Niebieski samochód elektryczny - elektrykiem na święta - z widoczną refleksją gołych drzew w okrągłym reflektorze, w tle nieostrze widoczna ładowarka do pojazdów elektrycznych.
LINKI AFILIACYJNE

Pojechałem elektrykiem na święta. To nie brak stacji ładowania był największym problemem

8 minut czytania
Komentarze

Samochody elektryczne bardzo polaryzują odbiorców i fanów motoryzacji. Sam podchodzę do tego tematu w prosty sposób: dopóki mamy wybór, dopóty powinniśmy cieszyć się z każdej opcji, czy to możliwości skorzystania z tradycyjnego samochodu spalinowego, czy też nowoczesnego na prąd. Zależnie od potrzeb i możliwości docenimy różne warianty. Niemniej w większości przypadków zależy nam na tym, aby samochód okazał się uniwersalnym środkiem transportu. Skoro więc trafiła się możliwość przejażdżki elektrykiem, czemu nie wykorzystać go, by pojechać na święta do rodziny?

Elektrykiem na święta, czyli czy może stać się coś złego?

Niebieski samochód Abarth zaparkowany na bruku, widok z przodu pojazdu skierowany lekko w prawo - elektrykiem na święta.

Oczywiście warto w tym momencie doprecyzować, o jakim dokładnie samochodzie elektrycznym będziemy mówić. Wybór padł na Abartha 500e, a więc typowe auto miejskie, bo z segmentu A. W tym wypadku jest to sportowa odmiana Fiata 500e (drugiej generacji) z silnikiem elektrycznym o mocy 155 KM, który jest zasilany prądem z akumulatora o pojemności 42 kWh. Niemniej niech nas rozmiary nie przerażą, bo spalinowe odmiany (Fiat 500) dosyć często można spotkać poza obszarem zabudowanym, więc czemu elektryk z dużym zapasem mocy miałby wypaść gorzej? Już tłumaczę.

Przede wszystkim zacznijmy od celu, który wyznaczyłem przed sobą i Abarthem. Jak zapewne wielu z Was, tak i ja w okresie świątecznym podróżuję do rodziny, która nie przebywa w tym samym mieście i samochód jest koniecznym środkiem transportu. Dodatkowo w tym samym czasie odwiedzam bliskich, którzy zamieszkują różne miejscowości. Dlatego sezon świąteczny to dla mnie czas pokonywania wielu tras i setek kilometrów. Tym razem zaplanowałem dwie podróże, których szczegóły poznacie już za moment.

Baza ładowarek wciąż pozostaje niepewna

Stacja ładowania pojazdów elektrycznych z podłączonym kablem oraz częściowo widoczny niebieski samochód elektryczny w pierwszym planie.
Fot.: Łukasz Pająk / Android.com.pl

Od czego kierowcy elektrycznych aut powinni zaczynać dalsze podróże? Przede wszystkim od upewnienia się, że na swojej trasie będą w stanie naładować akumulator w samochodzie. W przypadku pojazdów z silnikami spalinowymi nie mamy takiej potrzeby, gdyż stacji benzynowych jest od groma i jak jedna zawiedzie, to z dużym prawdopodobieństwem wciąż będzie inna w naszym zasięgu.

Auta elektryczne już od dobrych kilku lat nie wzbudzają zaskoczenia na drodze. Liczba rejestrowanych Tesli w Polsce robi coraz większe wrażenie i marka zbliża się do podium wśród aut klasy premium pod względem popularności na drogach. Niemniej ich użytkownicy wciąż muszą odpowiednio planować trasy, aby mieć pewność, że będą w stanie naładować auto po drodze.

Fakt, faktem — liczba stacji stale rośnie i jest to zauważalne, ale tak naprawdę mówimy o jednym lub dwóch dostawcach, którzy odczuwalnie rozwijają swoją sieć (patrz: mapa stacji Greenway). Tylko to wciąż za mało, aby mieć pewność, że zbliżając się do ładowarki, ta na pewno będzie sprawna, przez nikogo nie zostanie zajęta i do tego wystarczająco mocna, aby szybko zregenerować ogniwa. Patrząc od ogółu do szczegółu, morale po prostu spadają. To może budzić uzasadnione obawy, czy uda się nam pomyślnie dotrzeć do celu.

Aplikacja PlugShare, pokazująca dostępne stacje ładowania o mocy ponad 20 kW na trasie Warszawa-Radom

W tym momencie przechodzimy do mojego wyjazdu elektrykiem na święta. Na mojej pierwszej trasie Warszawa-Radom (~100 km) do niedawna jeszcze nie było żadnej ładowarki. Teraz dostępna jest jedna i kolejne, mocne stacje (>100 kW) są w planach w ramach rozsądnych odległości, więc jest nadzieja na najbliższe miesiące. Jednak druga z planowanych tras (~200 km), już w okolicach Rawy Mazowieckiej może pochwalić się jedną ładowarką, która… od kilku miesięcy jest nieczynna. Dlatego na tę trudniejszą ze względu na brak infrastruktury część trasy zdecydowałem się przesiąść na auto z silnikiem wysokoprężnym i 90-litrowym bakiem. Pewny zasięg spalinowego auta (ponad 1200 kilometrów) sprawił, że Abarth został w garażu, aby dojechać do rodziny i wrócić do domu bez obaw o ładowanie 500’tki (i jakiekolwiek tankowanie).

Warunki pogodowe są nieubłagane, ale mogą okazać się pomocne

Niebieski samochód elektryczny podłączony do stacji ładowania.
Fot.: Łukasz Pająk / Android.com.pl

Tym sposobem już na etapie planowania moich świątecznych podróży okazało się, że tylko połowicznie pokonam je elektrykiem. Niemniej ta jedna trasa wciąż nie układała się w mojej głowie w formie prostej do pokonania.

Nie od dzisiaj wiadomo, że mrozy nie sprzyjają samochodom elektrycznym. W momencie, gdy temperatura spada, to sytuacja identycznie wygląda z zasięgiem. W końcu elektryk nie może wykorzystać temperatury z silnika do ogrzania wnętrza. Musi wygenerować ciepło z elektrycznych nagrzewnic (lub pomp ciepła), które potrzebują sporo prądu.

Dlatego ruszamy w 100-kilometrową trasę z Warszawy do Radomia, która odbywa się w głównej mierze na trasie ekspresowej. Abarth 500e po naładowaniu do pełna wskazał zasięg 220 kilometrów. To bardzo mało, ale powinno wystarczyć na dojechanie do rodziny, prawda? Niekoniecznie. Wjazd na ekspresówkę pokazał, że na 1 przejechany kilometr zasięg spadał o 2, momentami 3 kilometry. Wszystko z dopuszczalnymi prędkościami, ale z różnymi nachyleniami drogi, mocnym wiatrem i temperaturami w okolicach 0 stopni Celsjusza.

Podniesiona maska niebieskiego samochodu elektrycznego ujawniająca baterię i inne składniki układu napędowego.
Fot.: Łukasz Pająk / Android.com.pl

Przyznaję, że to był szalony okres pogodowy, gdyż wyjeżdżałem w pięknym słońcu, aby po przejechaniu około połowy trasy znacząco zwolnić. Wszystko przez śnieżycę i lodowisko na drodze. Tragedia, czyż nie? Teoretycznie tak, ale dla mnie to był pozytywny sygnał, że mimo wszystko uda dojechać się do celu bez konieczności ładowania się po drodze.

W momencie, gdy nawigacja wskazywała 60 kilometrów do celu, zasięg deklarowany przez Abartha sprowadzał się do… 100 kilometrów. Tak, komputer pokładowy odjął aż 120 km od deklarowanego na starcie zasięgu. Dlatego istotne ograniczenie prędkości było potrzebne, ale nie sprawiło, że spowolniłem innych uczestników ruchu. Wciąż mogłem jechać na równi z innymi.

Dalsza jazda z prędkością 60-70 km/h przyczyniła się do tego, że zasięg zaczął schodzić w stopniu 1:1 do przebytych kilometrów. Później ruch jeszcze bardziej zwolnił (~30-40 km/h) i… deklarowany zasięg ani drgnął, a wciąż jechałem. Ostatecznie zameldowałem się w domu rodzinnym z zasięgiem 70 kilometrów, czyli pokonanie ostatnich 60 kilometrów zabrało tak naprawdę 30 kilometrów zasięgu. To zasługa m.in. rekuperacji, czyli odzyskiwania energii podczas hamowania oraz oczywiście bardziej rozsądnego zapotrzebowania na prąd przy niższych prędkościach.

Czy znajdą się jakieś zalety, gdy pojedziemy elektrykiem na święta?

Niebieski samochód sportowy marki Abarth zaparkowany na bruku.
Fot.: Łukasz Pająk / Android.com.pl

Uwaga, bo to akapit, w którym okazuje się, że Abarth 500e, czyli miejski samochód, sprawdził się w mieście. Fakt, że jest elektryczny, sprawia, że jazda jest bardziej płynna i przyjemna, a i z parkowaniem jest dużo łatwiej oraz buspasy stoją dla nas otworem. Jednocześnie pamiętajcie, że musiałem pokonać jeszcze raz tę samą trasę w drodze powrotnej, czyli tym razem Radom-Warszawa. Podróż odbyła się już z lżejszym bagażnikiem i w znacznie lepszych warunkach atmosferycznych (temperatura ~10 stopni Celsjusza), więc z 220 kilometrów zasięgu (wg. komputera) zameldowałem się w garażu w stolicy z zasięgiem 70 kilometrów (~1,5 kilometra zasięgu na 1 przejechany kilometr), a podróż trwała 1 godzinę zamiast dwóch.

Elektrykiem na święta można pojechać, ale trzeba być świadomym kierowcą samochodów na prąd

Z pewnością nie chciałbym, aby ten materiał wybrzmiał negatywnie i jako forma ataku w stronę Stellantis (właściciela marki Abarth), bo sytuacja jest identyczna w przypadku niemalże wszystkich elektrycznych aut. Pozostaje kwestia proporcji, czyli Abarth 500e już w podstawie oferuje niewielki zasięg, więc nawet krótkie trasy ujawniają problematykę przejazdów elektrykami. Niemniej w każdym innym samochodzie z napędem na prąd sytuacja mogłaby wyglądać podobnie. Gdybym jechał np. 300 kilometrów do Krakowa z Warszawy, a wybrane auto oferowałoby w podstawie 400 kilometrów zasięgu.

Mimo dalszej trasy liczba ładowarek wcale nie rośnie w sposób zauważalny. Już tylko dodanie warunku na poszukiwanie szybkich stacji (o mocy >60 kW) sprawi, że nie będziemy mieli za bardzo w czym wybierać. Przy tym każdy elektryk w mniejszy lub większy sposób wylicza w optymistyczny sposób spodziewany zasięg.

Tym sposobem można wyjechać elektrykiem na święta i nawet miejski samochód sobie poradzi, ale jest to okupione dodatkowymi uwarunkowaniami. To przekłada się na ryzyko i jakby nie patrzeć również na stres, a ten nie powinien kojarzyć się z podróżami do rodziny.

Fot.: Łukasz Pająk / Android.com.pl

Czy to oznacza, że jestem przeciwnikiem samochodów elektrycznych? Wracamy do punktu wejścia w ten materiał, czyli dopóki mam wybór i mogę wsiąść do Diesla z zasięgiem >1000 kilometrów lub wystarczy mi ~400 kilometrów z elektryka, to zdecydowanie nie mogę być przeciwnikiem żadnej z opcji.

Na pewno technologia akumulatorów i sieć ich ładowania muszą się jeszcze rozwinąć. Nie jest to proste zadanie i, przynajmniej w Polsce, czeka nas jeszcze wiele lat wyzwań w poruszaniu się samochodami na prąd poza dużymi miastami. Z tego względu elektryczne pojazdy nie mogą dorównać spalinowym odpowiednikom. Gdy infrastruktura ładowania zostanie rozbudowana, a producenci aut opracują technologie, pozwalające akumulatorom elektryków znosić najgorsze wybryki pogody — nie wykluczę przesiadki na takie auto na stałe.

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw