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw