Mężczyzna w dżinsowej kurtce trzymający kubeł popcornu, wskazujący na duże żółte emoji z budynkami w tle i napisem "KOSZT BUDOWY 10 000 000 000 ZŁ".
LINKI AFILIACYJNE

Odwiedziłem The Sphere. To mój najdroższy seans kinowy… i było warto [OPINIA]

6 minut czytania
Komentarze

Nadszedł czas na ciąg dalszy mojej podróży po Vegas. Warto obejrzeć przygotowany przeze mnie film w którym między innymi: odwiedzimy The Sphere, czyli najdroższe i największe multimedialne doświadczenie mojego życia. Pokażę też Ghost Town, weźmiemy udział w konferencji MSI i posłuchamy wiceprezeski Intela na temat najnowszych technologii AI. W artykule poniżej, skupie się jedynie na The Sphere Experience. Jeśli jeszcze nie widziałeś pierwszej części przygód, zobacz, jak jeździłem Teslą w USA. Nie wszystko poszło tak, jak powinno.

Kilka faktów o The Sphere

The Sphere jest dla mnie kwintesencją wyrażenia „pamiętajcie, nie ma głupich pomysłów”. Jak inaczej nazwać projekt w stylu: „Może zrobimy największą na świecie świecącą kulę, która będzie wybijać się z panoramy miasta, ale jakby tego było mało, pokryjemy ją ekranem LED i będziemy mogli wyświetlać na niej np. zabawną emotikonę?”. Dlatego technologia jest czymś, co uwielbiam. Jest to spotkanie kreatywnych, często szalonych umysłów z najnowszymi technicznymi rozwiązaniami.

Zanim przejdę do swoich doświadczeń z odwiedzin tego miejsca, przedstawię wam kilka faktów, żebyście mieli świadomość, co to za budynek. Koszt jego budowy to prawie 10 miliardów złotych, zewnętrzne ekrany mają powierzchnię 54 000 m², a w środku znajduje się największy na świecie ekran o rozdzielczości 16K. Ponadto może pomieścić 18 600 osób. Obiekt imponuje też pod kątem audio. W środku znajduje się 167 000 głośników, które oferują efekty 4D zwiększające nasze doznania.

W tym szaleństwie jest metoda

Kolaż trzech zdjęć: po lewej żyrafy pod drzewami, w środku zbliżenie słonia, po prawej mały pająk na liściu w promieniach słońca. Na dolnych fragmentach każdego zdjęcia widać grupę ludzi oglądających sceny, sugerując, że jest to prezentacja w ramach edukacyjnej atrakcji.
Fot. Kamil Marek / Android.com.pl

Trzeba przyznać, ten obiekt robi wrażenie, zwłaszcza z odległości. Kiedy ogromna struktura przypominająca piłkę do koszykówki lub innego dnia naszą planetę pojawia się na horyzoncie, staje się jasne, że The Sphere to coś więcej niż zwykła arena. To wizualne przedłużenie miasta, które samo w sobie jest żywym spektaklem. Moim zdaniem idealnie pasuje do imprezowego i kolorowego charakteru Las Vegas. Kreatywność twórców animacji, które ożywiają tę gigantyczną kulę, zdaje się nie mieć końca. Każda z nich nie tylko przyciąga wzrok, ale i wywołuje emocje. Sprawia, że przechodnie zatrzymują się, by podziwiać to niezwykłe widowisko. Nawet najbardziej banalne pomysły, jak wcześniej wspomniana emotikona, robią wrażenie i wywołują uśmiech na twarzy.

Nie wszystko złoto, co się świeci

Jednak są pewne mankamenty, o których muszę wspomnieć. Z bliska całość nie robi już tak spektakularnego wrażenia, mówię tutaj o konstrukcji zewnętrznej. Przechodzień widzi ogromne diody w dość dużych odległościach od siebie i nic poza tym. Można powiedzieć, że się czepiam, ale chciałem o tym wspomnieć, bo mam wrażenie, że nikt o tym nie mówi.

Zdjęcie pokazuje zbliżenie na zakrzywioną fasadę budynku pokrytą iluminacją LED tworzącą kropkowy wzór, z rozmytymi światłami miasta w tle.
Fot. Kamil Marek / Android.com.pl

Przejdźmy zatem do samego The Sphere Experience, bo tam też nie od razu było tak kolorowo. Na początku może nas zniechęcić cena biletu, która nie należy do najniższych. Podczas naszej wizyty w Sferze wyświetlany był film „Pocztówka z Ziemi”, który wyreżyserował Darren Aronofsky. Postać jest znana między innymi z „Requiem dla snu” czy „Czarnego Łabędzia”. Cena wahała się w zależności od miejsca w granicach 50-200 dolarów. Film sam w sobie nie był żadną wybitną historią. Oglądałem przyjemne, relaksujące obrazki, które w połączeniu z technologią robiły wrażenie, ale to tylko i wyłącznie zasługa miejsca, nie dzieła filmowego samego w sobie.

The Sphere mnie zirytowało

Robot humanoidzny z metalicznymi elementami na wystawie, na tle oświetlonego na niebiesko pomieszczenia z rozmytymi sylwetkami obserwujących ludzi.
Fot. Kamil Marek / Android.com.pl

Pojawił się niestety jeden moment, który negatywnie wpłynął na moje doświadczenie. Na biletach mieliśmy podaną godzinę rozpoczęcia zgodnie z rezerwacją, czyli 21:00. Przybyliśmy punktualnie. Jak się jednak okazało, godzina rozpoczęcia dotyczyła The Sphere Experience, a nie samego filmu. Jakość dodatkowej otoczki pozostawiała wiele do życzenia. Mam wrażenie, że całość polegała na tym, aby wydać dodatkowe pieniądze na przekąski czy piwo w ramach czekania na seans.

Całość dodatkowych atrakcji ogarnąłem w 20 minut przed filmem, po czym znudzony musiałem czekać na właściwy seans. Wśród tego wcześniejszego The Sphere Experience była możliwość porozmawiania z robotem (który się zacinał), możliwość obejrzenia ogromnego hologramu i zrobienia awatara 3D. No generalnie spoko, ale nie po to tam przybyłem. Dodatkowy czas oczekiwania bez siedzącego miejsca sprawił, że mocno się znudziłem, zmęczyłem i lekko zirytowałem. Myślałem, że po całym dniu chodzenia po Las Vegas taki film będzie idealnym relaksem. Doświadczenie przed seansem skutecznie opróżniło już i tak mocno wyczerpaną moją wewnętrzną baterię.

Seans tak przyjemny, że prawie zasnąłem

Na szczęście dotrwałem do głównej atrakcji. Po rozpoczęciu seansu moja złość szybko minęła. Ogromny ekran sprawił, że siedziałem jak sroka wpatrzona w kamień. Na mojej twarzy pojawił się jeden wielki uśmiech z chwilami niedowierzania. Ekran, który realnie nas otacza to doświadczenie, które polecam każdemu. The Sphere przenosi widzów w zupełnie inny wymiar.

Film był skonstruowany tak, że w jednym momencie byliśmy pod wodą, a chwile później lataliśmy razem z ptakami i oglądaliśmy panoramę wielkiego kanionu (z którym witałem się na żywo, ale Tesla skutecznie utrudniła naszą znajomość). Nagłośnienie robiło wrażenie. Dźwięk był świetnie słyszalny, ale też odczuwalny. Wszystko za sprawą zamontowana głośników w fotelach, które drgały w odpowiednich momentach, co potęgowało imersję.

Niestety cały dzień biegania z kamerą i oczekiwanie na film sprawiły, że mimo początkowej ekscytacji zacząłem prowadzić ze sobą wewnętrzną walkę. „Kamil jesteś na TOP seansie Twojego życia, za niemałą kasę a Ty mi tu zasypiasz? Jak możesz”! No ale taka była prawda. Film nagrano w taki sposób, że był bardzo gładki. Spokojny, przyjemny dla ucha lektor uzupełniał wspaniałe krajobrazy. Całość wprawiła mnie w stan błogiego relaksu, co skutkowało chęcią ucięcia sobie drzemki. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że siedziałem „na krawędzi”. Hala Sfery jest zbudowana w taki sposób, że mamy dość mocny spadek i strome zejście w dół. Co u osób z lękiem wysokości może wywoływać lekki dyskomfort.

Widownia w półmroku z fotelami i publicznością, skupioną na wydarzeniu w planetarium z dużym, zakrzywionym ekranem.
Fot. Kamil Marek / Android.com.pl

Niemniej jednak polecam to doświadczenie. Jak kiedykolwiek będziecie w Vegas to naprawdę warto. Czy poszedłbym drugi raz na ten sam film? Niekoniecznie, ale wrażenia, jakich doświadczyłem, zostaną ze mną na długo. Jest to niewątpliwie technologia przyszłości. Jeśli chcesz poprawić doświadczenia oglądania we własnym domu, koniecznie sprawdź polecane telewizory.

Zdjęcie otwierające: Kamil Marek / Android.com.pl

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw