Adam Sandler jako Astronata w filmie Netflix. Mężczyzna w skafandrze astronauty w zielonym otoczeniu, z widocznym odbiciem drzew w jego hełmie.

Astronauta – recenzja filmu od Netflix. Adam Sandler w kosmosie

7 minut czytania
Komentarze

Wiem, że są tacy, którzy chętnie wysłaliby Adama Sandlera w kosmos, by nie grał w kolejnych filmach. Marzenie tych osobników spełniło się częściowo – oto mamy Adama Sandlera w kosmosie. Szkopuł w tym, że mamy też kolejny film z nim w tym kosmosie. Ale może tym razem nie jest tak źle? Przeczytajcie poniżej.

Astronauta – opis fabuły filmu

Zdjęcie z filmu Astronauta od Netflix. Mężczyzna w żółtej koszulce i żółtej czapce pływa w symulowanym mikrograwitacyjnym środowisku przypominającym wnętrze stacji kosmicznej, trzymając biały przedmiot przypominający megafon.
Fot. Netflix, materiały prasowe

Oparty na powieści science fiction Jaroslava Kalfařa „Kosmonauta z Czech” z 2017 roku, „Astronauta” opowiada historię czeskiego astronauty Jakuba Procházki (Adam Sandler), który jako pierwszy reprezentant swojego kraju wyruszył w kosmos. Akcja rozgrywa się jakiś czas po uzyskaniu przez Czechy niepodległości w 1993 roku. W domu do Jakuba dołącza jego żona Lenka (Carey Mulligan), która mimo obecnej ciąży, wątpi w ich małżeństwo.

Sprzeczne uczucia Lenki wynikają z tego, że Jakub na pierwszym miejscu stawia swoją karierę i starania, przez co jest stale nieobecny w ważnych momentach ich związku. Mimo to zostawia żonę na rozkaz komisarz Tumy (Isabella Rossellini), aby wyruszyć na samotną misję dotarcia do różowej kosmicznej chmury, która od czterech lat nawiedza ziemskie niebo z krańców Układu Słonecznego. Z czasem zaczyna mu towarzyszyć ogromny kosmiczny… pająk z zewnętrznych głębin kosmosu, który wykrywa stan emocjonalny Jakuba i chce mu pomóc.

Astronauta: Solaris + Sandler + Netflix = dobry film?

Zdjęcie z filmu Astronauta od Netflix. Mężczyzna z brodą patrzy zmartwiony w górę, w pomieszczeniu o żółtych ścianach z przemysłowymi detalami.
Fot. Netflix, materiały prasowe

Astronauta” to kolejny już, choć niestety ciągle nieliczny, przykład filmu, w którym Adam Sandler bierze na swoje barki poważniejszą I bardziej wielobarwną rolę niż to ma miejsce zazwyczaj. Raptem kilka lat temu wystąpił on w „Nieoszlifowanych diamentach” braci Safdie, który do dziś odbija się szerokim echem w Hollywood i pośród widowni. Podobnie zresztą jest w przypadku o wiele starszego, bo ponad już 20-letniego „Lewego sercowego” od Paula Thomasa Andersona. O dziwo te nieczęste aktorskie wyprawy Sandlera ku ambitnemu repertuarowi (fabularnie i aktorsko) nie odwodzą go od jego standardowej hollywoodzkiej persony oraz kolejnych komedii, które spokojnie można zaliczyć do najgorszych w całej historii kina.

Tym niemniej z wiekiem widać, że coraz częściej ciągnie go ciekawszym projektom, może po prostu, jako że zbliża się do sześćdziesiątki (czego absolutnie nie widać) czuje, że coraz mniej przystoją mu marne wygłupy w filmach? W każdym razie do teraz jego pojedyncze wyskoki ku ambitniejszemu repertuarowi były nadzwyczaj udane, a jak to wygląda w przypadku filmu „Astronauta”?

Oficjalny zwiastun filmu.

No niestety tym razem się nie udało. Doceniam to, że Adam Sandler nie boi się wychodzić ze swojej aktorskiej strefy komfortu i chce się zaangażować, tym razem nie tylko w dramat, ale i dzieło w otoczce science-fiction (przyznam, że w życiu bym się go nie spodziewał zobaczyć w tym gatunku). Ale właściwie jest to jedyna pozytywna rzecz, jaką można powiedzieć o tym filmie. Jakub Procházka przepełniony jest podobną melancholią co wcześniejsi poważni bohaterowie grani przez Sandlera. Nad całością fruwa wyczuwalny duch „Solaris” Lema, ale jest to jego zbanalizowana wersja. Niekonwencjonalny guru Jakuba uczy go, jak odnaleźć wolność od swoich nieszczęść i zrozumieć kłopotliwe położenie jego żony, Leny, ale największym problemem filmu „Astronauta” nie jest to, że z początku trudno się przyzwyczaić do oglądania Adama Sandlera prowadzącego filozoficzne rozmowy z wielkim pająkiem, ale fakt, że wszystko jest tu łopatologicznie wyłożone na stół.

Zdjęcie z filmu Astronauta od Netflix. Mężczyzna w stacji kosmicznej stoi w luklu przy otwartych, żółtych drzwiach, za nim unosi się duża, czarna istota przypominająca pająka. Pomieszczenie wyposażone jest w panele kontrolne i sprzęt techniczny.
Fot. Netflix, materiały prasowe

Nic nie jest niewypowiedziane, bardzo niewiele pozostaje nam do samodzielnych rozmyślań. Jakub i pająk zawsze zastanawiają się werbalnie, stwierdzając oczywistości, co łączy się z żywymi, ale boleśnie wyraźnymi retrospekcjami, które mówią widzom wszystko, co już wiedzą. Wydaje się, że scenariusz z góry zakłada, że widz nie zrozumie wewnętrznej traumy Jakuba, nie pozwalając tym samym widzowi samodzielnie myśleć i składać filmowych i emocjonalnych puzzli.

Astronauta w hełmie patrzy z zaskoczeniem na małpę z czterema dużymi oczami, która stoi obok niego w kosmicznym otoczeniu.
Fot. Netflix, materiały prasowe

Przeczytaj także: Netflix zmienia zasady gry. Niektórzy użytkownicy Apple mogą mieć problem.

„Astronauta” odznacza się ślimaczym tempem, niejako w myśl amatorsko rozumianej zasady, że film ambitny w założeniu musi być powolny, kontemplacyjny i nawet banalne czynności, muszą być w nim pokazane i trwać bardzo długo. Także jako dzieło science-fiction film ten w pełni nie radzi sobie ze swoją koncepcją. Jeśli spodziewacie się czegoś więcej niż to, co obiecuje wam trailer oraz podstawowy opis fabuły, to nie znajdziecie tego tutaj. „Astronauta” przez to okazuje się filmem w gruncie rzeczy pustym i wcale nie tak ambitnym, jakim chciałby być. Znajdziecie w nim momenty, w których nie dzieje się praktycznie nic, brakuje tam jakiejkolwiek intrygi, a nam pozostanie wsłuchiwanie się w momentami pretensjonalne filozofowanie, podczas którego twórcy kompletnie nie potrafią zaangażować widza. Kosmiczna otoczka oraz lekko surrealistyczny wielki pająk na pokładzie to jedyne oryginalne i względnie ciekawe elementy, ale szybko się do nich przyzwyczajamy, a wtedy „Astronauta” niewiele ma nam do zaoferowania.

Pierwsze spojrzenie na film od Netflix.

Z rzeczy pozytywnych pochwalić mogę za to warstwę wizualną. Autor zdjęć do serialu „Czarnobyl”, Jakob Ihre, skutecznie wykorzystuje unoszącą się w powietrzu kamerę, aby uchwycić nieważkość scen rozgrywających się wewnątrz wahadłowca Jakuba. Zdjęcia kręcone w dużej mierze w słabym świetle za pomocą ziarnistego obiektywu, przekonują widza również do scenerii historii. Ponadto scenografia i efekty wizualne z wdziękiem współpracują ze sobą, dzięki czemu każde pomieszczenie, rekwizyt i lokalizacja wydają się wiarygodne i żywe. Aż szkoda, że tak dopracowany i udany film od strony formalnej natrafił na tak jednak nieudaną reżyserię oraz źle rozpisany scenariusz.

Niemiłą niespodzianką okazała się też rola Carey Mulligan. Trudno jest czuć do niej jakiekolwiek przywiązanie lub wczuć się w dotkliwy ból, przez który wyraźnie przechodzi. Lenka Procházka jest słabo napisaną postacią, brakuje jej prawdziwej obecności. To zaskakujące, że Mulligan występuje w tak stonowanej roli po nominowanych do Oscara występach w filmach takich jak „Maestro” i „Obiecująca młoda kobieta”. Niestety, Lenka jest tylko refleksją, wykorzystywaną jedynie jako narzędzie narracyjne, które ma pobudzić Jakuba do kryzysu egzystencjalnego. Co w tej roli robi aktorka tej klasy i takich ambicji jak Mulligan to nie wiem…

Przeczytaj także: Oszustwo na Netflix. Przestępcy są coraz bardziej zuchwali.

Astronauta – ocena filmu

Zdjęcie z filmu Astronauta od Netflix. Osoba w kasku kosmonauty z odbiciem lasu na wizjerze.
Fot. Netflix, materiały prasowe

Adam Sandler rzadko gra w dobrym filmie. Rzadko też pojawia się w czymś w ogóle jakkolwiek wartym uwagi. „Astronauta” zapowiadał się ciekawie, to już coś. Tym razem niestety jednak nie wyszło. Jak pisałem wyżej, film ten cierpi na klasyczne bolączki filmu serwisu Netflix, czyli przykładanie zbyt małej uwagi do scenariusza.

Cały czas mam wrażenie, że serwis ten traktuje go jak zło konieczne, bo filmu bez niego nie będzie, ale ważniejsze jest znane nazwisko na plakacie i parę „fajnych” scen do zaprezentowania na zwiastunie, by zachęcić ludzi do oglądania. A czy potem obejrzą do końca, to mało kogo interesuje, wszak nie bez powodu Netflix i prawie każdy inny serwis streamingowy liczy obejrzenie danego filmu nie gdy został obejrzany od początku do końca, tylko gdy został obejrzany chociaż przez pierwszych kilka minut. Innymi danymi Netflix dzieli się niechętnie.

„Astronauta” jest właśnie takim dziełem. Zapowiada się intrygująco, wręcz niebanalnie, ale po seansie, o ile do niego dotrwacie, stwierdzicie, że nic w was ten film po sobie nie zostawił. Tym niemniej szkoda, bo akurat tutaj był potencjał na dzieło naprawdę ciekawe. Bywa i tak.

Ogólna ocena

4/10

Źródło: Netflix / opracowanie własne. Zdjęcie otwierające: Netflix, materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw