Czarna Pantera bez Czarnej Pantery. Recenzujemy film Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu

6 minut czytania
Komentarze

Sequel filmu „Czarna Pantera” doczekał się w końcu swojej premiery. Tym razem produkcja Marvela obraca się wokół realnej śmierci Chadwicka Bosemana, który wcielał się w tytułowego superherosa. Czy „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” to sequel godny poprzednika?

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu – opis fabuły filmu

Czarna Pantera 2 zwiastun

Król T’Challa nie żyje. Pokonała go tajemnicza choroba (o której nic się więcej nie dowiemy z filmu). Królowa Ramonda (Angela Bassett) jest zmuszona stosunkowo szybko reagować na tę sytuację, gdyż bierze na siebie odpowiedzialność za przewodzenie i ochronę swojego ludu. W międzyczasie pozostałe narody starają się wykorzystać rezerwy vibranium Wakandy. Shuri (Letitia Wright) nie chce zaakceptować śmierci brata, a poczucie winy, które czuje w związku z tym, że nie była w stanie go uratować, ustępuje miejsca wściekłości. W międzyczasie okazuje się, że vibranium znajduje się także poza Wakandą. Specjalne urządzenie jest je w stanie odnaleźć i tak też uczyniło. Ślady surowca znaleziono pod wodą. Jest ono wykorzystywane przez pozostającą w ukryciu podwodną cywilizację Talocan rządzoną przez Namora. Gdy dostrzega on zagrożenie dla swego ludu postanawia zrobić wszystko, by ocalić swą ojczyznę.

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu – anatomia żałoby

Czarna Pantera wakanda w moim sercu

Od kiedy tylko światem wstrząsnęła wiadomość o tragicznej śmierci Chadwicka Bosemana wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że sequel filmu „Czarna Pantera”, o ile powstanie, będzie zupełnie inny od poprzednika. Będzie to też niezwykle trudna produkcja. Zarówno dla całej ekipy, która straciła kolegę/przyjaciela, jak i dla scenarzystów. Obsadzenie innego aktora w roli T’Challi wydawało się i nie na miejscu i niezbyt prawdopodobne. Jak więc stworzyć sequel superprzeboju o herosie afirmującym afrykańską kulturę w sytuacji, gdy aktor grający tę rolę został tak nagle i brutalnie zabrany z tego świata? W dużej mierze o tym właśnie jest „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”.

To film o żalu, żałobie, smutku po stracie bliskiej osoby. Nawet po wydarzeniach z „Avengers: Wojna bez granic”, kiedy to Thanos zlikwidował połowę istnień we Wszechświecie, Marvel nie poświęcał aż tyle czasu na tę tematykę. Strata realnego człowieka odbiła się wyraźnie na twórcach, którzy swym żalem i smutkiem postanowili podzielić się z widownią i pokazać to na dużym ekranie. I nie powiem, w momentach, gdy film porusza tę tematykę i mnie udzieliło się wzruszenie. Szczególnie mocno wybrzmiewało to w pierwszych i ostatnich minutach seansu. Oczywiście rozumiejąc całą sytuację i doceniając uczucia filmowców oraz to, jak trudne przed nimi było zadanie, by w ogóle poskładać film „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” mając na uwadze okoliczności, niestety muszę donieść, że jako całość nowe dzieło Ryana Cooglera rozczarowuje. Gdy już przebrniemy przez hołd dla Chadwicka Bosemana/T’Challi to zostaje nam potwornie przegadany, rozwlekły, zdecydowanie za długi (seans trwa blisko 160 minut) i zwyczajnie nudny film.

Przeczytaj także: Jennifer Lawrence wraca do formy w filmie Most. Recenzja produkcji Apple TV+

Oczywistym jest to, że „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” nie będzie odznaczać się taką samą energią jak część pierwsza, ale ten film wydaje się być w całości przygnieciony odejściem Bosemana, które sprawia wrażenie jakby sparaliżowało twórców. Scenariusz jest co najwyżej przeciętny. Zarówno dialogi jak i momenty bardziej dramatyczne są kompletnie nieangażujące i puste. Wrzucone chyba jedynie z przyzwyczajenia wstawki komiczne nie działają, jakby się odbijały od ściany. Reżysersko Coogler tym razem też nie zachwyca. Pełno tu dłużyzn, stania w miejscu, a sekwencji akcji znajdziemy tu trzy, góra cztery – wszystkie krótkie, mało widowiskowe i do szybkiego zapomnienia. Nie ma żadnego napięcia, przedstawiony w filmie konflikt jest banalny, szczególnie w porównaniu z ciekawą i niejednoznaczną postacią Killmongera z części pierwszej. Namor wprawdzie dostał podobną historię i uzasadnienie dla swoich czynów jak postać Killmongera, ale nie rezonuje tak samo, także dlatego, że nie ma tej samej charyzmy.

Namor black panther 2

Seans filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” okazał się dla mnie naprawdę trudny do przebrnięcia. Przez cały czas miałem wrażenie, że został on zrobiony na siłę, i cała jego ekipa, na czele z reżyserem tworzyli go z obowiązku, a nie z realnej chęci. Jednie przyglądając się kreacjom aktorskim widziałem iskrę pasji. Zarówno Letitia Wrigt jak i Angela Bassett dały widzom jedne z najlepszych aktorskich popisów jakie mogliśmy zobaczyć we wszystkich dotychczasowych filmach Marvela. Winston Duke jako M’Baku również pozytywnie wyróżnia się w tle. Ale to nieduże pocieszenie.

Przeczytaj także: Najgorsze filmy Marvel Cinematic Universe

Zresztą Shuri, nie oszukujmy się, nie jest T’Challą. A i on nie był jakoś wybitnie napisaną postacią. Jednak charyzma Bosemana wynosiła tego bohatera i cały film powyżej przeciętnej. Shuri, choć świetnie grana przez Letitię Wright, nie jest jednak materiałem na bohaterkę mogącą samodzielnie unieść widowisko tego typu. Nie bez powodu zresztą „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” jest dziełem bardziej statycznym, stonowanym, ubogim w akcję, a skupionym bardziej na wewnętrznych konfliktach postaci. Do tego, tu drobny spoiler, Czarnej Pantery w tym filmie praktycznie nie ma. Pojawia się dopiero na kilka minut pod koniec seansu. Wszystko, co oglądamy wcześniej to zdecydowanie za bardzo rozwleczone w czasie origin story Shuri jaki nowej Czarnej Pantery.

Czarna Pantera Shuri

W filmie pojawia się też nowa bohaterka, Riri Williams, która jest żeńską wersją Iron Mana – Ironheart. Szkoda tylko, że jest to kompletnie bezbarwna postać, a design jej zbroi przywodzi na myśl kampowe anime z lat 70. Także i tu sukcesu nie wróżę.

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu – ocena filmu

4. faza Marvel Cinematic Universe jak dotąd tylko rozczarowuje. Przynajmniej w wersjach kinowych, bo seriale ma o wiele bardziej udane. „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” wprawdzie nie jest najgorszym filmem MCU, ale też daleko mu do czołówki, a i do środka stawki ma kawałek. Za długi (spokojnie można by mu wyciąć jakieś 30-40 minut i tempo wiele by na tym zyskało), rozwlekły, napakowany masą wątków, które są nieumiejętnie prowadzone. Rozczarowuje też warstwą formalną, która daleka jest od widowiskowości, a CGI chwilami wypada zadziwiająco kiepsko. Twórcy nie mieli też wyraźnie żadnych ciekawych pomysłów wizualnych na tę część. Doceniam wątki związane z żałobą i szczere podejście do tej tematyki oraz pociągnięcia tej emocjonalnej struny, ale cała reszta niestety nie wypadła dobrze. Gdyby nie był to film trwający niemal 160 minut to napisałbym, że jest to udane pożegnanie Marvela z Chadwickiem Bosemanem, ale i tego nie mogę stwierdzić.

Ogólna ocena

5/10

Motyw