Nie możesz być „gruby”, a powinieneś – poprawność zabija popkulturę [OPINIA]

3 minuty czytania
Komentarze

Jakiś czas temu pojawiły się informacje, że w nowych wydaniach książek takich autorów jak Ian Flaming, Agatha Christie czy Roald Dahl, wprowadzono pewne zmiany. Nie jest to może nowa praktyka, ponieważ przy okazji wznowień często przeprowadzana jest kolejna redakcja tekstu. Ma to na celu wyeliminowanie niektórych błędów czy poprawę stylistyki zdań. Czasem też zmienia się samo tłumaczenie niektórych zwrotów, co może wywołać sporo kontrowersji, jak np. Ania z Zielonego Wzgórza, która niedawno ukazała się pod tytułem Anne z Zielonych Szczytów. Jednak ostatnie doniesienia pokazują, że w takich zmianach można się mocno zapędzić.

Zbytnia poprawność zabija twórczość – zostawmy ją w spokoju

Fot. Kadr z filmu Dr. No

Pisaliśmy już o tym, że w powieściach Iana Flaminga pojawią się zmiany, które wprawdzie nie wpływają na samą fabułę, ale już na język powieści jak najbardziej. Ułagodzenie i rezygnowanie z niektórych wyrażeń w ramach dbania o „bezpieczeństwo” nowych czytelników mogą i są kontrowersyjne. Owszem, używane w latach 50. XX wieku określenia dziś są mało poprawne, ale dalej są one czymś, co chciał napisać sam autor. Zresztą próba ocenzurowania danego dzieła wcale nie jest domeną państw totalitarnych, choć to z nimi może być kojarzona. Pamiętacie aferę wokół filmu Przeminęło z wiatrem? Produkcja miała utrwalać szkodliwe stereotypy odnośnie osób czarnoskórych, więc na trochę zniknęła z HBO, a potem powróciła, ale opatrzona odpowiednim komentarzem. Podobnie będzie z nowymi wydaniami książek, gdzie pojawi się James Bond.

Takich zmian w popkulturze widzimy coraz więcej. Ostatnio informowano o tym, że nowym wydaniu książki Charlie i fabryka czekolady (Roald Dahl) jeden z bohaterów nie będzie już „gruby”, a „ogromny”. Tego typu zmian miało być znacznie więcej, a twórcy nowej wersji książki zdecydowali się nawet na dodawanie dopisków, by zmiękczyć niektóre stwierdzenia, które mogłyby kogoś urazić. Kiedy informacja o zmianach trafiły do mediów, wielu autorów jawnie się takim praktykom sprzeciwiło. Zresztą nie tylko autorzy, ponieważ i sami czytelnicy, choć nie zabrakło również głosów, że taka droga jest odpowiednia. Czasy się w końcu zmieniły, ale czy to ma oznaczać, że będziemy przepisywać utwory tak, by były mniej kontrowersyjne?

Wyobrażacie sobie sytuacje, gdzie za kilka/kilkadziesiąt lat cenzurze zostaje poddany film Avengers: Endgame? W końcu tam jawnie śmiejemy się z tego, że Thor jest gruby i jest o tym często wspominane. Wydawca nowej wersji książek Roalda Dahla ugiął się pod falą krytyki, a na rynku pojawi się również normalna wersja jego powieści, ale to wymagało medialnej burzy. Tego typu zmian może być coraz więcej, ale nie wszystkie przecież zostaną wyłapane. Niektórzy czytelnicy będą więc obcować z inną książką, a przecież w przemyśle filmowym dzieje się to samo. Nie mam nic przeciwko dodawaniu komentarza wyjaśniającego, że np. książka czy film powstały w innych czasach, ale nie ingerujmy w samo dzieło. To nawet dobry kierunek. Co innego, kiedy nie podoba nam się wydźwięk danego utworu. Mamy do tego pełne prawo. Co nie oznacza, że należy zmieniać to, co już powstało.

Źródło: Wirtualne Media / Twitter

Motyw