fair play thriller netflix recenzja

Fair Play – recenzja. Netflix tym razem zrobił coś dobrze

7 minut czytania
Komentarze

Po miesiącach posuchy, wśród nowości Netflix serwis daje nam udany film. „Fair Play” to opowieść, która spolaryzuje widownię, ale też wciągnie niczym rasowy thriller z kapitalnymi kreacjami aktorskimi.

Fair Play – opis fabuły filmu

fair play recenzja netflix 2023

„Fair Play” opowiada o młodej parze, Emily (wspaniała Phoebe Dynevor) i Luke’u (znakomity Alden Ehrenreich), którzy pracują w firmie zajmującej się funduszami inwestycyjnymi i jednocześnie potajemnie spotykają się ze sobą od dwóch lat. Wszystko ma się diametralnie zmienić, ponieważ Luke prosi Emily o rękę. Jednocześnie upragniony awans staje się nagle bardzo realną możliwością dla obojga. Emily podsłuchuje plotkę, że jej narzeczony, Luke jest kandydatem do awansu. Kiedy zamiast tego praca trafia do Emily, a Luke zostaje jej analitykiem – w zasadzie swego rodzaju asystentem – nie trzeba długo czekać, aby doszło do wrzenia. Emily od razu wie, że Luke nie przyjmie dobrze tej wiadomości, mimo że była bardzo szczęśliwa i wspierająca, gdy myślała, że to on dostanie posadę. Co zaskakujące, Luke dobrze przyjmuje tę wiadomość. Ale ta szczególna faza „miesiąca miodowego” jest niesamowicie krótka. Szybko ich wspierająca się relacja budowania i podnoszenia siebie nawzajem zmienia się w coś innego. Coś wręcz złowieszczego. Dynamika władzy w ich związku zmieniła się, a ambicje psują ich skądinąd kochający i silny związek.

Fair Play – wojna płci w korpo świecie

fair play netflix thriller recenzja

„Fair Play” w reżyserii Chloe Domont może i nie mówi nic nowego, czego byśmy nie słyszeli w ostatnich latach przy okazji ruchów #MeToo czy Red Pill. Film porusza tematykę nie tylko szorstkich reguł gry w korporacji, ale też dynamiki w związku między kobietą i mężczyzną we współczesnym świecie oraz próbuje wskazać w jakim miejscu znajdują się obecnie męskość i kobiecość. Choć nie są to tematy odkrywcze, to „Fair Play” opowiada o nich w rewelacyjnym stylu. Trzonem filmu jest nagły rozpad związku Emily i Luke’a spowodowany nieoczekiwanym awansem kobiety. Zranione męskie ego Luke’a nie potrafi sobie dać z tym rady, choć początkowo wydaje się, że przyjął ten obrót spraw nadzwyczaj dojrzale i z wyrozumiałością. Mamy tu więc klasyczny obraz współczesnego męskiego ego, które nie jest w stanie się odnaleźć w świecie, w którym powoli kobiety zaczynają zajmować niegdyś przypisane mężczyznom miejsca. Z jednej strony oczywiście Luke powinien poradzić sobie z tym faktem „po męsku”, ale z drugiej trochę trudno nie zrozumieć poczucia zagubienia i dezorientacji w sytuacji, gdy nagle dynamika relacji damsko-męskich się tak drastycznie zmienia. I nie chodzi tu tylko o puste zranione męskie ego. Problem jest w tym, że niegdysiejszy podział obowiązków w społeczeństwie był klarowny, każdy miał przypisane zadania, cele i wszystko było poukładane. Jasne, nie każda kobieta była zadowolona z tego, że musi zajmować się domem, ale też nie każdy mężczyzna był szczęśliwy, że musi „polować”. Dziś kobiety dołączają do polowania, wchodząc w męskie role, natomiast społeczeństwo nie bardzo zachęca i wspiera mężczyzn w tym, by weszli w role kobiece. Zresztą w część z nich nie są w stanie wejść, bo np. z tego co mi wiadomo biologiczni mężczyźni ciągle nie mogą rodzić dzieci. Także to mieszanie się ról jest jednostronne, co z kolei może prowadzić nierzadko do poczucia bycia niepotrzebnym, szczególnie w świecie, w którym istnieje wiele przepisów, które w celu parytetyzacji pomagają kobietom zdobyć pewne pozycje w „męskim świecie”.

„Fair Play” nie skupia się tylko na jednej stronie tej sytuacji. Pokazuje, że również kobietom nie jest łatwo przetrwać w tym świecie i nawet w obliczu awansu muszą zmagać się z toksycznymi zachowaniami w pracy oraz w obrębie swojego związku. Domont stara się względnie uczciwie podejść do sprawy i pokazuje Emily jako kobietę, która przyciśnięta do muru również potrafi nacisnąć niewłaściwe guziki na emocjach swojego partnera. Choć to jednak ona jest tu przedstawiona jako ofiara. Tutaj zaczyna się mój główny problem z tym filmem.

Przeczytaj także: Star Wars: Ahsoka – recenzja. Moc jest kobietą?

„Fair Play” nie jest do końca fair względem mężczyzn, którzy po raz kolejny zostali tu pokazani jako ci źli, nieradzący sobie z postępującą niezależnością kobiet, nieakceptujący ich sukcesów, słabi emocjonalnie, w pewnym momencie wręcz żałośni. Emily jako przedstawicielka kobiet jest z kolei niemal ideałem – ambitna, odnosi sukcesy, sama wychodzi z inicjatywami w sypialni, potrafi być przy tym kobieca, wrażliwa, wspierająca, wręcz obiecuje Luke’owi, że pomoże mu w awansie. Na pewno takie przypadki się oczywiście zdarzają, ale szkoda, że „Fair Play” nie poszedł bardziej w stronę filmu „Wojna państwa Rose”, który w sposób satyryczny, ale szczery pokazywał wojnę płci, w której obie strony miały swoje winy. W „Fair Play” widzimy mroczniejszą stronę Emily, ale tylko w reakcji na toksyczne zachowanie Luke’a. Film Domont jest więc ewidentnie jednostronny, wymierzony w striggerowanie widza, a przynajmniej części widowni. Z jednej strony to dobry ruch ze strony filmowców, bo dzięki temu „Fair Play” ma szansę spotkać się z żywym odzewem ze strony widzów, z drugiej moim zdaniem o wiele ciekawszy byłby w momencie, gdyby obie strony – męska i żeńska – grały ze sobą w nieczystą grę. Nie dość, że rozpady związków żadko kiedy są winą tylko jednej strony, to jeszcze po prostu fabularnie film ten tylko by na tym zyskał.

Fair Play – ocena filmu

Odstawiając na chwilę na bok, to jak odebrałem emocjonalnie główny wątek, muszę przyznać, że „Fair Play”, czysto obiektywne, to kawał niezłego kina. Przede wszystkim wiele zyskuje dzięki fenomenalnym kreacjom głównych aktorów. Phoebe Dynevor i Alden Ehrenreich grają tu na równorzędnie wysokim poziomie. Ich postaci są niejednoznaczne i postawione w skrajnych emocjonalnie sytuacjach. Oboje są szalenie przekonujący, a chemia między nimi jest niezaprzeczalna. Na drugim planie świetnie wypada Eddie Marsan, jako szef dwójki głównych bohaterów.

Przeczytaj także: Gad – recenzja. Niech Timberlake wróci do śpiewania.

Od strony samej reżyserii całość wypada bez zarzutu. Udane zdjęcia i muzyka idealnie współgrają z tym w gruncie rzeczy kameralnym thrillerem związkowym, skupiając się przede wszystkim na bohaterach opowieści. Całość utrzymana jest w dość niepokojącej atmosferze już od samego początku, a Domont kapitalnie stopniuje napięcie, umiejętnie podnosząc temperaturę historii aż do samego finału. O ile „Fair Play” nie oburzy was nadmiernie trochę tendencyjnym podejściem do podjętego tematu, to jest szansa, że uznacie ten seans za wielce satysfakcjonujący. Im bliżej finału tym dla mnie film zaczął coraz bardziej odjeżdżać w rejony nie do końca „po mojej myśli”, ale film nie musi być uznany za dobry tylko wtedy, gdy się zgadzamy w pełni z jego przesłaniem, prawda? Tym bardziej, że sytuacje takie jak przedstawiona w „Fair Play” też mają miejsce, więc nie jest to żadna feministyczna fantazja z palca wyssana. Dla mnie najważniejsze jest to, że film ten wzbudza jakiekolwiek emocje, pobudza do dyskusji, intryguje, a nawet i denerwuje. Na tle całego worka współczesnych filmów (nie tylko Netfliksa) z ostatnich paru ładnych lat, które coraz rzadziej jakkolwiek poruszają widza i angażują go emocjonalnie, to nie lada wyczyn i światełko w tunelu nadziei, że kino ma szansę na wyjście z artystycznego marazmu.

Ogólna ocena

7/10

Motyw