Plakaty filmowe "Diuna": po lewej wersja z 2021 roku z grupą postaci w tonacji niebiesko-szarej, a po prawej wersja z 1984 roku z dominującymi odcieniami pomarańczowo-żółtymi i postaciami w centralnych punktach.
LINKI AFILIACYJNE

Która Diuna jest lepsza? Porównujemy nową wersję z klasykiem z 1984 roku

10 minut czytania
Komentarze

Chyba niewiele osób zauważyło, że „Diuna: Część druga” weszła na ekrany kin prawie (rocznikowo) 40 lat po premierze filmu „Diuna” w reżyserii Davida Lyncha z 1984 roku. Jako, że oba filmy Denisa Villeneuve’a mniej więcej pokrywają się z filmem Lyncha w końcu możemy się pokusić o pełne porównanie adaptacji powieści Franka Herberta. Czy nowa odsłona jest lepsza pod każdym względem?

Diuna kontra Diuna, czyli Denis Villeneuve kontra David Lynch.

Dwóch bohaterów w futurystycznych strojach stojących na pustyni z unoszącym się pyłem, mężczyzna trzyma miecz w górze, kolorystyka zdjęcia w ciepłych, pomarańczowych tonach. Zdjęcie z Diuna 2 ilustrujące artykuł pt. zapowiedzi filmowe na 2024 rok
Fot. Warner Bros., materiały prasowe

Pierwsze porównanie i tym samym podobieństwo między dwa wersjami Diuny widać chociażby po tym, jacy twórcy zasiedli na stołku reżyserskim. W obu przypadkach mamy do czynienia ze świadomymi autorami, a nie tylko hollywoodzkimi rzemieślnikami.

Wideo pokazujące porównanie filmów Diuna.

Zresztą, co ciekawe, pierwsze filmy w karierze Villeneuve’a mają w sobie pierwiastki kina a’la David Lynch, który bez wątpienia jest dużą inspiracją dla niego. Oczywiście „Diuna” Lyncha i „Diuna” Villeneuve’a powstały w zupełnie innych punktach kariery obu panów. Dla Lyncha był to raptem trzeci film pełnometrażowy w karierze, dzieło, do którego został zatrudniony niedługo po oscarowym sukcesie „Człowieka słonia” z 1980 roku.

Klęska finansowa i artystyczna jego „Diuny” pogrzebała ostatecznie jego szanse na reżyserię wysokobudżetowych filmów w Hollywood, ale moim zdaniem warto było poświęcić ten film, za który w zamian dostaliśmy w przyszłości „Blue Velvet”, serial „Twin Peaks” czy „Mulholland Drive”. Kto wie czy gdyby jego „Diuna” okazałaby się sukcesem to te arcydzieła by powstały. Samo tylko „Twin Peaks” było istną rewolucją w obrębie seriali telewizyjnych i gdyby nie powstało, to ta gałąź sztuki filmowej wyglądałaby zapewne inaczej.

Trailer filmu Diuna z 1984 roku.

Denis Villeneuve z kolei za „Diunę” zabrał się, gdy był już dojrzałym twórcą, z pokaźną ilością filmów na koncie, z imponującą karierą w Hollywood, znakomitym artystycznie dorobkiem. Miał więc on czas by w praktyce doszlifować swoje umiejętności, podczas gdy Lynch stosunkowo wcześnie i na początku kariery został wrzucony na głęboką wodę. Zresztą nie jest żadną tajemnicą fakt, że David Lynch, delikatnie rzecz ujmując, nie jest zadowolony ze swojego dzieła. Otwarcie też przyznaje, że nie obejrzał i nie obejrzy „Diuny” Villeneuve’a, pewnie po części dlatego, że nie jest zainteresowany, do czego ma prawo, ale też wydaje się oczywistym iż jego osobista artystyczna porażka stała się zadrą w jego artystycznym sercu na tyle, że nie chce wracać do tego świata.

Porównanie filmów Diuna część 2.

Nowa Diuna jest dłuższa. Czy lepsza?

Największa różnica między obydwoma filmami polega na tym, że Villeneuve podzielił swoją „Diunę” na dwie części. Pierwsza przekłada na język filmowy mniej więcej połowę wydarzeń z książki i kończy się w momencie, gdy Paul Atryda (Timothée Chalamet) i jego matka, Lady Jessica (Rebecca Ferguson), zostali przyjęci przez przywódcę Fremenów po tym, jak Paul zabił jednego z ich ludzi w świętej walce. W części drugiej dopiero możemy zobaczyć pełne zaakceptowanie Paula przez Fremenów, uznanie go przez część plemienia za Mesjasza, poprowadzeniem ich do skoordynowanego powstania przeciwko rodowi Harkonnen i zdobyciem przydomka Muad’Dib.

Osobiście nie jestem fanem filmu Lyncha, choć pozostałe dzieła tego reżysera (no może jeszcze poza „Inland Empire”) wielbię pod niebiosa. „Diuna” z 1984 roku była filmem niedoskonałym pod wieloma względami, choć uczciwie muszę przyznać, że od strony wizualnej starzeje się względnie nieźle. Tym niemniej nawet jeśli ktoś z was jest wielbicielem „Diuny” Lyncha, to również uczciwie musi przyznać, że powieści Herberta nie da się dobrze streścić w wersji filmowej w niecałe 140 minut. Pod tym względem wersja Villeneuve’a, która łącznie trwa ponad 5 godzin absolutnie wygrywa.

Podczas 5 godzin można w filmie właściwie zarysować postaci, konflikt, motywacje, tło, dokładnie nakreślić świat przedstawiony. Nie jestem może też wielkim fanem pierwszej „Diuny” Villeneuve’a, jeśli mam być szczery (choć i tak wolę ją od wersji Lyncha) ale jako wstęp do głównej historii, jako dzieło służące wprowadzeniu widza w świat Arrakis sprawuje się ono znakomicie. Część druga z kolei przechwytuje płynnie pałeczkę od pierwszej i pogłębia rysy postaci, zaostrza konflikt, jeszcze lepiej buduje napięcie.

Chociaż film Lyncha ma swoich fanów, nawet najbardziej zagorzały wielbiciel przyzna, że druga połowa jego dzieła, zwłaszcza trzeci akt, to narracyjna kakofonia, w której jedno wydarzenie pędzi do drugiego bez ładu i składu. Struktura tempa i narracji jest tak ciężka i nieporęczna, że sprawia, iż fabuła bliżej finału staje się niejasna dla większości widzów niekoniecznie znających fabułę z książki.

Paul Atryda taki sam, a jednak inny.

Diuna Paul Atryda porównanie
Fot. Universal Pictures / Warner Bors. / materiały prasowe, montaż własny

Zarówno Chalamet, jak i Kyle MacLachlan spisali się znakomicie w roli Paula Atrydy w obu filmach, chociaż interpretacja MacLachlana mocniej akcentuje tę postać jako staroszkolnego herosa. Wyprodukowana rok po „Powrocie Jedi”, „Diuna” Lyncha w bardziej otwarty sposób przedstawia Paula jako osobę w typie Luke’a Skywalkera –  pełną zapału i gotową na przygodę. Ma dość beztroskie relacje ze wszystkimi ludźmi swojego ojca, w tym z Gurneyem Halleckiem (Patrick Stewart), Thufirem Hawatem (Freddie Jones) i Duncanem Idaho (Richard Jordan).

Przeczytaj także: Diuna zachwyca nie tylko w kinach. Zjawiskowy zwiastun gry Awakening.

Paul Chalameta jest bardziej ponury i zamknięty w sobie niż Paul MacLachlana. Chociaż nie może się doczekać rozpoczęcia życia na Arrakis, ciąży na nim większa odpowiedzialność. Warto zastanowić się, czy nie ma to także związku z kierunkiem podróży bohaterów. Podczas gdy „Diuna” z 1984 przypomina klasyczną podróż tradycyjnego bohatera (więcej na ten temat poniżej), wersja Villeneuve’a od początku uwzględnia tragizm losów literackiego Paula. To zresztą pokazuje różnice w mainstreamowym kinie z lat 80., a tym tworzonym dziś.

Grupa postaci z fdilmu Diuna 2 w futurystycznych strojach stojąca na pustynnym krajobrazie przy zachodzącym słońcu, z unoszącym się piaskiem i lewitującymi statkami w tle.
Fot. Warner Bros., materiały prasowe

Na dobrą sprawę widowiskowe filmy rozrywkowe, w tym i science-fiction, były czymś względnie nowym, świeżym na początku lat 80. Studia i twórcy z ekscytacją i nadzieją wypływały więc na nieznane wody, tym samym konstruując ówczesne opowieści z mniejszą ilością niuansów niż to ma miejsce dziś. Obecnie w Hollywood na porządku dziennym jest serwowanie publiczności widowisk, które przynajmniej starają się być fabularnie trochę głębsze, bardziej wielowymiarowe, mniej jednoznaczne.

To samo zresztą można powiedzieć chociażby o kostiumach, scenografii i całej warstwie wizualnej w kontekście porównań obu filmów. Dzisiejszy widz widział niezliczoną ilość widowisk sci-fi, więc Villeneuve i jego ekipa musieli się solidnie napracować, by dać mu coś, na co zwróci uwagę, coś, czego być może nie widział. Siłą rzeczy nowa „Diuna” nie tylko wygląda lepiej, bo jest po prostu starsza o ok. 40 lat (a to zaskoczenie!), ale jest też o wiele bardziej wyrafinowana pod tym względem. A w tej kwestii już poziom technologii niekoniecznie ma wiele do rzeczy.

Villeneuve uciekał od banałów jeśli chodzi o scenografię i kostiumy, podczas gdy „Diuna” Lyncha w dużej mierze opierała się na standardowych dekoracjach i kostiumach, jakie można było zobaczyć w filmach czy serialach science-fiction w tamtych czasach. Oczywiście, jak pisałem wyżej, pod tym względem film Lyncha się całkiem nieźle zestarzał, co pokazuje, że te aspekty prezentowały, szczególnie w 1984 roku, wysoki poziom.

Mimo wszystko Villeneuve zdołał pokazać nam warstwę wizualno-kostiumową, która rzeczywiście jawi się jako pozaziemska i z odległej przyszłości, podczas gdy u Lyncha wyraźnie było widać, że przedstawiciele rodu Atrydów nosili stroje w militarystycznym kroju rodem z XIX-wiecznej Europy Środkowej na swojej rodzinnej planecie, a na Arrakis z kolei nosili się w stylu dyktatorów z Bliskiego Wschodu z XX wieku.

Diuna z 1984 roku - Imperator
Fot. Universal Pictures, materiały prasowe dystrybutora

Słowem wszystko to było bardziej… przyziemne. Przyznaję natomiast, że jeśli chodzi o Fremenów to oba filmy nie różnią się aż nadto.

Przeczytaj także: Recenzja Diuna: Część druga. To jeden z najlepszych filmów science-fiction w historii.

Która Diuna lepsza?

Kontynuując jeszcze wątek różnic wizualnych i oczywiście mając ciągle na uwadze fakt, że oba filmy dzieli 40 lat i przepaść technologiczna, to jednak pewnych rażących różnic artystycznych niezauważyć się nie da. Ta, która mnie najbardziej boli w filmie Lyncha, to jego ogólne poczucie estetyki, do którego w innych jego dziełach nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Ale w „Diunie” coś poszło nie tak. Oglądając jego film miałem chwilami wrażenie, że tworzy on „Diunę” w wersji dla MTV. Właściwie wszystko w tym filmie jest komiksowo przerysowane, momentami do poziomu niemal karykaturalnego. Mentaci, ludzie od urodzenia wychowywani na ludzkie superkomputery, mają szalone fryzury i makijaże, które sprawiają, że wyglądają jak członkowie jakiegoś glam-metalowego zespołu z lat 80., którzy zachorowali na kiłę.

diuna1984 mentaci
Fot. Universal Pictures, materiały prasowe

Feyd-Rautha, który w filmie Villeneuve’a (grany fenomenalnie przez Austina Butlera) wygląda jak wyjęty z innego wymiaru psychopata u Lyncha przypomina chwilami postać z teledysku rockowego z połowy lat 80. Nie pomaga też fakt iż wcielał się w niego… Sting.

diuna 1984 pojedynek
Fot. Universal Pictures, materiały prasowe

Nowa „Diuna” jest dla idealnym przykładem na to, że niektóre filmy wręcz potrzebują remaku/nowej wersji czy jakkolwiek chcemy to nazwać. Oczywiście podkreślam, że niektóre, bo Hollywood oczywiście w ciągu ostatniej dekady z hakiem ewidentnie przesadza z całą masą niepotrzebnych i nic nie wnoszący remaków. Zestawienie „Diuny” z 1984 roku z dwiema częściami z 2021 i 2024 wspaniale nakreśla, jak wiele czasem elementów można poprawić. Oczywiście można się przyczepić faktu, że Lynch miał z góry zlecone wciśnięcie całej powieści w 140 minutowy film, podczas gdy Villeneuve dostał swobodę nakręcenia dwóch filmów trwających łącznie ponad 5 godzin.

Pewnie gdyby i on dostał podobny czas trwania, w którym ma zmieścić całą powieść to też by poległ. Choć mimo wszystko niektóre nieudane wybory Lyncha nie wynikały już z czasu trwania, więc tutaj też trzeba oddać sprawiedliwość, bo to nie jest tak, że był on ofiarą tylko i wyłącznie wymuszonej kondensacji powieści Herberta. No, ale świat nie jest sprawiedliwy, a przeciętnemu widzowi chodzi przecież o to, by wskazać mu najlepszą wersję „Diuny”, która istnieje. Fanom tego świata mimo wszystko polecam wersję Lyncha, jest w niej tyleż samo elementów nieudanych i nieporadnych co fascynujących. Sądzę też, że sami porównującą obie wersje możecie mieć z tego niezłą zabawę.

Źródło: IMDB / opracowanie własne. Zdjęcie otwierające: Universal Pictures / Warner Bros. / materiały prasowe, montaż własny

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw