Ilustracja przedstawiająca trzy postacie w dynamicznych, akcyjnych scenach. Jedna postać z długimi włosami, ucharakteryzowana na wojownika, w skórzanym stroju, jest w pojeździe. Druga postać jest w powietrzu, trzymając się drążka, a w tle widać eksplozję. Trzecia postać, w kapturze, wychyla się z okna pojazdu w dolnej części obrazu, patrząc w górę.
LINKI AFILIACYJNE

Hollywood umiera na naszych oczach i nic już z tym nie zrobimy [OPINIA]

14 minut czytania
Komentarze

Nie piszę tego z satysfakcją, szczególnie że to dość depresyjny tekst będzie, ale niestety nie tylko Hollywood, jakie znaliśmy, już praktycznie nie istnieje, a lada moment kompletnie straci znaczenie i przejdzie na margines popkulturowej historii.

Z Hollywood jest źle, a będzie jeszcze gorzej

Kadr z filmu Barbie, czyli jednego z największych hitów z Hollywood ostatnich lat.
Fot. Warner Bros. Discovery / materiały prasowe

Śledzenie poczynań hollywoodzkich gigantów przez ostatnie cztery lata, a szczególnie przez ostatni rok, nie należało do przyjemnych czynności. Gdy uświadomimy sobie, że po raz pierwszy od ponad 20 lat globalny box office zaczął maleć rok po roku, a także po raz pierwszy, również od ponad dwóch dekad, przez rok od premiery Barbie, nie było ani jednego filmu z otwarciem w USA wynoszącym ponad 100 mln dol., to dotrze do nas skala tego, jak źle się dzieje.

Fot. Warner Bros. Media / Universal Pictures / montaż własny

Już w 2023 w trakcie strajku aktorów i scenarzystów oraz tuż po nim, mimo tego, że branża była w euforii Barbienheimera (który był swoistym łabędzim śpiewem Hollywood) można było przewidzieć, że rok następny będzie klęską nieurodzaju. Dzięki paru przesunięciom premier na rok 2024 udało się sprawić, że bieżące 12 miesięcy nie prezentuje się aż tak źle, jak mogło. Jednak i tak liczby mówią same za siebie – publiczność w znacznej większości nie widzi dla siebie nic interesującego w kinach, na tyle, by podjąć decyzję o pójściu do kina.

Zwiastun filmu Diuna 2.

Jesteśmy na półmetku roku 2024, od miesiąca trwa niegdyś najbardziej dochodowy okres w amerykańskim i światowym kinie (maj uznawany jest za początek filmowego lata). Tymczasem wielkich przebojów na skalę taką jak dawniej brak. Największym hitem roku jest (i być może pozostanie) Diuna: Część druga, który zarobił trochę ponad 700 mln dol. w skali globu. Wynik świetny, jednak przed laty takich, a nawet większych, hitów bywało ponad pięć.

Tuż za nim Godzilla i Kong: Nowe imperium z kwotą wynoszącą ponad 560 mln dol. globalnie. Potem mamy Kung Fu Pandę 4, która stała się hitem przy budżecie wynoszącym 85 mln dol., a zarobiła ponad 540 mln dol. I to by było na tyle, jeśli chodzi o wielkie kasowe przeboje i blockbustery, które przyniosły zysk w Hollywood. Skupiam się na nich, bo to one utrzymują finansowo Fabrykę Snów.

To nie był atrakcyjny rok dla Hollywood

Plakat filmu Kaskader. Mężczyzna i kobieta w filmowym stylu stoją przed tłem z eksplozją, mężczyzna w białym ubraniu z pasami bezpieczeństwa, kobieta trzyma megafon.
Fot. Universal Pictures / materiały prasowe

Rok 2024 może i nie był przesadnie atrakcyjny dla fanów chodzenia do kina, ale też nie był tragiczny. Znalazło i znajdzie się w nim parę tytułów, które każą spodziewać się finansowego sukcesu. Na razie jednak częściej obserwowaliśmy rozczarowujące klęski. Nowi Ghostbusters zarobili raptem 200 mln dol. Budżet wyniósł 100 mln dol., ale bez wliczania kosztów promocji, więc na razie film ten nie wyszedł i raczej nie wyjdzie nawet na zero na poziomie dystrybucji kinowej.

Kaskader to też klapa, która na moment publikacji ma na koncie trochę ponad 145 mln dol. z tym że jego budżet to ok. 150 mln dol., więc dla studia będzie to bolesna wtopa finansowa. Królestwo Planety Małp radzi sobie okej, ale zarabia już coraz mniejsze pieniądze, a na koncie filmu na razie są 302 mln dol., przy budżecie 160 mln dol. (nie licząc promocji). Nie zanosi się więc, by ten film coś na siebie zarobił, a nawet nie jest pewne czy chociaż wyjdzie na zero.

Kadr z filmu Furiosa. Osoba z długimi włosami, w skórzanym stroju, wychodząca z metalowego samochodu z dwururką w ręku.
Fot. Warner Bros. Productions / materiały prasowe

Najświeższa premiera roku to Furiosa. I też niestety klapa. Tydzień po premierze film George’a Millera ma na koncie raptem 65 mln dolarów. Jasne, Furiosa jeszcze trochę w kinach pobędzie, ale budżet tego filmu to 160 mln dol., co oznacza, że musi on zarobić minimum 350 mln dol. by wyjść na zero. Mad Max: Na drodze gniewu zarobił około 350 mln dol. w 2015, a miał otwarcie w USA prawie dwa razy większe od Furiosy. To każe przypuszczać, że Furiosa będzie wtopą finansową.

Wypadałoby zapytać, czemu wytwórnia wydała na ten film takie pieniądze, wiedząc przecież, że Mad Max jako seria nigdy nie była komercyjnym gigantem. Jednak mniejsza z tym. Sytuację Madame Web pominę milczeniem, bo chyba wszyscy wiedzą, jak wielką klęską pod każdym względem się stał ten film.

Są oczywiście mniejsze, skromniejsze filmy z mniejszymi budżetami, które odniosły sukces, a przynajmniej przyniosły jakiś zysk studiom. Wystarczy tu wymienić Civil War, Pszczelarza, Bob Marley: One Love, ale jeśli chcemy skupiać się teraz na takich produkcjach i w nich szukać zysków, to oznacza, że Hollywood z wielkiej potęgi będzie musiało stać się o wiele skromniejszym biznesem. I kto wie, może taka jest przyszłość Fabryki Snów. Wielkie widowiska robią się zdecydowanie za drogie w sytuacji, w której pewność, że dany film będzie sukcesem finansowym, jest mniejsza niż kiedykolwiek. Studia nie będą przecież w nieskończoność wykładać pieniędzy w produkcje, które przynoszą im bolesne straty.

Przeczytaj także: Apple TV+ wyprzedza HBO Max, Netflix i Disney+ o kilka długości. Mam na to solidne dowody.

Najgorsze jest to, że nie bardzo widać końca tego depresyjnego stanu. I być może w ogóle jest błędem jakiekolwiek wyczekiwanie poprawy, bo po prostu jesteśmy świadkami coraz bardziej przyspieszającej śmierci Hollywood. Niby podobna sytuacja miała miejsce w latach 70. Wtedy to Fabryka Snów zaczęła skupiać się na skromnych dramatach i thrillerach, spełnionych artystycznie perełkach i dała nam najlepszą jakościowo dekadę w historii kina.

Sęk w tym, że wówczas były jeszcze niezbadane lądy w kinie, tak fabularnie, jak i technologicznie i trzeba było poczekać, aż pewne rzeczy staną się możliwe i przyjdzie na nie czas. Obecnie trudno oczekiwać kolejnych rewolucji w kinie. A gdy spojrzymy sobie w przyszłość, to zobaczymy, że przed nami nie ma wielu naprawdę interesujących premier filmowych, które mają szansę stać się frekwencyjnymi hitami.

Co przyniesie przyszłość?

Kadr z filmu Deadpool 3 (Deadpool & Wolverine ) przedstawiający dwójkę głównych bohaterów na tle pustynnej scenografii.
Fot. Marvel Studios / materiały prasowe

W czerwcu czekają nas premiery m.in. W głowie się nie mieści 2, Bad Boys 4 i prequel Cichego miejsca. Czy któryś z tych filmów sprawia, że nie możecie się doczekać pójścia do kina? Czy któryś z nich ma potencjał na zarobienie ponad 500 mln dol? Może W głowie się nie mieści 2. W lipcu z dużych premier czeka nas Twisters oraz Deadpool i Wolverine.

Ten drugi może stać się wielkim hitem, może największym w 2024 roku, choć trochę niepokoją mnie doniesienia mówiące o tym, że budżet tego filmu to co najmniej 250 mln dol., a może i więcej, co oznacza, że będzie to już kolejny film Disneya/Marvela, który będzie musiał zarobić około miliarda dolarów, by przynieść wytwórni jakieś zyski. W sierpniu poza Alien: Romulus nie ma ani jednej premiery, która może cokolwiek zamieszać na dużą skalę w box office.

I to właściwie tyle, jeśli chodzi o rok 2024. W grudniu zrobi się na moment ciekawiej, będą wtedy premiery Sonica 3 i Mufasy od Disneya, ale nawet jeśli to będą hity, to mówimy tu o kinie familijnym. Produkcji dla „zwykłego” widza, który chciałby coś interesującego zobaczyć na dużym ekranie, będzie jak na lekarstwo. Przynajmniej jeśli chodzi o potencjalne masowe przeboje.

Zapowiedź filmu Mufasa.

Jednak pójdźmy dalej, co nas czeka w 2025 roku? Sądzicie, że Śnieżka od Disneya będzie przebojem? Czy będzie to film, na który czekacie i polecicie czym prędzej do kina? A może zaciekawi was film Minecraft? A jeśli nie to może biografia Michaela Jacksona albo Thunderbolts, czyli kolejna drużyna superbohaterów od Marvela? A może Fantastyczna Czwórka albo nowy Superman? Czy widzicie tu potencjał na następny film, który mógłby zarobić przynajmniej miliard dolarów? Ja taki widzę tylko w trzecim Avatarze, który pojawi się w kinach w grudniu 2025, o ile nie czeka nas żadna obsuwa.

Pierwsze zdjęcie nowego Supermana, który pojawi się w kinach w 2025 roku.
Tak ma wyglądać nowy Superman. Fot. jamesgunn / Instagram / zrzut ekranu

No to może rok 2026? Wtedy zobaczymy sequel animacji Super Mario Bros. Będą też nowi Avengers: Dynastia Kanga, Mandalorian i Grogu (tutaj raczej z góry wieszczę klęskę finansową), Toy Story 5, a w grudniu prawdopodobnie nowa odsłona Star Wars. Jeszcze 5 lat temu typowałbym te filmy na megahity, ale obecnie marki Disneya, Marvela i Star Wars są tak zdewaluowane, że mocno wątpię. Nowi Avengers mają szansę zarobić ponad miliard dolarów, ale znając Disneya, ten znowu wyłoży na produkcję takie pieniądze, że film ten będzie musiał zarobić sporo ponad wspomniany miliard, tylko by wyjść na zero.

Przyczyny umierania Hollywood

Kadr z filmu Deadpool i Wolverine
Fot. Marvel Studios / materiały prasowe

To, co napisałem wyżej na temat erozji popularnych marek, które przez dekady były pewnikami jakości to zaledwie jedna z przyczyn obecnego stanu upadku Hollywood. Rzadko kiedy jakiekolwiek duże zjawisko ma tylko jeden powód. Jasne, najbardziej oczywistą przyczyną jest streaming. Wszyscy dobrze wiemy, że trudno jest wygrać z ludzkim lenistwem i wygodnictwem. Jednak byłaby to bardzo płytka i banalna analiza. Bo można łatwo wskazać przykłady filmów, które pomimo istnienia Netfliksa i innych serwisów tego typu, radziły sobie w kinach fenomenalnie.

Wystarczy wspomnieć o Barbie, Oppenheimerze, Super Mario Bros., Spider-Man: Bez drogi do domu czy ostatnio Diunie 2. To są wyraźne dowody na to, że gdy pojawiają się filmy wystarczająco atrakcyjne pod różnymi względami, to fakt posiadania abonamentu w streamingu nie oznacza, że kina są na straconej pozycji. To oznacza tylko tyle, że potrzebne są filmy, które będą na tyle głośne i ciekawe, by jak najwięcej ludzi chciało na nie pójść do kina, zobaczyć na dużym ekranie i nie będą w stanie zaczekać na to, aż dane dzieło pojawi się w streamingu.

Na pewno tworzenie piętnastej części jakiejkolwiek serii, która zdążyła się ludziom znudzić, nie sprawi, że ktokolwiek się ruszy z fotela domowego. Przez ponad 40 lat kino rozrywkowe oprócz opowiadania ciekawych historii niosło ze sobą rok po roku obietnicę przełomów technologicznych. Każdy kolejny sezon letni w kinach oznaczał nowe blockbustery, w którym mogliśmy wyczekiwać czegoś, czego dotąd na dużym i małym ekranie nie widzieliśmy. Pod tym względem już jakąś dekadę temu doszliśmy do ściany i to samo w sobie sprawiło, że część widzów zaczęła rzadziej chodzić do kina. Wygrał za to streaming, gdzie co jakiś czas można sobie zerknąć na coś starego albo nowego.

Oczywiście nie pomaga też fakt, że okres oczekiwania na pojawienie się filmu po kinach na VOD skurczył się drastycznie. Obecnie już jakiś miesiąc wystarczy poczekać i można dany film obejrzeć online. Jest to w dużej mierze skutek tego, że obecnie prawie każde studio filmowe ma swój serwis streamingowy i naiwnie wierzyło (do niedawna), że to tam od teraz będą zarabiać ogromne pieniądze. A tu Zonk!

Na pewno jednak nie ma co przeceniać siły streamingu. Prawda jest taka, że każdy, kto ma konto w Netfliksie i innych serwisach, dobrze wie, że gdy już obejrzy się tych kilka ciekawie zapowiadających się filmów i z tuzin seriali to przychodzi moment, gdy nie ma tam nic do oglądania. Abonament wielu ludzi trzyma, bo czekają na nowe sezony Stranger Things czy Squid Game albo innych swoich ulubionych serii. Czasem zerknie się, gdy pojawi się blockbuster z hollywoodzkimi gwiazdami. Natomiast serwisy streamigowe nie wypełniają luki u widza, który łaknie czegoś ciekawego do oglądania i tutaj kina cały czas mają pole do popisu.

Przeczytaj także: Polacy podbili Netflix. W pełni zasłużone brawa.

Niestety kilka ostatnich lat mocno nadwyrężyło cierpliwość widowni. Filmy, które skupiały się bardziej na promowaniu postulatów polityczno–społecznych, próbowały przemycać przeróżne ideologie, które niekoniecznie podobały się sporej części widowni, odstraszyły potencjalnych widzów. Gdy jakiś film na Netfliksie nas rozczaruje, to machamy ręką  i skupiamy się na czymś innym, bo nie musieliśmy wyjść z domu, zapłacić za dojazd do kina, za popcorn i jeszcze za bilet, który kosztuje tyle, ile miesięczny abonament w streamingu.

Nasza frustracja jest więc o wiele mniejsza. Studia filmowe powinny zdawać sobie sprawę, że ich relacja z konsumentem jest bardzo delikatna i lepiej jej nie psuć w niefrasobliwy sposób. Szefostwo Netfliksa wręcz obnosi się tym, że robi złe filmy, bo traktuje je jak masowy produkt w fabryce i jakość ich nie obchodzi, bo wie, że może sobie na to pozwolić. Studia z Hollywood nie mogą.

Stąd też biorą się klapy filmów z ostatnich miesięcy, które w teorii klapami być nie powinny. Po prawie pięciu latach rozczarowań nie da się przecież za pstryknięciem palców sprawić, że nagle całe tabuny ludzi się od razu rzucą do kas kinowych. Film musi być po prostu dobry i zainteresować masy, a takie produkcje jak Kaskader czy Furiosa niestety nie mają potencjału masowego. Żaden z nich nie jest materiałem na minimum 400 czy 500 mln dol. przychodów.

The End?

atlas film netflix 2024 recenzja jennifer lopez.jpeg
Fot. Netflix / materiały prasowe

Ten tekst nie powstał po to, by szukać rozwiązań. Pewnie w skali roku pojawiać się będą jakieś hity, choć wątpię, że za mojego życia doświadczę popkulturowego szaleństwa na miarę Barbienheimera i przeboju kasowego na miarę ostatnich dwóch Avengersów, a planuję jednak trochę jeszcze pożyć. Hollywood zmierza do lamusa popkultury i zapewne wcale nie tak daleko w przyszłości kina w ogóle zajmą miejsca muzeów, a filmy spożywać będziemy tylko w wersji online, pewnie już w kaskach wirtualnej rzeczywistości.

Z tym że będą to filmy skromniejsze i mniej interesujące, bo model streamingowy jest o wiele mniej lukratywny niż stary model dystrybucji kinowej. Właściwie to, co serwuje nam obecnie Netflix czy Apple, jeśli chodzi o filmy, będzie wręcz górną półką standardów dla następnych pokoleń widzów i taki Atlas z Jennifer Lopez będzie wkrótce wyznacznikiem jakości blockbusterów. Warto się na to mentalnie przygotować.

Zwiastun filmu Atlas.

Co my, widzowie, możemy z tym zrobić? Zaakceptować. Napisałbym, że możemy też spowolnić ten proces, częściej chodząc do kina, ale mam wrażenie, że jak film jest naprawdę warty tego, by go obejrzeć w kinie, to widownia o tym wie i do kina idzie. Sam też w ostatnich latach mocno się zawiodłem i na filmach hollywoodzkich i na kinie artystycznym, które również obniżyło loty względem lat poprzednich.

Nie zamierzam więc kogokolwiek namawiać, by szedł do kina, nawet na słaby film. I oczywiście finansowo bardzo dużo na tym traci Hollywood, ale moim zdaniem najbardziej stratni jesteśmy my – widzowie. Bo ja naprawdę nie kibicuję upadkowi Hollywood. Co mi też po tym, że mogę mieć setki filmów gotowych do obejrzenia w domowym zaciszu w streamingu, jeśli nie będzie tam nic ciekawego i odznaczającego się dobrą jakością?

Źródło: opracowanie własne. Zdjęcie otwierające: Universal Pictures / Warner Bros. / materiały prasowe, montaż własny

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw