Mam już dość promocji na gry i elektronikę. I mam ku temu dobry powód [OPINIA]

7 minut czytania
Komentarze

Po latach aktywnego korzystania z Internetu, niewątpliwie męczącym zjawiskiem są dla mnie już promocje. Nie dlatego, że nie lubię kupować taniej, wręcz przeciwnie. Wszędobylskość przecen sprawia, że coraz rzadziej decyduję się na mniej zbędne zakupy. Bo i po co, gdy twórcy produktów co rusz mi udowadniają, że te są warte jeszcze mniej?

Promocje to nie wydarzenie, a konsumencka codzienność

Zastanówcie się dokładnie. Kiedy ostatni raz weszliście do sklepu, jakiegokolwiek, i nie spotkaliście produktu na promocji? Ano właśnie! Niezależnie od tego, czy są to gry, elektronika, ubrania czy nawet codzienne zakupy spożywcze, zawsze natkniemy się na ofertę nie do odrzucenia. To wygląda tak, jakby producenci sami nie wierzyli w wartość swoich dóbr, kolektywnie wprowadzając szał wielosztuk i przecen.

Posłużę się tu rynkiem, z którym mam najwięcej do czynienia — branżą gier. Tutaj standardowa cena produktu jest wyłącznie luźną sugestią, co do wartości, w jakiej producent chciałby sprzedawać swój produkt. Jeżeli jakaś gra sprzedaje się gorzej, wydawcy nie mają żadnych oporów, aby przyznać jej promocję w krótkim okresie po premierze. Wystarczy spojrzeć na mój ulubiony przykład — Need for Speed: Unbound — niecałe 4 miesiące po premierze kupicie je 50% taniej, mimo iż to naprawdę jakościowy produkt z jeszcze większą zawartością niż pod koniec listopada 2022 r. Czyli co, wszyscy, którzy kupili grę w dniu premiery, są frajerami? Najwyraźniej tak.

promocje Steam
Need for Speed: Unbound to o tyle specyficzny przypadek, że wkrótce może też trafić do usługi subskrypcyjnej EA Play, kosztującej 14,99 zł/miesięcznie (fot. Steam)

Za co płacimy więc w dniu premiery, skoro wystarczy być po prostu cierpliwym i kupować taniej? Cóż, głównie za możliwość udziału w światowej dyskusji na temat produktu w mediach społecznościowych, towarzyszącej jego premierze. A niestety, łatwo popaść w spiralę FOMO (z ang. fear of missing out, tłum. lęk przed wypadnięciem z obiegu) i zacząć wydawać na ulubione hobby znacznie więcej pieniędzy, niż to się opłaca.

W tej zabawie nie pomaga również częstotliwość, z jaką pojawiają się kolejne promocje. Tylko na Steam gracze mogą skorzystać z aż czterech sezonowych wyprzedaży rocznie (wiosna, lato, jesień, zima), dziewięciu tematycznych festiwali oraz niezliczonych przecen na pojedyncze tytuły, czy nawet pełne katalogi konkretnych wydawców. Jak wyprzedaż ma być dla mnie ekscytująca, skoro następna będzie za dwa tygodnie?

Natężenie wyprzedaży w kalendarzu sprawia, że możecie wydawać pieniądze niezależnie od pory roku! (fot. Steam)

A gdy już całkowicie pominiemy promocje, do głosu dochodzą również usługi subskrypcyjne. Nagle okazuje się, że możesz albo kupić grę za 339 złotych na własny użytek, lub wykupić (przykładowo) miesięczną subskrypcję Xbox Game Pass za 40 zł/miesiąc i cieszyć się dostępem do ok. 300 gier, w tym wielu największych premier na świecie. Aż sam się poczułem, jakbym w przeszłości wyrzucił pieniądze w błoto.

Dziesiątki gier od najważniejszych twórców w ramach jednej subskrypcji. Xbox Game Pass to niepowtarzalna wartość nawet dla osób, które kupują gry na promocjach

Nintendo — wyjątek, który stanowi regułę

Wszystko powyższe co napisałem, można wyrzucić do kosza, gdy mówimy o grach bezpośrednio produkowanych i wydawanych przez Nintendo. Japończycy mówią wprost. Promocje? Zapłacicie nam 289,90 złotych za jedną grę i jeszcze podziękujecie za tę możliwość!

Czy zgadniecie ile razy, od lipca 2021 r. do początku lutego 2023 r., The Legend of Zelda: Breath of the Wild gościła w sekcji „promocje” na Nintendo eShop, oficjalnym sklepie giganta z Kyoto? JEDEN RAZ! I to nie była też jakaś wielka oferta, ot skromne 30% rabatu. To samo dzieje się zresztą z konsolą Nintendo Switch. Japończycy nie obniżają jej ceny pomimo siedmiu lat na karku, bo ta i tak sprzedaje się świetnie!

Wykres spadków ceny gry The Legend of Zelda: Breath of the Wild na przestrzeni lat 2018-2023. Przerwy bywają niebotycznie długie, dlatego każda promocja na grę Nintendo to wielkie wydarzenie (fot. Deku Deals)

Dlaczego tak się dzieje? Źródeł tej polityki można się doszukiwać w słowach ś.p. Satoru Iwaty, byłego dyrektora generalnego Nintendo. W swojej książce pt. Ask Iwata, ten zaznacza, iż promocje to pewnego rodzaju niepotrzebna kara dla osób, które zakupiły produkt na początku i zdecydowały się wesprzeć firmę, płacąc najwięcej, ile się da.

A pamiętajmy, że konsumenci też głupi nie są. Co mądrzejsi klienci uczą się zachowań poszczególnych firm w kontekście promocji i na ich podstawie podejmują swoje decyzje zakupowe. Świetnym przykładem są tu gry sportowe od Electronic Arts, które po niecałym roku od premiery zawsze trafiają do subskrypcji EA Play. Po co więc je kupować?

Elektronika — kupuję, gdy potrzebuję

Oczywiście, promocje rozprzestrzeniają się również na pozostałe branże, w tym sklepy z elektroniką i gadżetami technologicznymi. Pierwsze raty gratis, kody rabatowe, wyprzedaże sezonowe, tematyczne, outlety (możliwość odkupienia używanego sprzętu taniej). Każda z tych okazji powoduje, że gdy przychodzi czas Black Friday, ja przewracam oczami jak Robert Downey Jr. w GIF-ach z pierwszych Avengersów.

Każda z szanujących się sieci handlowych ma osobną sekcję promocji na swojej stronie internetowej (fot. Media Markt)

No to może warto zapytać, dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź brzmi, konkurencja. Jeżeli ty nie zrobisz promocji, to bądź pewny, że oponujący na tym skorzysta i zachęci klientów do zakupów. Co więcej, hipermarket nie jest w stanie przewidzieć, kiedy typowy Kowalski wreszcie odłoży pieniądze na wymianę lodówki, więc ten musi być gotowy w każdym momencie, by zaproponować mu coś względnie sensownego.

Tylko przez to wracamy do punktu wyjścia. Żaden z ogólnodostępnych produktów ze świata technologii nie jest dla mnie atrakcyjny w swojej standardowej cenie, bo i tak wiem, że w przyszłości będę mógł kupić go taniej. Wiedzą to, chociażby producenci telefonów, którzy przy wielkich debiutach oferują dodatkowe bonusy i prezenty dla kupujących w dniu premiery.

Samsung Galaxy A54 5G
Przy premierze Samsung Galaxy A54, producent oferuje słuchawki Samsung Galaxy Buds 2, jeśli kupicie telefon do 2 kwietnia 2023 r. Takie bonusy to standardowa praktyka, mająca iluzorycznie zwiększyć wartość zakupu w dniu premiery (fot. Samsung)

W moim wnętrzu toczy się walka. To jest straszna walka, toczona pomiędzy dwoma wilkami. Przecież to dobrze, że konsumenci mogą kupować taniej, to dobrze, że mają do wyboru te promocje. Jednocześnie chciałbym znów poczuć się jak dziecko i paść ofiarą tak świetnej kampanii marketingowej, że nie mógłbym się zamknąć na temat jednego gadżetu przez miesiąc.

Chciałbym znów przekonywać wszystkich wokół (łącznie ze swoim portfelem), że muszę coś mieć w dniu premiery. Dlatego tak podziwiam Nintendo, które przez ok. 40 lat wychowało sobie pokolenia zaślepionych fanów, skutecznie utwierdzając wartość swoich produktów przez wysoką jakość oraz świadomą politykę cenową i naprawdę rzadkie promocje.

Nintendo Switch Lite Dialga and Palkia Edition
Nintendo produkuje również niezliczone, limitowane edycje konsol, bo psychofani i tak je kupią!

Ale dlaczego ja właściwie o tym piszę? Ponieważ w takich momentach próbuję wylać kubeł zimnej wody na swój nostalgiczny, zakuty łeb. Każdy mądry człowiek powie, że najlepsze zakupy, to te przemyślane. Dlatego pozbawiony opisanej wyżej ekscytacji, najpierw podejmuję decyzję o tym, że potrzebuję jakiegoś gadżetu lub gry, a później dodaję sobie na listę życzeń, skąd otrzymuję w dalszym terminie powiadomienia, czekając na promocje.

W przypadku gwałtownych potrzeb staram się zerkać na porównywarki i historię cen, a także rankingi produktów z interesującej mnie kategorii, by szybciej podjąć decyzję sensowną dla siebie i swojego portfela. Taki podstawowy research nie zabierze mi więcej niż pół godziny z życia, a sprawi, iż nieco zaoszczędzę. No i najlepiej unikać szukania promocji bez potrzeb zakupowych. To tylko prowadzi do kolejnych, niepotrzebnie wydanych pieniędzy.

fot. Depositphotos/ryzhov

Motyw