Czy Dwayne Johnson uratuje DC? Recenzujemy film Black Adam

7 minut czytania
Komentarze

Jeśli jeszcze nie znudziły się wam filmy o superbohaterach, to Dwayne Johnson ma dla was kolejną opowieść osadzoną w uniwersum DC. Black Adam w którego się wciela, staje do walki o losy świata.

Black Adam – o czym opowiada superbohaterski blockbuster DC?

Urodzony jako niewolnik w starożytnym mieście Kahndaq, Teth-Adam otrzymał potężne moce w celu niesienia dobra. Jednak postanowił wykorzystać je dla swojej osobistej zemsty, za co został uwięziony. Prawie 5000 lat później udaje mu się wyswobodzić z więzienia. Próbuje się on oswoić z nową rzeczywistością, ale jednocześnie o jego powrocie dowiaduje się Justice Society: Hawkman, Dr. Fate, Atom Smasher i Cyclone, którzy wyruszają, by go powstrzymać obawiając się tego, że ponownie wykorzysta swe moce, by siać zniszczenie.

Black Adam, czyli Dwayne Johnson jest spoko, ale film to jeden wielki bałagan

Jeśli jesteście fanami DC i, podobnie jak wytwórnia, mieliście nadzieję, że „Black Adam” przyniesie powiew świeżości do kina superbohaterskiego oraz uratuje losy DCEU, to nie mam dobrych wieści. To nie jest dobre kino. Nawet w ramach blockbusterów i filmów superbohaterskich „Black Adam” pozostaje w rejonach niezbyt udanego kina klasy B do szybkiego zapomnienia.

Scenarzyści sami do końca nie wiedzieli o czym chcą opowiedzieć. Czy jest to film superbohaterski o kolejnym współczesnym Mesjaszu czy może jeszcze jeden nowoczesny mit o antybohaterze? Czy to pochwała przemocy i narzucania swojej woli siłą czy może krytyka tej przemocy i rozwiązań siłowych? Jeśli tak, to czemu autorzy tak chętnie wciskają nam między oczy aż tyle hiperbrutalnych scen? Odpowiedzi na te pytania pozostają niejasne, bo „Black Adam” wydaje się być dziełem schizofrenicznym. Jednocześnie krytykuje przemoc i imperialistyczne zapędy „niesienia pokoju” przez USA krajom nierozwiniętym oraz afirmuje walkę gołymi pięściami i piorunami z przeciwnikami.

Gdyby to wszystko lepiej poskładać, to mielibyśmy w tym filmie ciekawie postawione pytania i próby na nie odpowiedzenia. Twórcy jednak dają widzom ekranową rozwałkę, bo wiadomo, że wszyscy tego oczekują, co jakiś czas jedynie wrzucając między kadry sceny o wydźwięku pacyfistycznym potępiające takie rozwiązania. Brakowało mi, by w każdej scenie brutalnej jatki twórcy dodali na ekranie napis „przepraszamy, przemoc jest zła”. Ostatecznie „Black Adam” pozostaje takim samym blockbusterem superbohaterskim jak każdy jego poprzednik, a ten filozoficzny rozkrok tylko psuje cały efekt i niepotrzebnie miesza widzom w głowach.

Black Adam Dwayne Johnson film 2022

Ale to i tak nie jest wcale największy problem tego filmu. Całość niestety jest przeraźliwie banalna i niezbyt mądra nawet jak na kino superbohatereskie. Scenariusz to mieszanina chaosu i krindżu. Pomimo dużego budżetu efekty CGI są co najwyżej średnie, a nierzadko dość kiepskiej jakości. Nie zobaczycie tu też żadnej fenomenalnie zainscenizowanych sekwencji akcji, która zostanie w waszej pamięci na dłużej. Nie oczekujcie też dramatycznych twistów oraz jakiegokolwiek emocjonalnego zaangażowania w opowiadaną wam historię.

„Black Adam” sprzedawany jest przez studio, jako coś wyjątkowego, tymczasem jest to dzieło poniżej przeciętnej. Jedyne co go wyróżnia, to dość mroczny i apokaliptyczny charakter całości. Dwayne Johnson w roli tytułowej jest cool, przyznaję, ale nie ma tu za dużo do grania, gdyż jego postać jest, niemal dosłownie, posągowa. Jego zadanie to wyglądać groźnie, prezentować się efektownie podczas scen walk i strzelać złowrogim spojrzeniem niczym futurystyczny Clint Eastwood w spandeksie.

Co gorsza, twórcy „Black Adam” postanowili przedstawić nam w tym filmie także członków Justice Society, których nigdy dotąd nie widzieliśmy, bez żadnego origin story, a jedynie z lakonicznym przedstawieniem ich mocy. Choć na tym etapie jestem antyfanem kolejnych origin story, to jednak decyzję twórców „Black Adam”, by po prostu obce widzom postaci wrzucić w sam środek akcji uważam za fatalną. Nie są to popularni i znani bohaterowie nawet z kart komiksów, a jeśli tak by było, to czytelnicy komiksów nie są w tej chwili większością widowni superbohaterskich filmów.

Nie znamy do końca natury ich mocy, ich historii, skąd mają te moce, w ogóle niewiele wiemy cokolwiek o nich, a jednocześnie autorzy oczekują od nas tego, że się z nimi zżyjemy, będziemy im kibicować, współczuć gdy trzeba, przeżywać ich losy. Filmowcy wyszli z założenia, że wystarczy, że pojawią się na ekranie i widownia z marszu ich polubi. Wybaczcie moją ignorancję, ale nie wiem kim jest Hawkman. Pomijając już fakt, że jego kostium jest potwornie tandetny i niepraktyczny (posiada mechaniczne skrzydła oraz przezabawny hełm, z którego również wystają skrzydła), to nie mamy pojęcia skąd posiada on ten kostium, skąd się wzięło jego bogactwo (jest niczym kuzyn Bruce’a Wayne’a z ogromną posiadłością, mega drogą technologią itd.). Czy jest w ogóle człowiekiem?

Black Adam Sabbac Hawkman

W filmie widźmy jak walczy z Black Adamem i nie odnosi jakichś potężnych obrażeń. Co z resztą? Jaką historię ma Doktor Fate i skąd ma swoje moce? Na czym dokładnie polegają poza tym, że wydaje się on pół-plagiatem Doktora Strange’a od Marvela? Zresztą praktycznie każdy superheros jakiego oglądamy w „Black Adam” to tania podróbka tego, co robił Marvel (albo na odwrót, wybaczcie, ale nie znam w pełni chronologii powstawania tych bohaterów, przepraszam). Hawkman to jakby mikstura Batmana i Falcona, Atom Smasher to niejako Hulk i Ant-Man w jednym. Doktor Fate, jak wspomniałem wyżej, to komiksowy kuzyn-epigon Doktora Strange’a.

Nie wiem czy się już po prostu starzeję, czy wyrosłem z filmów superbohaterskich, albo po prostu się nimi zmęczyłem (bo ile podobnych historii mozna w sumie oglądać?), natomiast na tym etapie postaci w „Black Adam” nie tylko sprawiają wrażenie mało oryginalnych, ale wręcz zdają się być marnymi kopiami wcześniejszych herosów zarówno ze studia DC jak i tych pochodzących od konkurencji.

Black Adam Doktor Fate

Wydaje mi się, że doszliśmy do punktu, gdy filmów superbohaterskich jest po prostu za dużo, rynek jest nasycony, a apogeum tej filmowej szufladki to rok 2018 i „Avengers: Wojna bez granic”. Nic nowego ani interesującego już nas w superbohaterskich blockbusterach nie czeka. Teraz przyszła pora na powrót do źródeł i skromniejsze, solowe filmy, czego dowodem są „Joker” i nowy „Batman”. Tworzenie kolejnych kserokopii wielkich widowisk z superbohaterami prowadzi tylko i wyłącznie do powtarzania się i to niestety na coraz to gorszym poziomie. „Black Adam” jest tego najlepszym przykładem.

Black Adam – ocena filmu

Niestety nawet jako hollywoodzkie widowisko „Black Adam” rozczarowuje. Zobaczycie w nim kilka niezłych scen akcji, ale to tyle. Dialogi są kiepskie, fabuła to abstrakcyjna bzdura z marną ekspozycją i nadmiernie pospieszonym finałem. Kreacje aktorskie przezroczyste, a chwilami wręcz żenujące (Pierce Brosnan to niechcący niezamierzony comic relief tego filmu – choć napisany jest na poważnie, to nie da się go tak traktować). Główny przeciwnik, który objawia się dopiero w połowie trzeciego aktu, to jeden z najbardziej generycznych tworów CGI w historii adaptacji komiksów. Jest on praktycznie czerwonym diabłem z rogami i pentagramem na klatce piersiowej. Gdyby nie fakt, że film ten posiada zadziwiającą ilość nie do końca potrzebnej dosadnej przemocy oraz gore (!) stwierdziłbym, że oglądam tani film akcji dla 12-latków.

W sumie mimo wszystko „Black Adam” spodobać się może chyba tylko jedynie właśnie grupie widzów w wieku 12-16 lat, im mniej superbohaterskich filmów widzieli, tym lepiej. Jeśli czujecie zmęczenie tym gatunkiem, to raczej nie macie tu czego szukać. Jeśli nadal was kręcą tego typu historie i nadludzie w dziwnych kostiumach, to możecie sobie dodać do mojej oceny poniżej 1 bądź 2 punkty w górę. Na pewno miliony fanów mogą świętować, to że w końcu DC dorównało Marvelowi. „Black Adam” to film na poziomie ostatnich dokonań w 4. fazie MCU. Sami oceńcie czy to dobrze, czy źle.

Ogólna ocena

3/10

Motyw