Videodrome telewizor kadr z filmu

Streaming nie ma przyszłości? Zaczynam powoli tęsknić za erą telewizji [OPINIA]

12 minut czytania
Komentarze

Wprawdzie akt urodzenia wskazuje, że przynależę do pokolenia millenialsów, ale poniższa opinia będzie pewnie niektórym pasować do wynurzeń z głębi boomerskiego umysłu. Cóż, może mentalnie jestem boomerem. W każdym razie zacząłem niedawno podsumowywać sobie wszystko to, co dał nam streaming i z każdym kolejnym miesiącem widzę coraz mniej zalet.

Streaming, czyli nijakość za cenę wygody?

Kobieta oglądająca telewizję w ciemnym pokoju, trzyma pilota do telewizora.
fot. Depositphotos/AndreyPopov

Postaram się być na tyle obiektywny, na ile potrafię. To nie jest oczywiście tak, że jestem jakimś dziadersem, który z góry krytykuje wszystko co nowe. Streaming ma oczywiście sporo zalet i jest obecnie nieodłączną częścią naszej rzeczywistości. Od tego (chyba) nie ma już odwrotu. To jest standardowy sposób w jaki większość dzisiejszej widowni spożywa treści filmowo-serialowe (i muzyczne) w swoich domach (i czasem poza nimi). Streaming dał nam dostęp do wielkich bibliotek treści, które są na wyciągnięcie ręki, tudzież palca. Serwisy strumieniowe, że tak się posłużę spolszczeniem tego określenia, dały nam też w ostatnich latach niemałą liczbę świetnych seriali. Jednak, na dobrą sprawę nadal większość najlepszych i najpopularnijeszych seriali każdego roku produkują firmy, które ciągle mają swoje kanały telewizyjne, czyli np. HBO, FX czy Paramount Network. Co więcej, najchętniej oglądane seriale w historii serwisów streamingowych takich jak Netflix to „starocie” sprzed lat, typu „Przyjaciele”, „The Office” czy ostatnio „W garniturach”. Te dwa pierwsze zresztą odegrały ogromną rolę w zdobyciu przez Netfliksa pozycji lidera w streamingu i przekonywały ogromne liczby widzów do ostatecznego odejścia od telewizji. Po dziś dzień te „stare” seriale na licencji ze stacji telewizyjnych ciągną popularność serwisów streamingowych. Bo te, nawet jeśli co jakiś czas zaserwują nam jakiś świetny serial, to nie są w stanie stworzyć czegoś, co przetrwa w świadomości masowej dłużej niż dwa miesiące. Jasne, „Stranger Things” czy „The Crown” pewnie przejdą ostatecznie do klasyki seriali, ale patrząc na liczbę produkowanych pozycji na przestrzeni już blisko dekady nie ma tego dużo. Telewizja tymczasem w ciągu średnio 15 lat (liczonych od końca lat 90. i końca złotej ery seriali) wydała na świat tyle ponadczasowych arcydzieł, że z łatwością zjada pod tym względem streaming na śniadanie.

Przeczytaj także: YouTube to telewizja XXI wieku. Oburzanie się na to, że trzeba płacić, jest bez sensu [OPINIA].

W streamingu króluje to, co ogólnie króluje w internecie, czyli chwilowość. Pod tym względem tego typu spożywanie treści jest po prostu logicznym rozwinięciem tego, jak konsumujemy wszystko, z czym mamy styczność online. Wiadomości z dziś, choćby nie wiem jak szokujące, jutro tracą znaczenie, bo zaczynamy żyć nowymi rewelacjami. Posty na Facebooku, Instagramie, Twitterze/X czy TikToku żyją dzień, albo raptem parę godzin/minut. Podobnie jest z serialami, które nawet jak dobre, to dostajemy je w formie gotowej do binge’u, czyli często cały sezon na raz, więc też i szybko je oglądamy i lecimy do następnego. Seriale to zresztą pikuś, bo one często są dobre i gdy są oryginalnymi produkcjami to zostaną w tych serwisach na zawsze (a przynajmniej do momentu, aż te serwisy nie upadną, co niestety niektóre z obecnie istniejących czeka w niekoniecznie dalekiej przyszłości). Gorzej jest z filmami. Z jakiegoś powodu oryginalne filmy produkowane dla serwisów streamingowych rzadko kiedy są dobre. Robi się je na szybko, byle jak, bez dobrego scenariusza albo chociaż poprawek, które należałoby nanieść, bo nie każdy scenariusz nawet wybitnego filmu był od razu udany. Problemem są też biblioteki treści filmów na licencji. Przez to, że dziś niemal każde studio chce mieć swój własny serwis streamingowy, bo taka moda i paru typków z Wall Street podpowiada, że w to trzeba wejść, bo w tym są pieniądze (okazuje się, że niekoniecznie) to ciężko na jednej platformie znaleźć dla siebie satysfakcjonujące treści.

w centrum zdjęcia znajduje się telewizor z logo Netflix na ekranie. Urządzenie stoi na komodzie z drewnianymi szufladami. W tle na ścianie widać drewiane deski
Fot. Pixabay / promofocus / Netflix / montaż: android.com.pl

Są serwisy, gdzie dominują słabe mainstreamowe produkcje, w innym są dobre mainstreamowe produkcje, ale nie ma bardziej ambitniejszego kina, w jeszcze innym są same widowiska i treści dla dzieciaków, a w jeszcze innym same ambitne kino, często europejskie, i mały wybór rozrywkowych pozycji, które też każdy ma ochotę chociaż raz na jakiś czas obejrzeć. Jasne, gdy jesteśmy mało wymagającym niedzielnym widzem, to era streamingu jest dla nas najlepszą erą w dziejach telewizyjnej rozrywki. Mamy dostęp do tysięcy treści online, bez wychodzenia z domu, a nawet podnoszenia się z kanapy i to wszystko za śmiesznie niską cenę abonamentu. Jeśli jesteście tego typu widzem, to ten tekst nie jest dla was. Gorzej, gdy jesteśmy widzem trochę bardziej wymagającym, o bardziej sprecyzowanych gustach. W tym względzie streaming niekoniecznie wypada dobrze, za to jak wspominam erę telewizyjną to stwierdzam, że ostatecznie była ona lepsza. Streaming na dobrą sprawę dał nam jedynie wygodę, pielęgnując naszego wewnętrznego lenia, za to zabrał o wiele więcej. Podobnie zresztą jak większość zdobyczy nowych technologii z XXI wieku. Zabrzmi to trochę górnolotnie i nadmiernie dramatycznie, ale poświęciliśmy wolność na ołtarzu wygody.

Streaming kontra era telewizji. Które lepsze?

Pilot telewizyjny trzymany w ręce z wyraźnymi klawiszami i rozmytym telewizorem w tle.
fot. marcociannarel / Depositphotos

Wychowywałem się i dorastałem na przełomie XX i XXI wieku i pod tym względem uważam się za szczęściarza. Dzięki temu mogłem obserwować jak w fascynujący sposób zmieniał się świat przez te lata, żyłem w czasach dokonywania się jednej z największych rewolucji w historii ludzkości, czyli wejścia do ery cyfrowej. Ale też nadal żywo pamiętam schyłek tego, jak funkcjonowało nasze społeczeństwo bez Internetu i smartfonów oraz aplikacji. Młodsze od mojego pokolenia znają tylko erę cyfrową, wychowały się ze smartfonem w ręku, a YouTube jest ich telewizją. Starsze z kolei nie zawsze się dobrze odnajduje w dzisiejszych czasach przez co nierzadko są wykluczeni z pełnego uczestnictwa w tym wszystkim. Moje pokolenie znalazło się idealnie pośrodku tych przemian, a więc z jednej strony potrafię się odnaleźć w nowych technologiach i je docenić, ale też pamiętam stare technologie i je również doceniam. Widzę, gdzie są wady i zalety każdej z nich. Zalety streamingu wymieniłem wyżej, jego wady też. Wady ery telewizji też są raczej znane, bo mam wrażenie, że dziś tamten model jest wyłącznie krytykowany. Sam też nigdy nie byłem fanem chociażby lektora, trwających 20 minut reklam, którymi przerywany był co 30 minut film. Niekoniecznie lubiłem też to, że by obejrzeć dany film/serial trzeba było się stawić o określonej porze przed telewizorem. Jasne, czasem były powtórki, można było sobie też nagrywać, ale to są zawsze dodatkowe czynności, a ja po prostu chciałem obejrzeć film. Pod tym względem streaming jest rajem.

Przeczytaj także: Play wyciąga wtyczkę aplikacji dla klientów UPC Polska.

Ale z drugiej strony, sentyment za przeszłością sprawia, że czasem mi tego brakuje. Chodzi mi o to oczekiwanie na premierę filmu, który chcę zobaczyć. W jakiś sposób organizowało i regulowało mi to dzień. Wiedziałem, że muszę sobie wszystko tak poukładać, żeby na 20:00 czy 21:00 móc się stawić przed telewizorem. Zależy więc jak na to spojrzeć – mogło to być ograniczenie, albo element układający plan dnia. Było też w erze telewizji coś, co sprawiało, że miało się poczucie uczestniczenia w zbiorowym wydarzeniu, gdy emitowany był jakiś hitowy film, serial czy program. Wiedziało się, że w poniedziałek czy piątek o 20:00 miliony ludzi, w tym cała masa twoich znajomych z klasy, o tej samej porze siedzi i ogląda to co ty. Społeczny aspekt telewizji był jeszcze silniejszy za czasów dzieciństwa moich rodziców, którzy opowiadali mi, że wychowywali się w czasach i miejscu, gdzie posiadanie telewizora było luksusem, więc chodziło się do sąsiadów czy na swego rodzaju świetlice i się wspólnie oglądało hitowy film czy nowy odcinek popularnego serialu. Dziś jedyną pozostałością tego aspektu telewizji są rozgrywki sportowe.

tele tydzien strona z programu tv
Relikt i artefakt minionej epoki i biblia każdego filmomaniaka końca lat 90. Program telewizyjny.

Najważniejszy dla mnie aspekt telewizji, którego brakuje mi w streamingu to jednak coś zupełnie innego. Ostatnio zacząłem sobie przypominać jak wielką rolę odegrała telewizja w kształtowaniu mojego gustu filmowego, ale przede wszystkim jak bardzo pozwoliła mi obcować z różnego rodzaju kinem. Jako nastolatek moją największą uwagę zwracały hollywoodzkie hity, ale szybko też dzięki telewizji zacząłem odkrywać starsze kino, i nie chodzi mi tu o to z lat 80., ale z lat 70., 60., 50. Pamiętam jak dziś, że pierwsze filmy Hitchocka czy Chaplina w moim życiu obejrzałem w telewizji. Jasne, nie zawsze emitowane były w prime time, nie zawsze o normalnych porach, ale można było na nie trafić, nie tyko późno w nocy, ale też w ciągu dnia. Bez tego na sto procent nie rozwinęłaby się moja pasja i miłość do kina każdego gatunku, z którym dodatkowo dziś powiązane jest moje życie zawodowe, a więc pasja ta daje mi chleb i dach nad głową. I gdy próbowałem sobie wyobrazić swoje dorastanie dziś i moim odpowiednikiem telewizji byłby Netflix czy Amazon Prime, to wątpię, że skończyłoby się to tak samo. Dzisiejsi młodzi ludzie właściwie nie mają już szans na zapoznanie się z klasyką kina starszą, niż filmy z roku 1981. Dla serwisów streamingowych i tym samym dla sporej ilości dzisiejszej młodzieży, a nawet paru blogerów piszących o filmach, kino „zaczęło” się co najwyżej w 1980 roku, a większość „starych” filmów jakie znają pochodzi z lat 90. Ze świecą należy szukać w streamingu filmów z lat 70. i starszych, a jak są to pojedyncze sztuki no i jest to obecnie błędne koło, gdyż młody widz podsuwane pod nos ma i tak najnowsze produkcje, albo te z ogólnie rzecz biorąc lat 2000, więc z góry nie jest zainteresowany jakimś Fellinim, Kurosawą, czy nawet Lynchem. Jedyną opcją dla dzisiejszego młodego widza, by poznać pełną historię kina, a nie tylko jego najnowszy fragment, to udział w przeglądach, festiwalach, retrospektywach itp. Ale ile takich wydarzeń jest dostępnych każdego roku? W ilu miastach? Jak teraz porównuję i patrzę na stan obecny, to pod względem filmowym mam wrażenie, że jako dorastający dzieciak i młody dorosły byłem rozpieszczany tym, do ilu różnorodnych filmów miałem dostęp tylko dzięki samej telewizji.

Fot. Liqs / Pixabay / Player montaż: android.com.pl

Dziś wiem po sobie i licznych opiniach od znajomych, że jest cała masa filmów (oraz paru seriali), które wiele osób chce obejrzeć, a nie ma gdzie, bo po prostu nie są dostępne w żadnym serwisie. Obecnie mam wrażenie, że cała historia kina jest sprowadzana głównie do ostatnich góra 30 lat, bo też model biznesowy serwisów streamignowych zakłada, że najłatwiej jest przyciągnąć widza rzeczami nowymi, czy to kupionymi czy wyprodukowanymi, a reszta to dodatek, który ma na jak najdłużej każdego zatrzymać. Jeśli nasze filmowe potrzeby zakładają, że interesują nas tylko nowości i parę tytułów z minionych kilku lat to pewnie klienci są zadowoleni. Jest oczywiście także aspekt streamingu jako usługi ulotnej, w której dany film dziś jest dostępny, a jutro może go nie być, bo się skończą prawa. Już nieraz słyszałem od znajomych, że kupili dostęp do usługi, by obejrzeć jeden film, który za nimi chodził, ale zrobili to w pechowym momencie, bo dnia następnego akurat skończyła się licencja i go nie obejrzeli. Oczywiście w telewizji dany film był puszczony raz i potem nie wiadomo było kiedy stacja wyemituje go ponownie, natomiast można było go sobie nagrać oraz, jak pisałem wyżej, to, że z wyprzedzeniem wiedzieliśmy, o której godzinie będzie emitowany motywowało nas do tego, by stawić się o określonej porze i go obejrzeć.

Przeczytaj także: Transmisja z obrad parlamentu znów hitem. Kanał Sejm RP przebił już wielu YouTuberów.

Czy trochę idealizuję, a wręcz romantyzuję, erę telewizji (szczególnie chodzi mi o schyłek lat 90.)? Pewnie tak. Sentymentalizm często nagina wspomnienia z przeszłości. Wiem na pewno, że największą bolączką starej TV, która ma miejsce do dziś, były te nieszczęsne reklamy w trakcie seansu. To jest dla mnie grzech główny tamtej ery i z tego powodu nie wracam do oglądania telewizji, bo przecież ciągle mogę jakbym chciał. Większość klasyki kina przed 1980 roku też już obejrzałem, pojedyncze sztuki kupuję sobie w wersjach fizycznych, także w obecnym punkcie mojego życia nie mam wiercącej dziurę w brzuchu potrzeby powrotu do tamtej ery. Ale widzę w niej też wiele pozytywów, których dziś już brakuje w erze streamingu i przez to trochę współczuję młodym widzom, bo tak naprawdę jakby chcieli wyjść poza netfliksowo-algorytmową bańkę treści, to muszą się paradoksalnie bardziej namęczyć, niż ja pod koniec lat 90. Pozornie wszystkiego jest dziś więcej i jest lepsze, ale realnie jest gorzej i mniej. I jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by od teraz streaming był punktem odniesienia dla dalszego rozwoju dostępu do treści. Technologicznie tak, ale brakuje tu jakiejś kurateli, o ile nie jest już na nią za późno…

Wiemy, że streamingi potrafią być drogie. Dlatego jeśli chcesz mieć Spotify Premium za darmo, zerknij na nasz poradnik, jak zapewnić sobie dłuższy bezpłatny okres. Oprócz tego zdradzamy najnowsze informacje na temat Spotify HiFi oraz zbliżającej się premiery Spotify Wrapped 2023.

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw