Finał Mecenas She-Hulk to jeden wielki absurd, który pogrzebał nadzieję na dobre MCU [OPINIA]

5 minut czytania
Komentarze

Finał serialu Mecenas She-Hulk już za nami i choć po pierwszym odcinku byłem nastawiony do produkcji dość optymistycznie, to po wszystkich czuję się lekko… zażenowany. Nie dlatego, że serial nie miał na siebie pomysłu, bo miał i to bardzo dobry, ale finał opowieści zamiast pokazać sprawność scenarzystów, okazał się być jednym wielkim nieporozumieniem, a na dodatek kpiną z widzów.

Finał Mecenas She-Hulk – gdzie tutaj jakiś sens i logika?

Na Disney+ można oglądać już wszystkie odcinki serialu Mecenas She-Hulk, czyli kolejnego serialu z uniwersum Marvela. Ostrzegam, że w tym tekście będzie bardzo dużo spoilerów odnośnie samej produkcji, więc jeżeli dalej jej nie obejrzeliście do końca, a macie taki plan, to czujcie się ostrzeżeni. I jeżeli mam wam coś doradzić, to lepiej nie oglądajcie tego serialu do końca, bo niestety jedyne co z tej podróży wyniesiecie, to stracony czas. I uwierzcie, chciałbym, żeby moja opinia była odosobniona, ale patrząc na to, co publikowano w sieci po finale serialu, jestem raczej w większości. Wielka szkoda, bo MCU od dawna zjadało własny ogon i serial Mecenas She-Hulk miał bardzo duże szanse to zmienić.

Zaczynając od samego początku, to historia przedstawiona w całym serialu jest o… niczym. Zazwyczaj w MCU czy generalnie kinie superbohaterskim, bohater musi z kimś walczyć, przejść przemianę i przeżyć swojego rodzaju katharsis. W Mecenas She-Hulk nie ma praktycznie nic z tego. Owszem, główna bohaterka poniekąd zaczyna bardziej akceptować samą siebie w nowej formie i to byłoby jak najbardziej akceptowalne, gdyby nie fakt, że zrobiła to w… pierwszym odcinku. Kiedy Jennifer Walters (Tatiana Maslany) zyskuje swoje moce praktycznie z miejsca czuje się z nimi doskonale. Podczas całego sezonu także nie ma problemu z tym, by z nich korzystać. No dobra, jest lekki dół, kiedy Jennifer wywalają z pracy i do nowej musi chodzić jako She-Hulk, ale to też ledwo zarysowany problem, który bardzo szybko znika z radaru.

Więcej uwagi poświęcono za to miłosnym perypetiom She-Hulk i to naprawdę ciekawe oraz ożywcze podejście do tematu, choć finalnie nie wnosi do historii nic. Szczególnie widać to w momencie, kiedy Jennifer jest zniesmaczona i zasmucona tym, że partner, którego poznała jako She-Hulk, nie chce spotykać się z nią w roli Jennifer. Jeżeli to miało pokazać widzom, jak trudno uzyskać akceptację, to ja tego nie kupuję. Trochę jakby przedstawiać się komuś mówiąc, że nie jada się mięsa, a później być zdziwionym, że nas nie lubią, kiedy wcinamy przy nich steka. Takich sytuacji w całym serialu jest więcej i odnoszę wrażenie, że zamysłem twórców nie było stworzenie pełnowymiarowej opowieści, a jedynie krótkiego żartu sytuacyjnego, który trochę ich przerósł. I to najmocniej widać właśnie w finale Mecenas She-Hulk.

Zobacz też: Filmów i seriali z MCU jest po prostu za dużo.

Przełamywanie czwartej ściany w Mecenas She-Hulk

Mecenas She-Hulk kadr z serialu Disney+

Zacznijmy od tego, że przełamywanie czwartej ściany, czyli zwracanie się bezpośrednio do odbiorcy danego dzieła, nie jest nowym wymysłem. Sama czwarta ściana, czyli umowna bariera oddzielająca odbiorcę od historii, była przełamywana już wielokrotnie. W kinie już na początku XX wieku, a później widzieliśmy przykłady przełamywania czwartej ściany w filmach Allena czy wielu komediach (Świat Wayne’a czy Wolny dzień pana Ferrisa Buellera). W świecie komiksu jedną z pierwszych bohaterek, która się na to odważyła, była właśnie She-Hulk stworzona przez Stana Lee oraz John Buscema. I miało to miejsce jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku, więc wprowadzenie tego zabiegu do serialu było oczywiste. Przełamywanie czwartej ściany nadaje także ton całej opowieści, która traci wtedy na powadze, a widz wie, czego może się spodziewać.

I przyznaję, że na początku Mecenas She-Hulk ten zabieg doskonale wpasował się w sam klimat produkcji, ale z każdym kolejnym odcinkiem przełamywanie czwartej ściany wychodziło coraz gorzej. Żarty były wprowadzane na siłę i widać było, że mają tuszować niedoskonałości scenariusza. I finał pokazał to najmocniej, bo tam zdecydowano się na o wiele bardziej radykalny krok. Otóż She-Hulk, kiedy ma rozegrać się już finałowy pojedynek, buntuje się. Widzimy wtedy menu aplikacji Disney+, gdzie She-Hulk przechodzi między produkcjami i pojawia się w pokoju scenarzystów tworzących serial, czyli jakby na to nie patrzeć, rozmawia ze swoimi twórcami. Na tym jednak się nie kończy, ponieważ She-Hulk wybiera się do głównodowodzącego MCU, by przedyskutować z nim kwestię sztampowego finału.

Tutaj też jest ciekawie, bo okazuje się, że MCU rządzi K.E.V.I.N. i nie chodzi o postać Kevina Feige’a, a o sztuczną inteligencję. I super, tutaj naprawdę wyszło to zabawnie, bo widać, że naśmiewanie się z samego siebie wyszło doskonale, ale nijak nie pasuje do tego, co widzieliśmy w poprzednich odcinkach serialu. Mecenas She-Hulk nie było bowiem ani komedią, ani dramatem, ani opowieścią o prawnikach. Mówiąc szczerze to po obejrzeniu całości nie jestem w stanie powiedzieć, o czym właściwie był ten serial. Bohaterka niby coś tam robiła, rozmawiała z ludźmi i komuś spuściła łomot, a na koniec sama napisała sobie finał, gdzie wszyscy są szczęśliwi.

Czy warto obejrzeć serial Mecenas She-Hulk?

she hulk twerking marvel

Serialowi brakuje spójności, a przedstawione w nim historie w ogóle nie angażują odbiorcy. Miejscami bywa zabawny, ale to jednostkowe przypadki, które szybko zostają zastąpione uczuciem zażenowania. Finał Mecenas She-Hulk nie pokazał, że bohaterka bierze życie w swoje ręce, a raczej, że twórcy chcieli zrobić coś innego, niż w pozostałych produkcjach MCU, tylko nie do końca wiedzieli jak. Zresztą ten pomysł też nie jest ich, bo She-Hulk zrywała już karty komiksu, by rozmawiać z rysownikami. Jest więc odtwórczo, nudnie i bez celu. Tatiana Maslany robiła wszystko, by wyciągnąć z tej postaci jak najwięcej i dopiero w ostatnim odcinku się to udało, ale nie da się zatrzeć niemiłego wspomnienia o wszystkich poprzednich. Kiepskie efekty specjalne to tylko wisienka na torcie. Kibicowałem temu serialowi, ale nie potrafię go teraz bronić, a chciałbym.

Motyw