Indiana Jones i artefakt przeznaczenia recenzja film 2023
LINKI AFILIACYJNE

Lucasfilm i scenariusz, który niszczy legendę. Recenzja Indiana Jones i artefakt przeznaczenia

6 minut czytania
Komentarze

Wielu nie wierzyło, że zobaczymy jeszcze w kinach kolejną odsłonę serii Indiana Jones. A jednak. Disney i Lucasfilm postanowili odkopać i tę franczyzę. Czy „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” to godne pożegnanie Harrisona Forda z rolą życia?

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia – opis fabuły filmu

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia harrison ford

Akcja filmu „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” rozpoczyna się w 1944 roku w nazistowskim pociągu zaopatrzeniowym. Indiana Jones i jego pomocnik Basilo Shaw (Toby Jones) próbują pozyskać skradzioną przez nazistów Lancę Longinusa — święty przedmiot rzekomo użyty w celu zabiciu Jezusa Chrystusa gdy wisiał na krzyżu. Kiedy odkrywają, że Włócznia jest fałszywa, ich uwaga skupia się na innym przedmiocie będącym w posiadaniu nazistów: Antykithirze. To starożytne urządzenie skonstruowane przez Archimedesa wieki przed naszą erą, które między innymi było w stanie przewidzieć ruch planet, w filmie dodatkowo posiada zdolność znajdowania pęknięć, i tym samym podróży, w czasie. Następnie akcja przenosi się w czasie do 1969 roku. Indy spędza swoje ostatnie dni przed emeryturą mieszkając samotnie i nie czerpiąc wielkiej radości z życia. Aż nagle spotyka swoją niewidzianą od lat chrześnicę, Helenę (Phoebe Waller-Bridge), która wciąga go w kolejną przygodę związaną z poszukiwaniem Antykithiry. Niestety nie ona jedna szuka tego artefaktu…

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia – przesuń się, Indy! Czas na emeryturę

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia harrison ford Phoebe Waller Bridge
Fot. Disney materiały prasowe

Zacznę może od pozytywów, żeby nie było, że jestem bezmyślnym hejterem wszystkiego, czego dotknie się obecnie Disney. „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” nie jest tak zły jak finał nowej trylogii „Star Wars”. To zawsze coś. Mogło być gorzej. Żeby być też uczciwym, piąta odsłona przygód Indy’ego wypada sporo lepiej, niż większość blockbusterów z ostatnich 5 lat. Z tym że tutaj warto nadmienić, że poziom hollywoodzkich blockbusterów jest ostatnio naprawdę niski, także „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” w żadnym razie nie jest wybitnym przedstawicielem kina przygodowego i rozrywkowego. To w najlepszych momentach przyjemna, choć bezpieczna i średnio interesująca zabawa, a w najgorszych pozbawiona kreatywności, luzu i wyobraźni próba wysłania Indy’ego na emeryturę.

Mówi się, że lepiej nie oglądać tego, jak nasi herosi się starzeją i ja się z tym zgadzam. „Zamęczanie” najpopularniejszego w dziejach archeologa na stare lata w jakimś stopniu budzi mój niesmak, choć to przecież postać fikcyjna, a i samego Harrisona Forda raczej nikt nie zmuszał, by ponownie ruszył ku przygodzie. Dla mnie jednak Indiana Jones skończył się na „Ostatniej krucjacie” i choć na obecną i poprzednią odsłonę jego przygód spoglądałem z otwartą głową, to jednak nie przekonały mnie one na tyle, bym zaliczył je do mojego osobistego kanonu. W „Kryształowej Czaszce” odrzuciły mnie komputerowe małpy, latająca lodówka i kosmici, a w „Artefakcie przeznaczenia” odrzuca mnie właściwie cały ten film. Nie jest on, jak pisałem wyżej, potwornie zły, ale jest co najwyżej przeciętny, a tego w serii Indiana Jones zaakceptować nie mogę.

Przeczytaj także: Gracze hejtują Star Wars: Outlaws. Powód jak zwykle ten sam – obecność kobiet.

Jak na widowisko z wielkim budżetem z 2023 roku „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” chociażby od strony formalnej mocno rozczarowuje. Nie znajdziemy tu żadnej sekwencji akcji, która wprawiałaby nas w ekscytację i przy okazji wciskała w fotel. W pierwszych minutach obserwujemy widowiskowe akcje na dachu pędzącego pociągu, ale podobnych i lepiej nakręconych sekwencji była już cała masa. W środku seansu mamy parę scen pościgów po ulicach miast, ale poza tym, że są one poprawnie nakręcone, to nie mogę napisać, że czymkolwiek szczególnym zachwycają i zapamiętamy je na długie lata. A przypominam, że mówimy tu o serii, której pierwsza odsłona z 1981 roku miała otwierającą scenę, którą niejedno pokolenie kinomanów pamięta co do sekundy do dziś. Tak naprawdę jedynym cudem technologicznym w tym filmie jest cyfrowe odmłodzenie Harrisona Forda w pierwszym akcie. Od czasu fatalnych prób w tej materii w filmie „Irlandczyk” technologia ta w Hollywood zrobiła spore postępy i tym razem nie ma się do czego przyczepić.

Odmłodzony Ford wygląda naprawdę realistycznie. Choć, tak na marginesie, cały czas w tej technologii jest dla mnie coś niepokojącego… Fabularnie „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” jest dość… nudny. Tytułowy artefakt nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak Arka przymierza czy Święty Graal, interakcje Indy’ego z chrześnicą Heleną pozbawione są uroku, a sama Helena niestety jest potwornie irytująca. Sam nie wiem z czego to wynika, że praktycznie każda „silna i niezależna” kobieta w hollywoodzkich blockbusterach okazuje się taka trudna do polubienia jako postać. Co więcej, sporym błędem scenarzystów jest to, że w pewnym momencie to ona staje się niejako główną bohaterką filmu. Chwilami idą z Indym ramię w ramię, ale są momenty, gdy staruszek schodzi na drugi plan. Nie wiem czy to dobre rozwiązanie w filmie, który ma w tytule „Indiana Jones”.

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia – czy coś tu się w ogóle udało?

Odpowiadając na pytanie zadane powyżej – niewiele. „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” przez większość swojego zdecydowanie za długiego czasu trwania (150 minut, bo jak widać czasy blockbusterów trwających 110 minut są za nami) przypomina bardziej komedię akcji, niż kino nowej przygody. Elementów z klasycznego kina przygodowego nie ma tu za dużo. A „wielki finał” przypomina bardziej jakiś odcinek taniego telewizyjnego serialu science-fiction klasy C z lat 90. Choć może twórcy celowo mierzyli w te rejony. Poziom abstrakcji sprawił, że odsłona ta „odleciała”, dosłownie i w przenośni. Dodajmy do tego masę głupotek i niedorzeczności, które nawet jak na ramy tej serii są przegięciem (wystarczy wspomnieć o scenie, w której 14-letni „wspólnik” Heleny pierwszy raz w życiu siada za sterami samolotu i udaje mu się bezbłędnie w niej latać, prawie tak samo jak małemu Anakinowi w „Mrocznym widmie”).

Przeczytaj także: Prawie 2 godziny wciskającej w fotel akcji. Tyler Rake 2 – recenzja hitu od Netflix.

Mads Mikkelsen jako główny czarny charakter spisuje się poprawnie, ale nie trochę szkoda talentu tego aktora, na granie kolejnego stereotypowego złego nazisty. W filmie pojawia się też Antonio Banderas, ale, jak rozumiem, i on zagrał tu z chęci pojawienia się w legendarnej serii i zapewne sentymentu do niej, bo nie dość, że na ekranie widzimy go przez parę minut, to nie bardzo ma tu co do grania. Najlepsze aspekty filmu „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” to te, które są z tą serią od samego początku, czyli Harrison Ford oraz muzyka Johna Williamsa. Ale to w żadnym razie zasługa obecnych twórców nowej, miejmy nadzieję, że naprawdę już ostatniej, części przygód Indiany Jonesa.

Ogólna ocena

5/10

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw