plakat filmu Vaiana

Kreatywne bankructwo Disneya i zalew remake’ów to wasza wina [OPINIA]

5 minut czytania
Komentarze

Myślałem, że po premierach Króla Lwa (2019) oraz Aladyna (2019), udało mi się przepracować traumę związaną z tym, jak Disney zmasakrował kultowe animacje w imię milionów dolarów oraz niechęci do inwestycji w nowe pomysły i marki. Temat był już mi tak obojętny, że wszelkie doniesienia na temat Małej Syrenki (2023) po prostu już ignorowałem, żyjąc w słodkiej i błogiej niewiedzy. Wtem jednak, sam Dwayne „The Rock” Johnson wyszedł cały na biało, rozsierdzając mnie do granic możliwości.

Vaiana: Skarb Oceanu wyszła w 2016 roku. To nie jest czas na film aktorski

Choć sukces disneyowskiej Krainy Lodu (2013) niezwykle trudno powtórzyć, Vaiana: Skarb Oceanu zarobiła w 2016 r. ok. 643 mln dolarów na całym świecie, lądując na 12. pozycji w światowym box-office za ten rok. Co ciekawe, już wtedy mogliśmy dopatrzeć się nadchodzącej katastrofy. Nieco wyżej, bo na 5. lokacie, uplasowała się Księga Dżungli, w ogromnej większości stworzona z efektów generowanych komputerowo. Ten film zarobił z kolei aż ok. 966 mln dolarów.

Łatwo było jednak to zignorować, gdyż 2016 to po prostu potężny rok dla animacji Disneya. 3. i 4. pozycja światowego box-office to kolejno Gdzie jest Dory? (1,028 mld dolarów) oraz Zwierzogród (1,023 mld dolarów), czyli długo wyczekiwana kontynuacja oraz zupełnie nowa własność intelektualna. Wygląda więc na to, że bezkrytycznie chłonęliśmy wszystko, co związane z korporacją Myszki Miki i się na tym przejechaliśmy.

Dwayne „The Rock” Johnson ogłosił, że trwają pracę nad aktorską wersją Vaiana: Skarb Oceanu, filmu Disneya z 2016 roku. Najwyraźniej odgrywanie animowanej postaci to już dla byłego wrestlera za mało, i ten chce mieć pewność, że jego facjata będzie kojarzona z ikoną pół-boga Maui’ego. Zapowiedź ta jest policzkiem nie tylko dla ciężkiej pracy animatorów, ale też i fanów, czekających już lata na zupełnie nowe przygody polinezyjskiej księżniczki.

Możecie też się domyślać z tonu mojej wypowiedzi, że uwielbiam każdą formę animacji, szczególnie tą od Disneya i Pixara. Uważam, że stworzenie nowego świata i postaci od zera, bez gotowych aktorów i lokacji, jest znacznie bardziej wymagającym i niedocenianym dziś przedsięwzięciem. Ze smutkiem obserwowałem śmierć ręcznie rysowanej animacji, patrz Kubuś i Przyjaciele (2011), a teraz czas na śmierć ryzyka i kreatywności, zabitych przez nieustanny cykl remake’ów (nie mówię tu o dywizji Pixar, to trochę inna para kaloszy).

Zobacz też: Gdzie obejrzeć Psi patrol – serial i filmy on-line.

Remaki będą wychodzić tak długo, jak będziecie je oglądać

Jestem niezwykle dumny z faktu, że tym razem mogę z czystym sumieniem umyć ręce i zwalić winę na Was. Tak, Ciebie też! To Wy sprawiliście, że remake Króla Lwa (2019) zarobił ok. 1,663 mld dolarów na całym świecie, wpadając na 9. pozycje najbardziej dochodowych filmów w historii. Z podobnym zaangażowaniem zobaczyliście Willa Smitha w roli dżina, przelewając na konto Disneya ok. kolejny 1,054 mld dolarów. Daliście jasny sygnał — chcemy więcej!

No to będziecie mieli. Mała Syrenka wychodzi już 26 maja 2023 r. Potem czeka nas Królewna Śnieżka, prequel Króla Lwa i — to będzie ciekawe — Herkules. Choć ten ostatni to akurat bez konkretnej daty, więc pewnie dopiero w 2025 r. Wraz z kolejnymi linijkami tego tekstu robię się coraz bardziej wściekły i zaczynam rozumieć, dlaczego tak się dzieje.

Chciałbym żyć w kreatywnych czasach blockbusterów

Najzabawniejszy jest fakt, że trend recyklingu rozpuszcza się poza korporacyjne bramy Disneya. HBO Max ogłosiło, że planują w ciągu 10 lat stworzyć pełną adaptację wszystkich książek z serii Harry Potter. Sukces gry Hogwarts Legacy podpalił apetyty chłopców w garniturach, lecz teraz pomyślcie, że ten budżet można by przeznaczyć na rozwój dwóch lub trzech zupełnie nowych opowieści. Tak jednak nie można, to by się przecież wiązało z ryzykiem!

I żeby było jasne, naprawdę nie narzekam na brak jakościowych dzieł kultury w dzisiejszych czasach. Z radością pławiłem się w sukcesach kinowego uniwersum Marvela (no, tak do czasów po WandaVision), z wypiekami na twarzy oglądałem kolejne odcinki House of Cards, Gry o Tron czy też ostatnio The Last of Us. Tylko znowu, to dalej jest przetwarzanie dzieł z innych mediów na wielkie i mniejsze ekrany.

Życzę więc sobie i Wam, abyśmy zobaczyli jakiś sukces całkowicie nowej marki w kinie. Wiecie, czegoś na miarę Powrotu do Przyszłości, Parku Jurajskiego, Pogromców Duchów. Czegoś, co nie będzie inspirowane filmem, książką, grą, komiksem. Czegoś, co będzie miało tak porażający pomysł na siebie, że na własnych, kreatywnych nogach wzbije się do szczytów box-office, rozszerzając tę debatę całkowicie poza segment animacji. Ostatnio opowiadałem Wam o roku 1994 w kinach. Spójrzcie, ile tam jest gatunkowej różnorodności i świeżości marek, które odnosiły sukces znikąd.

Niestety, dopóki będziecie chodzić do kina na kolejne remaki, restarty, kontynuacje, dopóty będziemy zalewani powtarzalnością przez Disneya oraz inne korporacje. Branża kreatywna radzi sobie najlepiej w kryzysie, a od tego — niestety — jesteśmy bardzo daleko.

Motyw