Star Wars jako serial sprawdza się o wiele lepiej niż film. Disney musi to w końcu zrozumieć

7 minut czytania
Komentarze

Żyjemy w czasach, w których, pod względem treści i ich ambicji, seriale górują nad większością filmów, szczególnie rozrywkowych. Także warto powiedzieć sobie szczerze, iż w tym momencie nie ma już sensu kręcić kolejne filmy z serii Star Wars. Seriale o wiele lepiej obejmą to uniwersum.

Star Wars – po co filmy skoro są seriale?

Star Wars Mroczne widmo

Dla wielu może to być kontrowersyjna opinia. Saga Star Wars zaczęła się bowiem jako filmy. Co więcej, pod względem formalnym „Gwiezdne wojny” popchnęły rozwój kina naprzód, mając olbrzymi wpływ na ewolucję efektów specjalnych. Były też jednym z pierwszych nowoczesnych blockbusterów.

Zasługi pierwszych „Star Wars” dla kina i popkultury mógłbym wymieniać i wymieniać. Natomiast zawsze w życiu przychodzi taki moment, gdy czas na zmianę, przejście na „wyższy poziom”. „Gwiezdne wojny” zawsze były paradoksalnie trochę ograniczane przez kino. Pierwsze odsłony mierzyły się z frustrującymi dla George’a Lucasa technologicznymi ograniczeniami. Kolejne miały ewidentny problem z odpowiednim rozbudowaniem historii/fabuły. I tutaj wkraczają obecnie seriale. Technologia poszła na tyle naprzód, że dziś twórcy serialowi, o ile mają odpowiednie budżety, a problemy z tym związane akurat Disneya nie dotyczą, są w stanie pokazać nam widowiska niemalże na poziomie hollywoodzkich blockbusterów. Oba sezony „The Mandalorian”, nawet jeśli nie w 100% oddawały rozmach filmowy, to były bardzo blisko tego dokonania. Wydaje mi się, że tyle ile potrzeba do opowiedzenia historii osadzonej w uniwersum Star Wars obecne budżety serialowe w Disney+ są w stanie zapewnić.

Zresztą nie dotyczy to tylko Gwiezdnych wojen. Serial „Falcon i Zimowy żołnierz” prezentował się kapitalnie od strony formalnej, z rozmachem kinowym praktycznie. W serwisie Amazon Prime Video oglądać możemy obecnie serial „Władca Pierścieni: Pierścienie władzy”, który może nie jest zbyt udany jeśli chodzi o całokształt, ale od strony wizualnej potrafi zachwycić (za wyjątkiem podejrzanie tanich kostiumów rodem z konwentów fanowskich). HBO też już parę razy dostarczył nam seriale o hollywoodzkim rozmachu. W gatunku science fiction prym wiedzie „Ekspansja” choć i świetne „For All Mankind” oraz „Fundacja” również robią spore wrażenie. Wydaje mi się więc, że jesteśmy na tym etapie, kiedy nawet wymagające formalnie opowieści nie muszą być opowiadane wyłącznie w kinie. Nie zrozumcie mnie źle, kino to moja miłość i pasja, preferowałbym oglądanie wszystkiego na dużym ekranie. Ale w momencie gdy mówimy o aspekcie fabularnym i rozbudowywaniu ogromnego (wszech)świata, w tym wypadku Star Wars, nie widzę potrzeby kurczowego trzymania się produkcji filmów. Zdaję sobie sprawę, że póki co jeszcze dystrybucja kinowa jest o wiele bardziej opłacalna finansowo niż wypuszczenie serialu do streamingu, ale na moment odsuńmy ten argument na bok. Skupmy się na aspekcie fabularnym.

W wersji serialowej uniwersum Star Wars jest w stanie w pełni rozwinąć swe skrzydła

Star Wars Clone Wars

To oczywiście często zależy od rozmiarów opowiadanych historii, ale obecnie to właśnie seriale prezentują ciekawsze, bardziej rozbudowane i ambitniejsze fabuły niż większość filmów. X muza skondensowana do 90 albo ok. 120 minut nigdy nie opowie tak samo złożonej i wielowątkowej historii jak serial, który dziś nierzadko kręci się jak 6-10 godzinny film. I jasne, są takie opowieści, którym w pełni wystarczy 120 minut. „Nowej nadziei” też wystarczało. Natomiast mam poczucie, że wszystko po „Nowej nadziei” powinno być ujęte w formie serialu. Oczywiście w latach pierwszej trylogii to nie wchodziło w grę, ale hipotetyzując wyszłoby to tylko na dobre. Przede wszystkim wydarzenia pomiędzy „Nową nadzieją” a „Imperium Kontratakuje” przydałoby się opowiedzieć w formie serialu. Wiem, że ten okres został ujęty w komiksach, ale to nie to samo. A i w „Imperium…” szczerze mówiąc, przydałoby się parę rozwinięć, np. wątku treningu Luke’a Skywalakera na Dagobah razem z Yodą. Zajął on raptem ok. kwadrans, może mniej, czasu ekranowego. O wiele bardziej rozłożone w czasie zapoznawanie się Skywalkera z Mocą tylko pomogłoby całej tej opowieści. Podobnie jak parę wątków rozwijających postać Vadera, ale i relację Hana Solo oraz Lei.

Star Wars Han Solo Leia

Najbardziej potrzebę rozwinięcia fabularnego widać jednak po trylogii prequeli. Tutaj też „Mroczne widmo” wydaje się (ze wszystkimi swoimi wadami) dobrym wstępem jako solowy film, natomiast wszystko później powinno być serialem i co najwyżej finał ujęty w formę kinową. Przeskok czasowy między „Mrocznym widmem” a „Atakiem klonów” jest na tyle duży, że aż się prosiło o serialowe rozwinięcie treningów Anakina, zdobywania doświadczenia przez Obi-Wana, tworzenia się relacji między nimi oraz między Anakinem i Padme. Aspekty polityczne i gry prowadzone przez Palpatine’a rówież zasługiwały na pogłębienie, tak by później jak najlepiej podłożyć grunt pod przyszłe wydarzenia. Dowodem na to wszystko niech będzie świetny serial „Wojny klonów” rozgrywający się pomiędzy „Atakiem klonów” a „Zemtą Sithów”. Doczekał się on aż 7 sezonów i niezliczonych przygód Anakina, Obi-Wana oraz m.in. Ahsoki Thano, pogłębiając te postaci, nadając szerszego kontekstu wielu wydarzeniom z filmów i rozbudowując w znakomity sposób ogromne uniwersum Star Wars.

Po seansie „Wojen klonów” moje spojrzenie zarówno na „Atak klonów” (choć przyznaję, to nadal najsłabsza część sagi) jak i na „Zemstę Sithów” tylko się polepszyło.

Moc jest w serialach

Andor serial Diego Luna

Obserwując to, co się działo i dzieje nadal z marką Star Wars w ostatnich latach wniosek wysuwa się jeden – to seriale obecnie ciągną „Gwiezdne wojny”. Filmy raczej zburzyły monolit Star Wars u wielu fanów. Część z nich, w tym i ja, w ogóle nie uznaje nowej trylogii za kanon, a bardziej za fan fiction Disneya. Cenię „Ostatniego Jedi” za próby odświeżenia serii, ale z drugiej strony te same próby uznaję za kompletnie nieudane i niepasujące do tego uniwersum. A „Skywalker. Odrodzenie”, to, jak wszyscy wiemy, katastrofa. Niedługo potem to właśnie seriale zaczęły odbudowywać dobre imię sagi oraz ekscytować cały fandom, a także przyciągać nowych widzów. Zaczęło się od „Mandalorianina”, którego akcja rozgrywa się po wydarzeniach z „Powrotu Jedi” i szału na punkcie Baby Yody (Grogu) oraz powrocie Luke’a Skywalkera na koniec sezonu 2.

Ostatnio głośno było o serii „Obi-Wan Kenobi”, która rozgrywa się po „Zemście Sithów”.  Po drodze pojawił się jeszcze serial „Księga Boby Fetta„ choć akurat nie zyskał on wielkiego uznania. A obecnie oglądać można „Andor” w Disney+. Serial ten zapełnia lukę w wydarzeniach po „Zemście Sithów” a przed „Nową nadzieją” (oraz „Łotrem 1”). Przed nami m.in. „Ahsoka”, który również dziać się będzie po „Powrocie Jedi”. Uniwersum Star Wars zaczyna się więc w końcu skutecznie rozszerzać, a seriale dają twórcom przestrzeń fabularną na rozpisanie ciekawszych i bardziej złożonych historii oraz przedstawienie większej ilości postaci niż to robiły filmy. Oczywiście fani sagi mają do dyspozycji także książki, komiksy, gry wideo, ale nie oszukujmy się – ta seria żyje przede wszystkim jako forma filmu bądź serialu. A ta druga nadaje się idealnie by pomieścić ogromne rozmiary świata, który zrodził się w głowie George’a Lucasa. W tej chwili filmy oferują zdecydowanie za mało, by objąć ramy tej opowieści. Dlatego wiec, drogi Disneyu, nie spiesz się z produkcją filmów, a daj nam większą ilość dobrych seriali osadzonych w uniwersum Star Wars. Sądzę, że wszystkim to wyjdzie na dobre.

Motyw