Darren Aronofsky powraca z kolejnym filmem i po raz kolejny daje drugie życie karierze zapomnianego aktora. Tym razem trafiło na Brendana Frasera. Przed wami „Wieloryb”.
Wieloryb – opis fabuły filmu
„Wieloryb” skupia się na postaci Charliego (kapitalny Brendan Fraser), chorobliwie otyłego wykładowcy, który pozostaje zamknięty w swoim klaustrofobicznym domu. Osadzony prawie całkowicie w tej ciasnej przestrzeni (która jest jeszcze dodatkowo podbijana przez fakt, że reżyser zastosował w swoim filmie proporcje ekranu 1: 1), Charlie nie może wydostać się kręgu objadania się i wstrętu do samego siebie po osobistej tragedii. Mężczyzna odmawia ruszenia się z kanapy, a nawet pójścia do szpitala, bez względu na to, jak bardzo przekonują go do tego jego najlepsza przyjaciółka i opiekunka (Hong Chau) oraz jego córka (Sadie Sink), z którą ma słaby kontakt.
Wieloryb – film wymierzony cynicznie pod Oscary
Darren Aronofsky to jeden z tych nieczęstych przypadków reżyserów, którzy są znani międzynarodowej społeczności fanów kina, cenieni w branży i mają względnie udane autorskie kariery, ale jednocześnie kręcą filmy dalekie od doskonałości. Przyznaję, Aronofsky ma nosa do nośnych i mocnych tematów oraz atrakcyjnego pokazywania ich w filmowych kadrach. W „Requiem dla snu” poruszył temat uzależnienia od heroiny, w „Czarnym łabędziu” przesadnego dążenia do perfekcji, w „Noe: Wybrany przez Boga” badał stopniowe popadanie w szaleństwo tytułowego bohatera z Biblii, a w „Mother!” z kolei na warsztat wziął kryzys twórczy oraz egzystencjalny. Zawsze gdzieś w jego filmach obecna jest obsesja i trauma, które albo doprowadziły jego bohaterów do stanów, w jakich ich zastajemy albo ta obsesja i trauma są tematem jego dzieł samymi w sobie. Jego filmy są przeważnie mroczne, depresyjne, duszne, ciasne, klaustrofobiczne, czasem mniej lub bardziej szokujące. Tym niemniej mało które z jego dokonań jest w pełni udane. Aronofsky często porusza się po scenariuszowych płyciznach, serwując nam proste, czasem dość banalne i przewidywalne historie, które robią wrażenie wspomnianą wyżej mroczną atmosferą oraz sięganiem po chwytliwe i szokujące tematy, które rezonują z obecnymi problemami społecznymi. I tak samo sprawa wygląda przy okazji jego najnowszego dzieła.
„Wieloryb” mierzy nas z postacią Charliego, człowieka nie tylko obciążonego potężną nadwagą, ale i depresją, która zamyka go w jego własnym mentalnym więzieniu. Znowu więc mamy do czynienia z człowiekiem, który na pewnym etapie swego życia, w skutek określonych czynników, padł ofiarą niezdrowej obsesji. Ponownie oglądamy film duszny, niczym wyjęty ze złego snu/koszmaru, i ponownie Aronofsky stawia nas przed postacią, której życie osiągnęło pewne negatywne ekstremum. Słowem, reżyser odgrywa nuty, które dobrze zna, a i widz, który widział jego poprzednie dokonania znajdzie tu znajome schematy. Stan fizyczny i mentalny Charliego dodatkowo jest jeszcze „podkręcany” przez reżysera, który ewidentnie tak wymierzył wszystko, by jak najbardziej zaszokować i jednocześnie wzruszyć widza. Kamera filmująca Charliego podczas ruchu sprawia, że jego ciało staje się chwilami bohaterem groteskowego wizualnego spektaklu przekraczającego granice dobrego smaku.
Przeczytaj także: Skinamarink to horror, jakiego jeszcze nie było.
Rozumiem, że Aronofsky chciał zwrócić uwagę na temat chorobliwej otyłości oraz depresji, a dziś by zwrócić czyjąś uwagę trzeba szokować. Ale nie zmienia to faktu, że wyszło niezbyt zręcznie, gdyż Charlie zamiast empatii wywołuje tanie współczucie i żal, gdyż Aronofsky choć lubi uważać się za twórcę kina autorskiego, to tak naprawdę zabiega o proste, niemal tabloidowe emocje od swoich widzów. Przedkładając potrząsanie widzem nad dobrze napisaną historię oraz bohaterami będącymi pustymi nośnikami traum i obsesji nad postaciami z krwi i kości.
Wieloryb – najlepsza rola Brendana Frasera
Jedynym aspektem filmu „Wieloryb”, który bezwzględnie zachwyca jest aktorstwo. Tutaj oczywiście błyszczy na pierwszym planie Brendan Fraser. „Wieloryb” to jego wielki powrót i to w najbardziej podręcznikowym tego słowa znaczeniu. Charlie to jego bez wątpienia najlepsza rola w całej karierze. Oczywiście, umówmy się, Fraser nie miał jakieś wybitnej kariery pod względem poziomu ról, które przyszło mu zagrać. Znany jest głównie z paru komedii, filmów familijnych i blockbusterowej serii „Mumia”. Ról dramatycznych nie miał zbyt dużo i choć w każdym gatunku grał przekonująco, to nigdy dotąd nie miał okazji zagrać czegoś na takim poziomie jak w filmie „Wieloryb”. A poziom to jest naprawdę wysoki, przejmujący oraz wiele wymagający od aktora. Tym bardziej mając na uwadze to, że Fraser grał w ciężkim kombinezonie „udającym” jego filmową nadwagę. Po raz kolejny więc Darren Aronofsky nie tylko pozwala swojemu aktorowi wykorzystać swój potencjał w pełni, ale też pomaga w odrodzeniu jego kariery. Wcześniej stało się tak z np. Mickeyem Rourke w filmie „Zapaśnik”. Aronofsky jest z pewnością zdolnym twórcą od strony formalnej i jest też jednym z najlepszych reżyserów, z którymi może pracować dany aktor. Mam zresztą poczucie, że on głównie skupia się na aktorach właśnie, na wyciśnięciu z ich kreacji jak najwięcej się da, często niestety kosztem fabuły. „Wieloryb” jest na to idealnym przykładem. Poza Fraserem świetnie spisuje się także Hong Chau wcielająca się z przyjaciółkę Charliego ze swoimi własnymi problemami. Jedynie Sadie Sink, wcielająca się w córkę głównego bohatera pozostawia uczucie niedosytu, głównie ze względu na to, że postać, którą gra niezbyt różni się od Max, czyli bohaterki serialu „Stranger Things”, którą tam gra Sink.
Wieloryb – ocena filmu
„Wieloryb” to kino ciężkie, nieprzyjemne, depresyjne, klaustrofobiczne, turpistyczne, ale też cynicznie wykorzystujące temat, o którym opowiada do niemalże zmuszania widza, by ten wylewał łzy. Zamiast opowiedzieć szczerą historię człowieka mierzącego się ze swoimi demonami Darren Aronofsky przygotował nam ciężkostrawny melodramat, w którym bliscy Charliego co jakiś czas pojawiają się w jego domu i wygłaszają łzawe przemowy. „Wieloryb” przeładowany jest patetycznymi wątkami odhaczającymi niemal wszystkie wielkie problemy społeczne, z którymi mierzy się dzisiejsze społeczeństwo. Jest tu opowieść o wstydzie, lęku, chorobliwej otyłości, braku akceptacji, depresji, homofobii, radykalnym konserwatyzmie, homoseksualizmie. Wszystko wymierzone w wywołanie największych emocji, ale jednocześnie na dobrą sprawę puste i łopatologiczne w przekazie i formie, która stanowi banalną metaforę tego, co reżyser chce nam przekazać. Film ten broni się na dobrą sprawę tylko kapitalną rolą Brendana Frasera.
Jedno jest jednak pewne, „Wieloryb” jest filmem, który z pewnością na dłużej zostanie w waszej pamięci. Nie każdy film jest w stanie zostawić po sobie taki ślad, co oczywiście z jednej strony jest niemałym dokonaniem, ale z drugiej też nie oznacza, że mamy do czynienia z wielkim kinem. Raczej z takim, które próbuje udawać, że jest wielkie. To też film, który zapewne będzie generować skrajnie różne opinie, od tych bliskiej mojej chłodnej ocenie po zachwyty, także najlepiej go obejrzeć samemu/samej i wyrobił sobie własne zdanie.