rycerze zodiaku film 2023 recenzja tomasz baginski

Tomasz Bagiński nakręcił film dla 13-latków z 2005 roku. Rycerze Zodiaku – recenzja

8 minut czytania
Komentarze

Życie jest pełne tajemnic i niewyjaśnionych zjawisk. Jednym z nich jest np. zagadka dotycząca tego, czemu powierzono 60 mln dol. Tomaszowi Bagińskiemu do ekranizacji serialu anime z lat 80. Czy są wśród nas fani serii „Rycerze Zodiaku”?

Rycerze Zodiaku – opis fabuły filmu

rycerze zodiaku film recenzja 2023

Głównym bohaterem filmu „Rycerze Zodiaku” jest Seiya (w tej roli japoński aktor Mackenyu). Poznajemy go w momencie gdy bierze udział w podziemnym turnieju walk w klatkach. Pracuje dla Cassiosa (Nick Stahl) i tej nocy, po nieudanej walce, poznaje tajemniczego mężczyznę, Almana Kiddo (Sean Bean), który chce mu pomóc. Za pośrednictwem Kiddo, Seiya poznaję Siennę (Madison Iseman), która jest… reinkarnacją Ateny, bogini wojny. Ze względu na swoje bezpieczeństwo ukrywała się w odosobnionej rezydencji. Okazuje się, że przeznaczeniem Seiyi jest ochronią Sienny, ale zanim uzyska do tego kwalifikacje, musi przejść trening, aby stać się jednym z Rycerzy Zodiaku.

Rycerze Zodiaku, czyli panie Bagiński –  cóżeś pan uczynił?

rycerze zodiaku saint seyia 2023 film
Fot. IMDB

Film „Rycerze Zodiaku” oparty jest na popularnym serialu anime z 1986 roku, który z kolei był adaptacją równie popularnej mangi z 1984 roku. Jego oryginalny tytuł to „Saint Seyia” albo właśnie „Knights of the Zodiac”. Swego czasu anime to było dość popularne, szczególnie w niektórych częściach Europy, Ameryki Południowej i wcześniej w Azji (głównie w Japonii). Także w Polsce w okolicach przełomu wieków „Rycerze Zodiaku” mogli się pochwalić niemałą popularnością, aczkolwiek nie był to jednak ten sam poziom co „Dragon Ball”, „Czarodziejka z Księżyca”, czy później „Pokemon” bądź „Naruto”. W chwili obecnej największy szał na „Saint Seyia” już raczej minął. Niedawno Netflix próbował wskrzesić ten żar w postaci animowanego komputerowo rebootu, ale nowi „Rycerze Zodiaku” nie tylko nie stali się sukcesem pod kątem oglądalności, ale też zostali bardzo chłodno przyjęci przez widzów i krytyków oraz fanów starej serii. Oczywiście zasłużenie, bo to potwornie złe dzieło. Teraz Tomasz Bagiński, trochę nie wiadomo z jakiej paki, wpadł na pomysł, by zadebiutować jako reżyser kręcąc adaptację akurat tej serii.

Cóż… Pod kątem biznesowym produkcja filmowej wersji „Rycerzy Zodiaku” to plan dość karkołomny. Proszę podać mi choć jedną adaptację jakiegokolwiek anime, która nie tylko byłaby udanym tworem, ale przy okazji zarobiłaby na siebie jakiekolwiek pieniądze. Oczywiście zawsze może być ten pierwszy raz, no ale by to osiągnąć potrzebne są jednak zdecydowanie lepsze przesłanki. Tymczasem „Rycerze Zodiaku” to film, który nie mógł się udać, biorąc pod uwagę ekipę, która się za niego zabrała. Tomasz Bagiński nie ma żadnego doświadczenia jako reżyser filmów pełnometrażowych. Na koncie ma udane krótkie metraże, w tym oczywiście nominowaną do Oscara „Katedrę” czy zwiastuny do gier „Wiedźmin 3” oraz „Cyberpunk 2077”. Ale to zdecydowanie za mało, tym bardziej, że dotąd jego dokonania nie zawierały za dużo warstwy fabularnej, a bardziej skupiały się na warstwie formalnej i wizualnej. To oczywiście dobra wprawa do nakręcenia widowiska akcji, ale może nie na pierwszy rzut. Brakuje mi w jego filmografii jakiegokolwiek dokonania, które trwałoby więcej niż kwadrans i służyło mu jako poligon dla szlifowania umiejętności opowiadania historii, nakreślania bohaterów i tym podobnych. I to niestety widać oglądając film „Rycerze Zodiaku”.

Przeczytaj także: CD Projekt poradził sobie z problemami wokół „nowego Wiedźmina”. Projekt Sirius wraca na właściwe tory.

Fot IMDB

Całość jest na dobrą sprawę kalką hollywoodzkich widowisk klasy B z okolic 2005 roku. Zdaję sobie sprawę, że mamy do czynienia z niezbyt ambitnym fabularnie anime, w którym główny nacisk położony jest na pojedynki tytułowych herosów, ale nie oznacza to, że w wersji filmowej pewnych wątków nie można polepszyć, zmodyfikować. Postaci w filmie Bagińskiego są tak przezroczyste i papierowe jak to tylko możliwe. Aktorzy, którzy je grają są równie nijacy i nie robią niczego, co sprawiłoby, że ich kreacje dawałoby się zapamiętać. Tak więc jeśli sądzicie, że filmowy Seiya w jakikolwiek sposób zapisze się w popkulturowej świadomości jak jego animowany odpowiednik, to niestety się zawiedziecie. Ale może chociaż jako mordobicie akcji „Rycerze Zodiaku” dostarcza satysfakcjonującej eskapistycznej zabawy? No niestety też pudło. Są w tym filmie momenty podczas scen walk, kiedy choreografia zapowiada się naprawdę interesująco i atrakcyjnie, nawiązując trochę do klasyki kina kung-fu. Ale niestety Bagiński nie pozwala ani na chwilę zasnąć swojego wewnętrznemu 13-latkowi z bydgoskiego osiedla i dorzuca do tych sekwencji tandetne efekty CGI, które sprawiają, że walki wyglądają tutaj jak średniej jakości cut-scenki z gier wideo z początków ery Playstation 4 i to w najlepszych przypadkach. Całość nie tylko jest nierealistyczna i przez to widz przestaje odczuwać jakiekolwiek poczucie dramaturgii oraz powagi sytuacji, ale też wygląda po prostu źle, bo jakość efektów CGI jest zwyczajnie kiepska jak na tego typu film kinowy. Obecnie na YouTubie można obejrzeć pół-amatorskie filmy aktorskie bazujące na popularnych anime tworzone przez oddanych fanów, które wyglądają podobnie (niektóre nawet lepiej) i mają podobnej jakości efekty specjalne. Nierzadko są też bardziej wierne oryginałowi.

Fot. IMDB

Przeczytaj także: Czy szef DC Studios chce wysadzić Marvela od środka? Recenzujemy film Strażnicy Galaktyki 3.

Dołóżmy jeszcze do tego to, że Bagiński oczywiście, tak samo jak Hollywood przez wszystkie poprzednie lata i dekady, musiał pozmieniać materiał źródłowy do tego stopnia, że filmowi „Rycerze Zodiaku” niewiele mają wspólnego z pierwowzorem. Podobne są nazwy postaci, ogólny punkt wyjścia, ale dość szybko film Bagińskiego idzie swoim tropem, a trop ten to generyczne widowisko o wybrańcu, ratowania świata i tym podobne. W filmie dla przykładu Seiya jest standardowo nudnym przykładem „wybrańca”, w którym w pewnym momencie zaczynają budzić się ukryte moce podczas gdy w anime, by uzyskać zbroję Pegaza musiał odbyć wieloletni trening na greckich wyspach. Seiyę w ogóle poznajemy gdy walczy w podziemnych walkach w stylu MMA, co też jest odległe względem anime. W filmie wszystko jest skondensowane, przychodzi mu łatwo i przez to nie buduje żadnej dramaturgii. Warto nadmienić, że Bagiński na tyle chyba średnio kojarzy oryginał, że zapomniał iż „Rycerze Zodiaku”, jak sam tytuł wskazuje, nie jest opowieścią tylko o Seiyi, ale o całej drużynie, którą poznajemy już na samym początku serialu. Twór Bagińskiego skupia się głównie na jednym niczym staroświeckie widowisko z ery kaset wideo. Oczywiście głównie dlatego, że producenci liczą na sukces i będą mogli pokazać kolejnych Rycerzy w sequelach. Pozostaje zadać pytanie, czemu, poza błędnie zrozumianymi powodami merkantylnymi, tworzyć film bazujący na popularnym anime i zmieniać w nim większość istotnych szczegółów? Pytanie to rzucam w przestrzeń, może dotrze ono do pana Bagińskiego. Ogólnie szkoda, bo w „Rycerzach Zodiaku” kryje się ciekawy materiał na udany blockbuster, który mógłby zapełnić tworzącą się powoli lukę po kinie superbohaterskim cierpiącym coraz bardziej na zmęczenie materiału. Z drugiej strony, nie wiem czy jest to materiał na produkcję aktorską. Chyba, podobnie jak większość anime, najlepiej zostawić to w obrębie produkcji animowanych.

Rycerze Zodiaku – ocena filmu

rycerze zodiaku film tomasz baginski 2023 anime

Problemem filmu „Rycerze Zodiaku” jest to, że powinna być to produkcja z rozmachem na 150 mln dol. a tymczasem jej budżet to 60 mln dol. Chociaż i z takimi pieniędzmi sprawny i bardziej doświadczony twórca mógłby zrobić coś lepszego. Tomasz Bagiński tymczasem wykorzystał względnie znaną markę (choć lata jej świetności mimo wszystko już minęły) i chciał zabawić się w reżyserię. Bo trudno określić „Rycerzy Zodiaku” inaczej niż luźną zabawę pana Bagińskiego. Fabularne mielizny, zero kreatywności, masa taniego, bazarowego efekciarstwa i film, który zbudowany jest na fabularnej matrycy blockbustera dla 13-latków przeznaczonego na rynek DVD z początku lat 2000. Słowem pełnometrażowa cut-scenka z gry wideo, czyli filmowa szufladka, w której póki co Bagiński czuje się najlepiej. Osobiście dziwię się, że dano mu te 60 mln dol. i zdecydowano się wypuścić „Rycerzy Zodiaku” do kin, a nie od razu do streamingu, gdzie jego miejsce. Tym bardziej, że film ten o wiele więcej ma wspólnego z nieudanym rebootem „Rycerzy…” w serwisie Netflix niż oryginalnym anime, które ma swoją bazę fanów. Zresztą nie zdziwiłbym się gdyby się okazało, że to właśnie seria Netfliksa była punktem wyjścia, a Bagiński dostał ten angaż ze względu na jego pracę jako producent hitu serwisu Netflix, czyli serialu „Wiedźmin”.

Ogólna ocena

2/10

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw