Blondynka recenzja filmu Marilyn Monroe Netflix

Feministyczny pomnik czy obrzydliwe torture porn? Recenzujemy film „Blondynka”

5 minut czytania
Komentarze

W serwisie Netflix można już oglądać film „Blondynka” w reżyserii Andrew Dominika, który wyprodukował m.in. Brad Pitt. Jako Marilyn Monroe wystąpiła Ana De Armas.

Blondynka – opis fabuły filmu

Blondynka film Ana De Armas Netflix

„Blondynka” to, jak zapewne wszyscy wiemy na tym etapie, filmowa historia życia i kariery oraz tragicznej śmierci ikony kina, Marilyn Monroe. Twórcy rozpoczynają opowieść od jej wczesnego dzieciństwa wraz z chorą psychicznie matką i traumy z tym związanej, a następnie portretują późniejsze lata jej pierwszych kroków w branży rozrywkowej, kariery w Hollywood i toksycznych relacji, w które wchodziła.

Blondynka – anty-biografia?

Blondynka film recenzja Netflix

Podchodząc do oglądania filmu „Blondynka” należy mieć na uwadze to, że powstał on na bazie przedziwnego tworu jakim jest książka pół biograficzna o życiu Marilyn Monroe. Oficjalne określenie książki „Blondynka” brzmi „fikcyjna biografia”, co swoją drogą brzmi jak jakiś absurd. Niegdyś szlachetny gatunek biografii, które przynajmniej starały się przekazać prawdę na tyle na ile to możliwe zaczyna być niszczony przez napędzane chęcią zysku fikcyjne biografie, do których można powrzucać jakieś „smakowite miecha”. Nie ważne czy dane wydarzenie miało miejsce, czy nie, ważne, że można wywołać skandal, oburzenie i przyciągnąć widzów  bądź czytelników jakimiś sensacyjnymi wydarzeniami. I tak zarówno książka jak i film Andrew Dominika epatuje widza mrocznymi, brutalnymi, chwilami okrutnymi scenami z życia Monroe, które po części w ogóle nie miały miejsca.

A „Blondynka” rzadko kiedy jest zachowawczym filmem. To na dobrą sprawę jeden wielki horror, psychiczna i fizyczna męczarnia Normy Jeane znanej światu jako Marilyn Monroe, którą filmowcy próbują wcisnąć nam do gardeł. Oglądamy tu Monroe, która niemalże w każdej scenie cierpi, jest krzywdzona, wykorzystywana, traumatyzowana, seksualizowana, poniżana, gwałcona. „Blondynka” przypomina coś na kształt współczesnego eposu o przeklętej roli ofiary. Albo, po prostu, jest zwykłym torture porn przebranym za (pseudo)artystyczną (i chwilami surrealistyczną) biografię, która nawet nie jest w pełni biografią. Przy tym wszystkim reżyser bawi się jeszcze różnymi formatami obrazu, skacze bezmyślnie pomiędzy kolorem a czernią i bielą, stara się ładnie uchwycić w kadrze Anę De Armas w roli Monroe, trochę tak, jakby sam trochę chciał się wybić na jej (Marilyn) cierpieniu. Z jednej stroni mami nas obiektywnie rzecz biorąc dobrą warstwą formalną, wprowadza zabiegi formalne, które dla niewprawionego widza mogą wydawać się interesujące i tym samym ustawić się na półce „wielkich współczesnych autorów kina”, a z drugiej robi to wszystko uciekając się do prymitywnych zagrywek i tanich sensacji, z których część w ogóle się nie wydarzyła.

Przeczytaj także: Rodzina jednej z ofiar krytykuje serial Dahmer na Netfliksie. „To okrutne!”

Przebieranie tego wszystkiego za filmową biografię jest tyleż samo obrzydliwe co okrutne. Marilyn Monroe była tragiczną postacią, ale jej życie na pewno nie było tylko i wyłącznie jedną wielką serią traum. „Blondynka” niestety tak ją portretuje. Wykrzywia jej obraz, zamienia w tabloidową pustą sensację, w ciężki, przykry, pełen mizoginii i depresyjny film grozy, który wykorzystuje Monroe nawet po jej śmierci do własnych celów. Choć niektórzy próbują pokrętnie określić ten film jako wyzwalający i feministyczny obraz, który szczerze portretuje to, z czym kobiety muszą się mierzyć, to tak naprawdę twórcy „Blondynki” sami dołączają do ukazanych w filmie oprawców Marilyn Monroe.

Blondynka – ocena filmu

Nawet jeśli odstawimy na chwilę na bok te wszystkie powyżej opisane okrucieństwa twórców, to nadal „Blondynka” pozostaje po prostu złym filmem. Przedziwne zabiegi formalne bardzo szybko męczą i irytują. Dominik, który już od ładnych paru lat kręci filmy zachowuje się niczym filmowiec-stażysta przełączając się co chwila pomiędzy barwami czy formatami obrazu. Ale i to nie wszystko. Co powiecie np. na scenę, w której autor wymyślił wyrenderowany w 3D płód dziecka Monroe, który z nią rozmawia?

https://www.youtube.com/shorts/_JCkXYgnWhg

Czasem zastanawia mnie jak to jest, że są twórcy filmowi, którzy nie widzą nic krindżowego i grafomańskiego w takich scenach. Całość trwa też zdecydowanie za długo. 166 minut to istna męczarnia, w sytuacji, gdy cały film jest grany na jednej nucie. I ewidentnie w paru miejscach aż prosi się o montażowe cięcia. Ana De Armas to jedyny jasny punkt tego filmu, aczkolwiek niestety dostała do zagrania postać jednowymiarową, czyli wieczną cierpiętnicę. I tu przechodzimy do głównego problemu z filmem „Blondynka”. Przy całym tym pseudo-ambitnym i artystycznym sztafażu, jest to tak naprawdę dzieło puste, jednowymiarowe i boleśnie prostolinijne. Przez niemal 3 godziny (!) czasu trwania pokazuje nam tylko i wyłącznie cierpienie głównej bohaterki. Pastwi się nad nią i skazuje widza na ten obrzydliwie nieprzyjemny i uwierający seans. Sądzę, że gdyby Patryk Vega otrzymał angaż na wyreżyserowanie tego filmu, to wyglądałby on bardzo podobnie. To przykre i smutne, że Marilyn Monroe jest nadal traktowana w taki sposób, tyle lat po swojej tragicznej śmierci. Hollywood nie potrafi dać jej spokoju. Jeśli macie ochotę na oglądanie przez prawie trzy godziny agonii i zarazem tragicznej karykatury Marilyn Monroe, to zostawiam wam decyzję czy warto obejrzeć film „Blondynka”.

Ogólna ocena

2/10

Motyw