She Hulk krzyk Disney
LINKI AFILIACYJNE

Disney, Marvel i DC w panice. Czy Hollywood jakie znamy się kończy?

10 minut czytania
Komentarze

Nic nie trwa wiecznie, każdy trend kiedyś przemija. Obecnie prawdopodobnie jesteśmy świadkami początku końca Hollywood w modelu jaki znamy od co najmniej kilkunastu lat. Wszystkie największe studia, głównie Disney, Marvel, Warner Bros. i DC, są obecnie w fatalnej sytuacji. I, co gorsza, na razie nie widać perspektyw na poprawę.

Czy kino supebohaterskie się nam znudziło?

Wolverine x-men

Opowiadając na pytanie zadane powyżej – sprawa jest trochę skomplikowana. Osobiście jestem znudzony filmami superbohaterskimi. Na przestrzeni ostatnich 20 lat pokazały mi one wszystko, co mogły. Spełniły moje marzenia zobaczenia na dużym ekranie filmowych wersji X-Menów, Spider-Mana (i to w kilku wersjach), a nawet całych grup herosów z różnych filmów spotykających się w jednej produkcji. Obecnie dostajemy nawet wątki związane z multiwersum. Nie napiszę chyba nic odkrywczego stwierdzając, że apogeum kina superbohaterskiego to rok 2018 i film „Avengers: Wojna bez granic”. Wszystko wcześniej to złoty wiek adaptacji komiksów w Hollywood. Wszystko później to stopniowe spadanie tej szufladki filmowej w dół. Spoglądając na ten temat z bardziej obiektywnego punktu widzenia mogę się nawet trochę zgodzić z Jamesem Gunnem, który niedawno stwierdził, że widownia jako taka nie jest znudzona filmami o superbohaterach, a po prostu ma dość przeciętnych produkcji.

Bo choć filmy superbohaterskie nigdy nie były specjalnie ambitne, to jednak przez ostatnie lata w kategorii kina rozrywkowego serwowały nam naprawdę dobre, w większości dopracowane produkty z ciekawą linią fabularną (jak na ten gatunek). Obecnie do kin i serwisów streamingowych trafiają same przeciętne albo słabe produkcje, bardziej zainteresowane tematami związanymi z poprawnością polityczną oraz reprezentacją mniejszości niż opowiadaniem ciekawych historii. Obecna chwilowa moda na multiwersum tylko pogarsza sprawę, gdyż mam wrażenie, iż studia po prostu idą na łatwiznę i sądzą, że wystarczy powrzucać do paru filmów postaci z wcześniejszych produkcji (typu Spider-Mana Tobeya Maguire’a czy Batmana Michaela Keatona) i to wystarczy samo w sobie. Tymczasem liczby mówią same za siebie. O ile jeszcze „Spider-Man: Bez drogi do domu” stał się wielkim przebojem kasowym, tak już „Flash” jest mega klapą, i to jedną z największych w historii kina, gdyż film ten kosztował 220 mln dol., a do tej pory zarobił globalnie niecałe 250 mln dol.

Wychodząc poza tematy multiwersum, same adaptacje komiksów radzą sobie w kinach coraz gorzej. W szczególnie dramatycznej sytuacji jest Warner/DC. „Flash” to ich najgłośniejsza klapa, ale ich poprzednie filmy – „Black Adam” i „Shazam: Gniew bogów” – również sprzedały się fatalnie. Superbohaterskie produkcje od Marvela/Disneya pozornie radzą sobie sporo lepiej, bo dla przykładu taki „Thor: Miłość i grom” zarobił ponad 750 mln dol. Z tym że problem w tym, że Disney pakuje ogromne pieniądze zarówno w budżety jak i marketing tych filmów. Nowy „Thor” kosztował ponad 250 mln dol., a na promocję wydano przynajmniej 100 mln dol. Aby film przyniósł zysk musi zarobić obecnie ponad dwa razy tyle, ile wyniósł budżet (ze względu na to, że z dystrybucji w Chinach tylko 20-30 procent przychodów trafia do Hollywood). Sprawia to, że Disney sam sobie tak naprawdę utrudnia sytuację, bo doprowadził do sytuacji, w której każdy ich film musi zarobić minimum około miliarda dolarów, by przynieść większe zyski. Ponad 700 mln dol. to ogromne pieniądze, ale tak naprawdę przy takich budżetach nie przynoszą one wielkich zysków, a te są potrzebne, by studio mogło funkcjonować i wydawać kolejne setki milionów dolarów na następne filmy. Co więcej, po krótkim odtrąbieniu sukcesu związanym ze wspaniałymi liczbami subskrypcji Disney+, także i ta usługa nie radzi sobie tak dobrze jak oczekiwano. Głównie ze względu na coraz słabsze seriale marvelowskie, które przyciągają coraz mniejsze liczby widzów i nowych subskrybentów. Takie „She-Hulk”, „Ms Marvel”, a obecnie także „Tajna Inwazja” rozczarowują pod kątem oglądalności.

Disney niszczy swoje własne legendy

indiana jones koniec legendy

Oczywiście problem związany z obecną sytuacją w Hollywood jest złożony. Nie da się podać jednej, górującej nad innymi przyczyny. Jest to bardziej nałożenie się na siebie wielu równorzędnych problemów. Swoje dokłada, a może wręcz dołoży jeszcze w przyszłości, trwający obecnie strajk scenarzystów w Hollywood. Brak pomysłów i rozbuchane budżety to kolejny. Nie sposób też jednak zignorować nadmiernego skupiania się na polityce oraz reprezentacji mniejszości kosztem fabuły. Ale w tym wszystkim coraz częstszym problemem jest również dość nonszalanckie obchodzenie się studiów z markami, które do nich należą. Tutaj niechlubny prym wiedzie Disney, w którym to m.in. Kathleen Kennedy przyłożyła swoją rękę do niezbyt mile widzianej dekonstrukcji legend, które przez dekady przyciągały miliony widzów. Obecna polityka niszczenia tych legend w celu wprowadzania nowych, przeważnie żeńskich, postaci jest dość zastanawiająca. Disney posiada w swojej stajni najpotężniejsze marki w dziejach Hollywood. I wszystkie je powoli psuje. Najpierw spotkało to „Gwiezdne wojny” i Luke’a Skywalkera, teraz przyszła kolej na „Indianę Jonesa”. No nie wiem czy to dobry plan biznesowy. O ile jeszcze „Star Warsy”, pomimo licznych kontrowersji zarabiały na siebie, tak „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” można uznać za potężną klapę. Film ten kosztował prawie 300 mln dol. (szczerze mówiąc nie bardzo widzę, gdzie poszły te pieniądze), a na tę chwilę zarobił rozczarowujące trochę ponad 140 mln dol. i to globalnie! Jakby jeszcze niedawno ktoś powiedział mi, że jakikolwiek film z serii „Indiana Jones” stanie się jedną z największych klap finansowych w historii, to puknąłbym się w czoło.

Przeczytaj także: Netflix w tarapatach – Wiedźmin przegrywa ze Schwarzeneggerem.

Problem zresztą leży głębiej – tu nie chodzi tylko o jakość, burzenie legend czy usilne promowanie kobiecych postaci w ich miejscu. Disney zdaje się być obecnie kreatywnym bankrutem. Firma ta od lat nie wymyśliła nic nowego, świeżego, oryginalnego. Początkowo zakupy Pixara, Marvela i Lucasfilm wydawały się strzałami w dziesiątkę, przynajmniej finansowo, ale teraz firma ta zaczyna trochę uginać się pod własnym ciężarem. Do tego Disney wydaje się obecnie bazować wyłącznie na tych zakupionych markach i wyciskaniu z nich pieniędzy, co skutkuje kolejnymi częściami Indiany Jonesa, w sytuacji gdy film ten nie był na dobrą sprawę nikomu specjalnie potrzebny. Dostajemy też kolejne odsłony MCU, w sytuacji gdy i one nie są specjalnie potrzebne. Można było wszystko zakończyć wraz z „Avengers: Koniec gry” i zacząć robić coś nowego, skromniejszego. Nie każdy film, także superbohaterski, musi kosztować ponad 200 mln dol. Takie hity z ostatnich lat jak „Joker”, „Logan” czy „Deadpool” kosztowały sporo poniżej 100 mln dol. i zarobiły olbrzymie pieniądze, przynosząc potężne zyski. Widz nie oczekuje bowiem tylko widowiska i sekwencji rozwałki w CGI, ale też interesujących, dobrze nakreślonych bohaterów z wiarygodnymi motywacjami oraz niebanalne fabuły. Obecnie tego nie dostaje. Niezależnie jakie studio za tym stoi, większość filmów superbohaterskich to od jakiegoś czasu praktycznie te same historie, a zmieniają się jedynie postaci i ich kostiumy. A to właśnie historie angażują najbardziej. Tutaj też wyraźnie widać, że nastąpiło pewne zmęczenie materiału i czas wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski.

Przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach

Blue Beetle film dc

Żadna moda czy trend nie trwa wiecznie. Hollywood i cała popkultura przechodziły wielokrotnie różnej maści „zmiany warty”. Do lamusa przeszły już m.in. westerny, filmy akcji z lat 80., wystawne kostiumowe widowiska z lat 50. i 60. Teraz prawdopodobnie przyszła pora na filmy o superbohaterach, które przez ponad dekadę przynosiły Fabryce Snów kokosy. Wszystko jednak się zmienia prędzej czy później. Obecnie jesteśmy świadkami przejścia od jednego trendu do drugiego, sęk w tym, że ten „drugi” jeszcze się nam nie objawił. Serwisy streamingowe, w których dominują również przeciętne produkcje, nie ułatwiają tej sytuacji i każą się wręcz zastanowić nad tym, czy przypadkiem nie obserwujemy w ogóle pewnego tąpnięcia w sferze popularności filmów jako takich. Kino ambitne jakoś sobie radzi, ale na dłuższą metę nie da się na nim zbudować całego przemysłu. Kino mainstreamowe momentami nadal potrafi przyciągać rzesze fanów (tutaj dobrym przykładem jest „Top Gun: Maverick”), ale takich przypadków jest sporo mniej niż w czasach przed pandemią. Tymczasem rośnie popularność gier wideo w skali globalnej, tam też pojawiają się coraz częściej ciekawsze fabuły. Podobnie ma to miejsce obecnie z anime. Nie snuję apokaliptycznych wizji, bo sam jestem pasjonatem kina, ale może warto się zastanowić nad tym czy w ogóle kino nie staje się po prostu medium „historycznym” i za niedługo nie przejdzie do tej samej szufladki, w jakiej znajdują się obecnie książki? To się oczywiście nie wydarzy od razu, ale być może jesteśmy właśnie w fazie początkowego stadium tej zmiany.

Przeczytaj także: Marvel pod ostrzałem – użycie AI w czołówce Tajnej Inwazji to „sól na rany artystów”.

Znamienne jest też to, że w 2023 roku najbardziej oczekiwane filmy to „Oppenheimer”, „Barbie”, „Mission: Impossible – Dead Reckoning” oraz „Diuna część 2”. Dwa z tych filmów nie są sequelami, a żaden nie jest adaptacją komiksu. A jeśli chodzi o produkcje superbohaterskie to z tego, co Marvel i DC zapowiadają na najbliższe lata, praktycznie nic nie budzi wielkich emocji. „Blue Beetle”? Litości. „Aquaman 2”? Tym razem średnio to widzę. „Marvels”? Narażę się feministkom, ale błagam was!

Nowa iteracja uniwersum DC od Jamesa Gunna rozpocznie się dopiero za dwa lata, a i tak nie widzę w niej wielkiego potencjału. Jakoś kolejna wersja Supermana średnio mnie kręci. Także zmęczenie materiału widać już nawet po tym, że nie czeka nas nic nadmiernie ekscytującego w kinie superbohaterskim. Pytanie tylko czy Hollywood znajdzie dla siebie kolejny materiał na rozpoczęcie franczyzowego trendu i zarabiania na nim ogromnych pieniędzy przez ponad dekadę. Czy rzeczywiście ustąpi miejsca grom wideo, a Hollywood zacznie pracować na zmniejszonych obrotach, zarabiając mniej na bardziej przemyślanych, autorskich filmach i dopracowanych widowiskach, ale też wydając na nie mniej pieniędzy co ostatecznie przyniosłoby bilans dodatni. Tego typu przemyślenia, restrukturyzacje oraz restart myślenia i modelu biznesowego jest obecnym wyzwaniem Fabryki Snów, który trzeba wziąć pod uwagę, tym bardziej w okresie trwającego obecnie strajku scenarzystów.

Dziękujemy za przeczytanie tego tekstu, a skoro dotarliście aż tutaj, to może pomożecie nam z poniższą ankietą. Dzięki niej stworzymy artykuł na temat tego, jak podchodzicie do słuchania muzyki.

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw