Plakat do filmu Netflix Rebel Moon 2. Obraz przedstawia dynamiczną scenę akcji z postaciami uzbrojonymi w broń palną i miecze, które walczą w eksplozyjnych i energetycznych okolicznościach.

Recenzja Rebel Moon – część 2: Zadająca rany. Panie Snyder, miej pan litość!

7 minut czytania
Komentarze

Oto jest, chyba najmniej oczekiwana superprodukcja serwisu Netflix. Raptem kilka miesięcy po części pierwszej „Rebel Moon” przed nami „Rebel Moon – część 2: Zadająca rany”. Czy Zack Snyder wyciągnął wnioski z wad poprzednika? Czy stworzył przed nami epos science-fiction, który zostanie zapamiętany przez pokolenia? Sprawdźcie poniżej.

Rebel Moon – część 2: Zadająca rany – opis fabuły filmu.

Kadr z filmu Rebel Moon 2 na Netflix. Dynamiczna scena walki z mężczyzną atakującym grupę przeciwników na dinozaurom podobnym stworzeniu wśród pyłu i pożogi z mglistym słońcem w tle oraz przelatującym samolotem wojennym.
Fot. Netflix / materiały prasowe

Zack Snyder, chyba nieświadomie, nie napisał dobrego świadectwa dla poprzedniej odsłony „Rebel Moon”, gdyż wystarczyło krótkie podsumowanie na początku „Rebel Moon – część 2: Zadająca rany”, by streścić akcję do tej pory. Teraz czas na wojnę. Kora (Sofia Boutella) i rebelianci są na Veldt, przygotowując mieszkańców wioski do obrony swojego domu przed atakiem Imperium. W międzyczasie okazuje się, że Generał Noble (Ed Skrein) nie umarł, a jego wojsko dzielą zaledwie dni od inwazji.

Rebel Moon – część 2: Zadająca rany – lepsza niż część pierwsza?

Rebel Moon część 2 Zadająca rany film netflix 2024
Fot. Netflix / materiały prasowe

Spieszę z odpowiedzią na pytanie zadane powyżej oraz we wstępie: Nie. „Zadająca rany” nie jest lepsza niż część pierwsza. Nie jest też może wyraźnie gorsza. Stwierdziłbym, że to właściwie ten sam poziom, bo to na dobrą sprawę cały czas jeden film, który Snyder i Netflix celowo, acz niepotrzebnie, podzielili na części. Przez to też trudno oprzeć się wrażeniu, że sequel oferuje coś nowego względem poprzednika. Nie oferuje. Wszystko, co najciekawsze w tej produkcji Snyder pokazał już w części pierwszej.

Trailer filmu Rebel Moon – część 2: Zadająca rany.

„Dwójka” to po prostu dokończenie historii. Tym razem o wiele łatwiej przychodzi nam zawiązanie więzi z bohaterami, które wydają się tu trochę mniej papierowe niż poprzednio, także wszystko gdzieś tam się pośrodku wyrównuje. Nie jest to też dzieło, które zostanie klasyką science fiction. Co chyba nie jest wielkim zaskoczeniem. Ilu z was w ogóle pamięta dokładnie imiona postaci i jakieś konkretne wydarzenia z pierwszej części? No właśnie. A film ten miał premierę zaledwie parę miesięcy temu, a teraz jego kontynuacja zawitała do nowości na Netflix. Ilu z was realnie czekało na tę drugą część? Ilu zafascynowało się światem przedstawionym, jego historią, polityką itp.?

Film z problemami

Kadr z filmu Rebel Moon. Kobieta trzymająca broń w pozycji bojowej, z krwawym śladem na twarzy, w science-fiction otoczeniu.
Fot. Netflix / materiały prasowe

Największym problemem filmu „Rebel Moon – część 2: Zadająca rany”, jak na ironię, gdyż mówimy o produkcji opowiadającej o krainach fantasy i kolorowych plemionach kosmicznych, jest całkowity brak wyobraźni podczas pisania scenariusza. Czyli na dobrą sprawę to samo co nie działało w części pierwszej, nie działa też w części drugiej. Chociaż według doniesień Snyder stworzył na potrzeby filmu fizyczne pola uprawne, wrażenia dotykowe głównego planu zostają natychmiast podważone przez dziwny wybór „ulepszenia” otoczenia za pomocą tandetnego CGI. Kilka innych lokalizacji jest albo ciasnych, albo strasznie pustych.

Jak na film nawiązujący do „Gwiezdnych Wojen”, żaden plan nie ma takiej jakości, jak na przykład Tattooine z oryginalnej trylogii sprzed ponad 40 lat. Nierozsądne byłoby też obwinianie za ten bałagan aktorów, choć też żaden z nich nawet nie wydaje się nadmiernie starać. Jeśli zamkniesz oczy, możesz dać się zwieść myśleniu, że słuchasz jakiejś pozbawionej pasji sesji czytania scenariusza. Jednak to oznaczałoby, że istniał jakiś scenariusz.

To oczywiście także wina reżysera, czyli Snydera, który aktorów kompletnie prowadzić nie umie albo nie chce, gdyż uważa ich tylko za pionki na swojej planszy do gier lub plastikowe laleczki w piaskownicy, w której chodzi o to, by te ludziki ze sobą walczyły, by było dużo „bum”, „pach”, „dzummm” i innych odgłosów bijatyk oraz wojen.

Przeczytaj także: Zack Snyder – ranking filmów reżysera. Od Rebel Moon do 300.

Dziecinne podejście

Grupa różnorodnie ubranych bohaterów stoi na pierwszym planie z postawą gotowych do walki, w tle widać zrujnowane, postapokaliptyczne otoczenie. Postaci z filmu Rebel Moon od Netflix
Fot. Netflix / materiały prasowe

Tak samo, jak pisałem przy okazji recenzji „Rebel Moon – część 1”, tak i tutaj muszę przyznać, że poziom tego, jak bardzo dziecinna jest wyobraźnia i „artystyczna wrażliwość” Snydera, który zbliża się do sześćdziesiątki, jest naprawdę żenująca. Nie pisałbym o tym, gdyby to był scenariusz stworzony przez nowicjusza, a Snyder podjął się tylko reżyserii, ale „Rebel Moon” to jego dziecko, jego pomysł, który on sam stworzył od podstaw. A ja ciągle mam wrażenie, że coś takiego, a nawet trochę lepszego, nakręciłby w miarę zdolny 16-latek, który dostałby od giganta streamingu takie same pieniądze.

I zapewne, gdyby tak było, to ten film nie byłby tak przedziwnie pozbawiony ostrości na krawędziach kadrów, co u Snydera jest wynikiem przedziwnej fascynacji jakimiś prototypowymi obiektywami, a w praktyce trąci amatorszczyzną i sprawia, że cała ta superprodukcja za ponad 100 mln dol. wygląda jak tani odcinek serialu science fiction z okolic 2006 roku. Inna fascynacja Snydera, czyli absurdalne nadużywanie slow motion jeszcze na początku jego kariery było czymś ciekawym i miłym dla oka, natomiast obecnie przypomina nieświadomą autoparodię.

No bo jak inaczej mam odebrać sekwencję koszenia siana oczywiście w slow motion w „Rebel Moon – część 2: Zadająca rany”? Gdyby porozmawiać z reżyserem, to on znajdzie na to swoje własne uzasadnienie, gdyż w swojej głowie Snyder stworzył wiekopomne i operowo poważne dzieło, niemniej mnie jako widzowi, trudno nie odebrać tego jako pretensjonalny kicz.

Ocena filmu

Rebel Moon Part Two: The Scargiver
Fot. Materiały prasowe/Netflix

Już po seansie pierwszego „Rebel Moon” wiedziałem, dlaczego Disney odrzucił ten scenariusz, który miał być pierwotnie skryptem filmu z serii „Star Wars”. Nie tylko dlatego, że całość jest fatalnie napisaną zrzynką z filmu „Siedmiu samurajów”, który już wielokrotnie był przepisywany w kinie i telewizji (w tym w jednym z odcinków pierwszego sezonu „Mandalorian”). „Rebel Moon” jako całość to rzecz do bólu wtórna, nieciekawa, pozbawiona wyobraźni oraz czegokolwiek oryginalnego. Większość tworów popkultury opowiada historie, który były już wcześniej znane, ale przetwarzają je w ciekawy i angażujący sposób oraz w dobrym stylu.

Zack Snyder z kolei jedzie po łebkach, nie obchodzą go postaci, fabuła, nie obchodzi go świat przedstawiony, który próbował rozrysować. Wszystko to kreślone jest na pół gwizdka, bo Snydera bardziej interesuję pokazywanie przemocy, wybuchów, bitew, oczywiście wszystko w sposób wystylizowany i najlepiej w zwolnionym tempie. W części drugiej „Rebel Moon” już nawet aspekt widowiskowy odszedł na dalszy plan, bo większość akcji rozgrywa się na farmie. Także, jeśli spodziewaliście się zobaczenia wspaniałych światów, podróży przez kosmos na inne planety i tym podobnych aspektów, których między innymi szukacie w filmach z serii Star Wars, to w „Rebel Moon” nastawcie się jednak na ciasne i brzydkie drewniane szopy.

Logo filmu "Rebel Moon Zadająca Rany część 2" z metalicznym tekstem na tle kosmicznym z częściowo widocznym, podświetlonym słońcem planetą.
Fot. YouTube / Netflix / zrzut ekranu

Wszystko jest tu bardzo, ale to bardzo na serio. Postaci nie rozmawiają ze sobą, tylko wypowiadają wielkie przemowy. Całość jest też na dobrą sprawę po prostu trzecim aktem fabuły z poprzedniego filmu, który powinien pozostać trzecim aktem, a nie sztucznie i niepotrzebnie rozciągniętym drugim filmem. Choć Snyder straszy, że chce nakręcić „Rebel Moon – część 3”. Szkoda tylko, że nawet jeśli chodzi o rozpisanie filmu na części i stworzenie swojej trylogii wychodzi z niego zwykły partacz. Nie odbieram mu dobrego oka do komponowania świetnych kadrów (choć w „Rebel Moon” mu się ta sztuka już nie udała), nawet jego uwielbienie do slow motion w takich filmach jak „Watchmen” czy „300” wypadało znakomicie.

Jednak Zack Snyder po prostu nie jest reżyserem, któremu powinno powierzać się oryginalne pomysły i pozwalać pisać własne scenariusze. On nadaje się do kręcenia wideoklipów, to powinna być jego główna profesja w branży filmowej, a jeśli chodzi o fabuły to tylko, jeśli adaptuje istniejące już dzieło, które zapewni mu ramy scenariuszowe napisane przez kogoś innego. „Rebel Moon” jest tego idealnym przykładem. Z tą refleksją was zostawiam, mając nadzieję, że część trzecia jednak nie powstanie, bo im bliżej mu wieku emerytalnego, tym bardziej filmy Snydera są bolesne w oglądaniu.

Ogólna ocena

3/10

Zdjęcie otwierające: Netflix / materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw