Patryk Vega VOD

Patryk Vega się kończy? Jego filmowe imperium powoli upada na naszych oczach

7 minut czytania
Komentarze

Przez lata wydawało się, że Patryk Vega jest niezniszczalnym i niezatapialnym królem polskiego box office. Nic jednak nie trwa wiecznie. Pandemia COVID-19 oraz zwykłe zmęczenie widowni jego produkcjami dają wyraźnie do zrozumienia, że jego niezwykła przygoda z kinem powoli się (chyba) kończy.

Patryk Vega – iście hollywoodzki sukces w polskim kinie

Patryk Vega Pętla
Kadr z filmu Pętla

Na wstępie chciałbym nadmienić, że choć nie należę do fanów filmów Patryka Vegi (poza pierwszym „Pitbullem” z 2005 roku), to nie ukrywam, że od dawna mi on imponował jeśli chodzi o rozmiary sukcesu jaki był w stanie osiągnąć. Poza Juliuszem Machulskim dekady wcześniej oraz Wojciechem Smarzowskim (choć ten drugi celował w zupełnie inny rodzaj kina i publiczności) nie kojarzę innego polskiego reżysera, który na przestrzeni ostatnich parunastu lat stał się tak wyrazistą marką. Filmy Patryka Vegi w pewnym momencie zaczęły uchodzić jako pewien podgatunek filmowy sam w sobie. Wielu ludzi nie szło na „Botoks” czy kolejnego „Pitbulla”, ale na „nowego Vegę”. Do tego reżyser ten osiągnął sukcesy frekwencyjne, jakie dawno nie były widziane w polskim kinie rozrywkowym. A bywało, że wypuszczał filmy do kin rok po roku.

Przeczytaj także: Odwiedziłem jedną z ostatnich wypożyczalni DVD w Polsce. Tego klimatu nie da się podrobić

Oprócz tego przyszły ogromne zarobki – Vega stał się milionerem i to takim, który raczej nie ukrywał się ze swoim bogactwem. Realizował w Polsce model hollywoodzkiego gwiazdora i to jako reżyser. Stworzył przy tym prężny biznes i to samo w sobie robi wrażenie. Nie ma drugiej takiej postaci w rodzimej kinematografii, ale skoro jemu się udało a innym nie, to znaczy, że pod jakimiś względami coś zrobił lepiej niż inni. Oczywiście wolałbym, by zasłynął z robienia dobrych filmów, nawet rozrywkowych, tymczasem każda kolejna jego produkcja była przeważnie gorsza od poprzedniej, a jedynie od strony formalnej widać było konsekwencję i względnie niezły warsztat. Niemniej, sukces, który osiągnął jest/był imponujący.

Patryk Vega kontra Patryk Vega

Niewidzialna wojna zwiastun Patryk Vega Zawierucha

Przez lata Patryk Vega stał się królem polskiego box office. Wydawało się, że jest nie do zatrzymania. Niestety i on sam chyba zaczynał tak uważać. Jest dość cienka granica między szczerą i bezpretensjonalną pewnością siebie, a zwykłą arogancją i bufoniarstwem. Chwilami odnosiłem wrażenie, że Vega przekroczył na tę drugą stronę. Idealnym wręcz tego dowodem jest jego najnowszy film – „Niewidzialna wojna”. Reżyserzy nieczęsto, ale co jakiś czas kręcą filmy opowiadające o nich samych. Czasem są to tylko częściowe biografie, bywa że niedokładne i niedosłowne, a czasem całkiem dosłowne. Także i Patryk Vega postanowił pójść tą drogą. Niestety w swoim wadliwym stylu.

„Niewidzialna wojna” to bowiem zapisany na taśmie filmowej przykład skrajnego narcyzmu. Vega jawi się w nim jako polski heros kina, wybraniec Boży i w ogóle jednostka wybitna. W niego samego wcielił się Rafał Zawierucha, tylko dlatego, że grał Romana Polańskiego w filmie jednego z idoli Vegi, czyli Quentina Tarantino. Słowem, narcyzm do kwadratu pokazany dosłownie i symbolicznie. I sam do końca nie wiem, czy Vega robi to podświadomie, czy nie ma żadnego wyczucia żenady i szczerze uważa, że to co robi jest cool i jego fani będą w niego bezmyślnie patrzeć jak w obrazek. Jeśli tak, to mocno się przeliczył. Już sam pomysł i poczucie reżysera, który uznał, że to właściwy czas, by widzowie chętnie obejrzeli jego własną historię był mocno ryzykowny. Choć pewnie sam Vega uważał inaczej. Jego poczucie boskości i nietykalności w obrębie rzemiosła filmowego, dodatkowo podsycane jego wielkimi zapowiedziami rozpoczęcia kariery zagranicznej okazały się mocno przeszacowane. Mało kto był zainteresowany obejrzeniem filmu „Niewidzialna wojna”, którego sam zwiastun był męczący i fatalnie zmontowany.

Jeszcze mniej ludzi poza granicami Polski jest chętnych, by zapoznawać się z jego dorobkiem. „Niewidzialna wojna” to jeden z najsłabiej oglądanych filmów Vegi w całym jego dorobku. W pierwszy weekend otwarcia obejrzało go raptem 30 tys. widzów. Tydzień później widownia zmalała do trochę ponad 7 tys. Ostateczna liczba widzów nie jest znana, ale jest możliwym, że film ten nie dobił nawet do 100 tys. A mówimy o reżyserze, którego produkcje jeszcze niedawno oglądały w kinach miliony ludzi.

Zobacz też: Co oglądać na Amazon Prime Video – zestawienie nowości.

Patryk Vega kontra pandemia

Oczywiście wielu obrońców Vegi stwierdzi, że po prostu reżyser nie dał rady w walce z pandemią. Jest to jakiś argument, pewnie też po części prawdziwy. Lockodowny COVID-19 nie oszczędzały nikogo i nawet najwięksi musieli złożyć broń. Ale mimo wszystko wcześniejsze filmy Vegi, wypuszczane do kin w środku pandemii radziły sobie o wiele lepiej niż „Niewidzialna wojna”. „Bad Boy’a” obejrzało w pierwszy weekend 156 tys. osób, „Pętlę” 178 tys. widzów. Na „Small World” wybrało się 170 tys. widzów. „Miłość, seks i pandemia” została obejrzana przez 98 tys. osób. Są to spadki widzów, ale będące mimo wszystko na niezłym pułapie. „Niewidzialna wojna” osiągnęła wynik znacznie wręcz fatalny.

W wyniku pandemii przepadł też w zagranicznych kinach film „Exodus”, czyli anglojęzyczna wersja nowego „Pitbulla”. W sprawozdaniu spółki odpowiadającej za dystrybucję filmów reżysera Vega Investments Coverman stwierdzono, że wiele krajów zdecydowało się ograniczyć dostęp do kin osobom niezaszczepionym przeciw COVID-19. W wyniku tej decyzji potencjalnym widzom przekazano informację, że wprowadzono zakaz sprzedaży biletów osobom z negatywnym testem na COVID. To wywołało chaos informacyjny, który spowodował, że zdezorientowani ludzie zrezygnowali z udania się do kin. „Exodus” kosztował prawie 4 mln zł, a zarobił ledwie 75 tys. zł. Główna firma Patryka Vegi – Vega Investments jest na mocnym minusie. Kapitał obrotowy za rok 2021 to minus 17 mln zł. A Vega inwestuje w kolejne filmy – zapowiedział już m.in. produkcję o rosyjskiej mafii i Władimirze Putinie z hollywoodzkim aktorem w roli głównej. Czy będą to filmy, które rzeczywiście zainteresują masową widownię za granicą, nie licząc polonii? Szczerze wątpię, ale też nie jest tak, że życzę mu klęski. Jeśli osiągnie sukces, to na pewno będzie to wynik jego pracy i konsekwencji, a więc jeśli to ma prowadzić donikąd to byłby to mimo wszystko ponury przekaz.

Przeczytaj także: Quentin Tarantino bez ogródek o dzisiejszym kinie. „To najgorsza era w historii”

Skłamałbym jednak, gdybym stwierdził, że nie czuję lekkiej satysfakcji z obecnej sytuacji. Patryk Vega ewidentnie przejawiał objawy megalomanii, w dodatku megalomania ta często bliska arogancji bazuje nie na tym, że kręci wybitne filmy – przeciwnie. Czasem więc takie podcięcie skrzydeł przez los w sytuacji, gdy dana osoba zdaje się zachłysnąć własną wspaniałością może dać więcej dobrego niż złego i przyczynić się do ocknięcia się z tego letargicznego stanu. Patryk Vega był na szczycie. Szacunek za to, że się tam dostał. Nikt mu tego nie zabierze. Ale im wyżej, tym mocniej się spada. Upadek Vegi jest obecnie dość bolesny. Ale może zadziała jak przebudzenie. W Polsce chyba już nie wróci on do dawnej sławy. Przemielił on przez swoją maszynkę wszystkie tabloidowe i mafijne tematy, za jakie mógł się zabrać. Widownia też się już tym nasyciła i wyraźnie nie ma ochoty na więcej. Czy widownia zagraniczna będzie równie przychylna jak polska parę lat temu, czy jednak potraktuje go jako specyficzną ciekawostkę? To się okaże. Mam tylko nadzieję, że gdy już zrobi karierę zagranicą to będzie robić lepszą reklamę polskim twórcom niż autorzy „365 dni”.

Motyw