spiderman multiwersum

Czy filmowe multiwersum to chwilowa moda i żerowanie na nostalgii?

6 minut czytania
Komentarze

Hollywood wyciągnęło ostatnio swojego najnowszego asa z rękawa. Budowany od lat system karmienia widowni nostalgią osiągnął właśnie swoje apogeum.

Z pomocą po raz kolejny przyszły komiksy, w których od lat 80. XX wieku przewija się co jakiś czas tematyka multiwersum.

crisis on infinite earths komiks

W końcu i kino nadgoniło zeszyty superbohaterskie i dorobiło się tylu inkarnacji herosów w pelerynach, że przyszła pora na filmowe zabawy z tą ideą.

Cały fenomen związany z filmem „Spider-Man: Bez drogi do domu” i jego niesamowitymi zarobkami w kinach w czasie pandemii to wynik właśnie wykorzystania motywu multiwersum. Jak już pewnie wszyscy wiedzą na ten moment (a jeśli nie, to ostrzegam przed spoilerem), w filmie tym możemy zobaczyć obok siebie trzech Spider-Manów. Każdy z innej filmowej inkarnacji Pająka.

spider man multiwersum

Jest to bez wątpienia coś nowego i świeżego w wysokobudżetowym kinie. Wcześniej, MCU w pierwszych „Avengersach” ustawiło w jednym kadrze w tym samym filmie bohaterów z innych produkcji. Tego typu team-up był czymś absolutnie wyjątkowym. Pamiętam, że sam dopóki nie zobaczyłem tego na własne oczy, nie wierzyłem, że to się stanie.

Na tej idei zbudowana została w dużej mierze cała konstrukcja MCU oraz jego wielki sukces.

Obecnie już taki team-up nie robi olbrzymiego wrażenia (w tym roku minie 10 lat od premiery pierwszych „Avengers”). Hollywood szuka więc „następcy”.

Włodarze Fabryki Snów nie mają łatwego zadania. Przez lata przyciągali ludzi do kin na rozrywkowe superprodukcje obietnicami pokazania im co rok niemalże jakiegoś przełomu technologicznego, głównie w obrębie CGI.

Po latach 80. i 90., kiedy to kino rozrywkowe wchodziło w dynamiczną fazę rozwoju i prezentowało przełomowe efekty (m.in. w drugim „Terminatorze” czy w pierwszym „Jurassic Park”), przyszła era udoskonalania CGI. Zakończyła się ona w 2009 roku wraz z premierą „Avatara”. Widać to wyraźnie, gdyż do dziś nie powstał film, który przebiłby wizualnie „Avatara”. Hollywood osiągnęło już wtedy szczyt możliwości pod względem wizualnym.

https://www.youtube.com/watch?v=KW58e84rMko

Szczęśliwym trafem na horyzoncie pojawiło się wówczas MCU, które nie wabiło coraz bardziej znudzoną CGI publikę samymi efektami, tylko wspomnianym wyżej team-upem popularnych herosów z innych filmów. Ale i to przestaje być już czymś wyjątkowym.

I wydawać się może, że kolejnym wielkim filmowym eventem będzie właśnie multiwersum.

Bez drogi do domu” jest pierwszym wysokobudżetowym filmem, który dokonał tego wyjątkowego czynu, jakim jest po raz pierwszy w historii pokazanie w jednym kadrze postaci z trzech różnych filmów o przygodach Spider-Mana. Widownia oszalała ze szczęścia oglądając pojawienie się w „Bez drogi do domu” najpierw Andrew Garfielda, a chwilę później Tobey’ego Maguire’a.

Przed nami premiera filmu „Doktor Strange w multiwersum obłędu”, który zapewne jeszcze bardziej rozwinie motyw tego typu gościnnych wystąpień. A następnie kinowy „Flash”, w którym zobaczymy m.in. Batmana w wydaniu Michaela Keatona.

Oczywiście nie jest to pierwszy raz, gdy masowa publiczność styka się z tematem multiwersum. Już lata temu w serii animowanej o Spider-Manie tematyka się przewijała się co jakiś czas. Warto też przy okazji wspomnieć o wspaniałym animowanym filmie kinowym „Spider-Man: Uniwersum” (polski tłumacz chyba nie bardzo zrozumiał oryginalny tytuł), w którym Pająk spotyka przeróżne wersje samego siebie z innych rzeczywistości.

Także w serialach CW o superherosach ze stajni DC mogliśmy oglądać pierwsze przymiarki do multiwersum. Swego czasu głośno było o odcinku serialu „Flash, w którym gościnnie wystąpił Ezra Miller, wcielający się we Flasha znanego z kinowych filmów Zacka Snydera.

I wszystko fajnie, tylko co dalej? Multiwersum wydaje mi się ciekawą wariacją popkultury, która zaczyna w kreatywny sposób zjadać swój własny ogon. Tym samym podkręcając do jedenastu poziom żerowania na nostalgii fanów. Moda na lata 80. i 90. trwa w najlepsze. Zabawy z multiwersum i „ściąganiem” postaci z kultowych filmów sprzed lat do nowych produkcji to z pewnością szczytowa forma fan service.

Sęk w tym, że idea multiwersum jest dość krótkotrwała i hermetyczna.

Studia są uzależnione albo od umów z innymi studiami, jeśli film z daną postacią zrealizowany był u konkurencji lata temu, albo od ilości poprzednich inkarnacji danej postaci.

Póki co niewielu superbohaterów doczekało się kilku filmowych wersji. Poza Batmanem czy Spider-Manem z tych największych został nam tylko Superman. Z czego aktor wcielający się w jego pierwszą wersję w filmie z 1978 roku, Christopher Reeve, niestety nie żyje od lat.

Superman Christopher Reeve

Zostali tylko Brandon Routh z filmu z 2006 roku oraz Henry Cavill. No chyba, że studio pokusi się o ściągnięcie serialowych wersji Supermana, czyli Deana Caina z serialu z lat 90. oraz Tylera Hoechlina z obecnie emitowanego „Superman i Lois”.

Są jeszcze dwie wersje X-Menów, ale to po prostu młodsze i starsze alternatywy tych samych postaci, także chyba średnio się to liczy. Tym niemniej zawsze można sięgać po tych herosów. Aktorzy z pewnością nie będą narzekać na dodatkowe możliwości zarobkowania. Pamiętam również o istnieniu dwóch wersji Fantastycznej Czwórki. Aczkolwiek nie wiem czy Marvel nadal chce pamiętać o istnieniu fatalnej wersji z filmu 2015 roku, jak i tej z 2005 roku, w której w Johnny’ego Storma wcielał się Chris Evans, czyli Kapitan Ameryka.

Multiwersum to w każdym razie fajna zabawa, ale nie na długo.

Zresztą sami filmowcy pracujący z Marvelem to przyznają. Jeden z reżyserów „Avengers: Wojna bez granic” i „Avengers: Koniec gry”, Joe Russo, stwierdził ostatnio w wywiadzie dla IGN, że za dużo tego samego to nic dobrego. Oczywiście amerykańskie korporacje zarządzające studiami filmowymi, będą teraz próbowały wycisnąć z idei multiwersum jak najwięcej, ale w tym przypadku dość szybko czeka nas zmęczenie materiału.

Cała nadzieja w samych filmowcach, że zdołają przekonać studia do innych ciekawych pomysłów. O ile będą je mieli. Póki co w tym samym wywiadzie Joe Russo stwierdza, że już w tej chwili gry wideo zaczynają być ciekawsze od filmów, a w najbliższych latach przegonią X muzę pod każdym względem. „Przyszłość nie jest w 2D” – powiedział. I zapewne ma racje, oczywiście w kontekście kina rozrywkowego.

Przeczytaj także: John Cena wykorzystuje wojnę w Ukrainie do promocji serialu „Peacemaker”?

Choć gry również potrafią mieć świetne fabuły, to jednak najlepsze historie pod kątem dramaturgii raczej zawsze będą w filmach i serialach. Po prostu w branży rozrywkowej czeka nas drobne przetasowanie sił. Jak to się ostatecznie poukłada to przyszłość pokaże.

Motyw