Przeglądarki są coraz bardziej „przeładowane”. Bloatware widać już niemal na każdym kroku

5 minut czytania
Komentarze

Przeglądarki internetowe to nieodzowny element każdego oprogramowania. Lista dostępnych aplikacji tego typu w Internecie przyprawia o zawrót głowy. Najpopularniejsze z nich to przede wszystkim: Google Chrome, Apple Safari, Mozilla Firefox czy Microsoft Edge. Różnią się one silnikami, na których działają i funkcjami, które oferują. Każda z nich zmierza do tego, żeby ułatwić użytkownikom funkcjonowanie w sieci oraz przeglądanie witryn internetowych.

Sprawdź też: Galaxy S22 Ultra w rewelacyjnej ofercie! Spiesz się – inflacja może podnieść jego cenę!

Niektóre jednak idą dalej i oferują znacznie więcej możliwości, które wychodzą poza standardowe konwenanse przeglądarek. Tu zaczyna się jednak problem obciążenia systemu zbyt dużą liczbą funkcji, które stają się zbędnym bloatwarem dla użytkowników. Czy dodatkowe funkcje wzmacniają użyteczność, czy są to zbędne i „nadęte” dodatki?

Podstawowe funkcje, które powinny mieć przeglądarki internetowe

Przeglądarki internetowe mają funkcje, które z pewnością sprawiają, że są użyteczne i nie powinny być sklasyfikowane jako zbędny bloatware. Zaliczam do nich między innymi:

  • Nowoczesny silnik – podstawa każdej przeglądarki, która określa podstawową funkcjonalność i ogólną szybkość. Firefox i Safari korzystają z własnych silników, co sprawia, że mogą się różnić pod względem funkcji i szybkości działania. Z kolei Chrome, Edge i Opera oparte są na Chromium. To jednak nie oznacza, że ich funkcjonowanie i możliwości są takie same. Każdy z tych programów jest dopracowywany przez poszczególnego producenta. To sprawia, że są mimo wszystko unikane. Nie sposób jednak odmówić silnikowi Chromium podstaw do zaoferowania wielu funkcji jak np. sklepu z rozszerzeniami,
  • Synchronizacja na różnych urządzeniach – możliwość udostępniania danych, takich jak historia, zakładki i zapisane dane logowania na laptopach, tabletach czy smartfonach. Synchronizacja wymaga zalogowania się do tej samej przeglądarki na innych urządzeniach,
  • Tryb oszczędzania danych – ręczna kontrola redukcji zużycia danych. Po włączeniu strony są kompresowane przed pobraniem przez użytkowników,
  • Tryb oszczędzania zasobów komputera – funkcja ta przydaje się na laptopach, które mają ograniczoną długość działania na jednym ładowaniu. Warto jednak mieć na uwadze fakt, że przeglądarki mogą działać wtedy wolniej. Na ekranach OLED przydaje się tu tryb ciemny, który może wydłużyć czas pracy urządzenia,
  • Prywatne przeglądanie – możliwość potajemnego przeglądania stron internetowych, bez zapisywania danych i synchronizacji między urządzeniami. Historia przeglądania i dane logowania nie są rejestrowane podczas używania tego trybu,
  • Ochrona przed śledzeniem – korporacje używają urządzeń śledzących do gromadzenia informacji (takich jak informacje o urządzeniu, czas i rodzaj przeglądarki) na temat użytkownika podczas odwiedzania strony internetowej. Ta funkcja blokuje moduły śledzące, które używają plików cookie do rejestrowania tych informacji,
  • Rozszerzenia – możliwość dodawania funkcji do przeglądarki poprzez instalowanie miniaturowych programów, które poprawiają komfort przeglądania. Najpopularniejszym przykładem wykorzystania dodatków jest Ad Blocker, który blokuje wyświetlanie reklam na witrynach,
  • Menedżer haseł – możliwość przechowywania informacji o haśle w celu automatycznego wypełniania często odwiedzanych stron internetowych.

Tego typu funkcje to podstawa. Dzięki nim przeglądarki internetowe pozwalają na bezpieczne i produktywne surfowanie po witrynach. Nie oznacza to, że wszystkie dodatkowe możliwości przeglądarki uznaję za bloatware.

Bloatware czy funkcjonalność?

Najlepszym przykładem wybitnie funkcjonalnej przeglądarki jest Microsoft Edge. Aplikacja regularnie dostaje nowe funkcje. Moje ulubione, które wykraczają poza podstawowe parametry przeglądarek to:

  • Tryb IE – pozwala załadować nawet bardzo stare witryny, które nie zostały dostosowane do wymogów nowoczesnych przeglądarek i nie działają np. na Chrome. Dobrym przykładem jest tu bezproblemowe działanie stron na JAVA,
  • Grupowanie i zarządzanie kartami – wchodzi w to możliwość połączenia zakładek do jednej grupy lub przeorganizowanie ich wyświetlania za pomocą trybu pionowego – gdzie tytuły będą bardziej czytelne i widoczne. Warto też tu zwrócić uwagę na funkcję usypiania kart, która sprawia, że strony, które nie są aktualnie wyświetlane, zużywają mniej zasobów komputera,
  • Kolekcje – możliwość zapisywania treści internetowych i grupowania ich w celu późniejszego obejrzenia.

Jednak przeglądarka Microsoftu wkracza w obszar, który zaczyna przekraczać granicę. Ostatnio do Edge trafił tzw. sidebar, czyli panel boczny zawierający możliwość pracy z aplikacjami Microsoftu bez konieczności wyłączania przeglądarki. Z pozoru można to uznać za świetną funkcję. Jednak po dłuższym namyśle użytkownik stwierdzi, że zrobi dokładnie to samo za pomocą standardowych programów. Po co mi bowiem kalkulator w przeglądarce, skoro mam go w Menu Start. Po co mi Outlook, skoro mam go na Pasku zadań, na co mi Office jeśli jego skróty mam na Pulpicie?

Funkcja ta jest bloatwarem, który niepotrzebnie obciąża przeglądarkę. Oczywiście można ją bez problemu wyłączyć. Jednakże kod źródłowy programu jest mimo wszystko „cięższy”, co może prowadzić do jej wolniejszego działania. Uważam, że przeglądarki obecnie mają wystarczająco dużą liczbę przydatnych funkcji i więcej im nie trzeba do działania. Potrzebuję programu, który pozwoli mi w szybki, wygodny sposób konsumować, pobierać treści w Internecie nie obciążając przy tym znacznie komputera. Jednak jeśli mam otwartych około 30 zakładek, włączę menedżera zadań i widzę, że 50% RAM z moich 32 GB jest zjedzonych przez Microsoft Edge, to coś tu się zaczyna dziać nie tak! Microsoft obiera (znów) drogę bloatware’u, a mnie się to nie podoba!

Motyw