Laptopy dla uczniów od rządu. Część nie działa, a rodzice już szukają sposobów, aby je sprzedać

7 minut czytania
Komentarze

Rządowy program, który w teorii miał wyrównywać szanse w pomiędzy uczniami w sferze dostępu do technologii, ma wiele niedociągnięć. Dyrektorzy szkół opisują historie, w których laptopy muszą przyjąć, choć nie mają prawa przetestować, czy sprzęt działa. A na dodatek w mediach społecznościowych pojawiają się pytania związane z pomysłem sprzedaży sprzętu. Zabezpieczenia nic nie dały?

Na papierze wszystko ma się zgadzać

Rządowy program dotyczący darmowych laptopów dla uczniów klas czwartych w Polsce ma na celu wyposażenie około 400 tysięcy uczniów w komputery przenośne. Inicjatywa nie jest jednorazowa – Minister Cyfryzacji, Janusz Cieszyński, planuje kontynuować zakupy laptopów dla uczniów w kolejnych latach. Program jest częścią ustawy z 7 lipca 2023 roku o wsparciu rozwoju kompetencji cyfrowych uczniów i nauczycieli.

Różne regiony Polski otrzymają różne modele laptopów. Na przykład, model HP ProBook 440 G9 trafi do 17 regionów, w tym do Warszawy, a Dell Latitude 3540 do 14 innych regionów, w tym do Łodzi i Krakowa. Cena laptopów waha się od 2 872,05 zł do 2 950,77 zł.

Laptop przekazany uczniowi stanie się własnością jego rodziców lub opiekunów prawnych. Rodzice będą mogli wybrać między umową użyczenia a umową przekazującą laptop na własność. W przypadku umowy użyczenia, laptop będzie musiał być zwrócony po pięciu latach. W przypadku umowy o przekazaniu na własność, przez pięć lat rodzice nie będą mogli sprzedać ani wynająć sprzętu. Laptop ma być używany wyłącznie do celów edukacyjnych i to rodzice są odpowiedzialni za jego stan techniczny i ewentualne uszkodzenia.

Dyrektorka nie podpisała przedwcześnie odbioru sprzętu. Cztery z laptopów nie działają

Miało być pięknie, a jest jak zwykle. Ze względu na to, że pierwsze placówki przyjmują już sprzęty do szkół, pojawiają się problemy. Teoretycznie dyrektorzy podczas odbioru muszą podpisać aż trzy jednakowe protokoły – ilościowy, jakościowy i końcowy.

Zostaliśmy zobowiązani do poświadczenia, że przekazany sprzęt jest zgodny z „treścią specyfikacji technicznej”. Ta liczy 4 strony. Są tam informacje o dysku, procesorach, pamięci, karcie graficznej. Zanim własnym nazwiskiem podpiszemy protokoły, powinniśmy to wszystko sprawdzić

– informowali kierujący krakowskimi szkołami, cytowani przez Gazetę Wyborczą.

Problem w tym, że komputery, które przyjeżdżają do szkół, owinięte są taśmą z napisem: „Plomba gwarancyjna. Nie zrywać”. Nie można jej ruszyć do momentu podpisania protokołu ilościowego. Absurd polega na tym, że w już na tym etapie w dokumencie trzeba poświadczyć, że stan techniczny komputerów jest prawidłowy.

fot. materiały prasowe/Gov.pl

Gazeta Wyborcza opisuje sytuacje, w której dyrektorka krakowskiej szkoły, Jolanta Gajęcka, nie chciała składać podpisu na pierwszym protokole, ponieważ nie mogła rzetelnie ocenić, czy komputery działają prawidłowo. Czekała ją wymiana zadań z osobą odpowiedzialną za wysyłanie laptopów do tej placówki.

Szkoła nie ma prawa ingerować w żaden sposób w sprzęt do momentu odbioru ilościowego (…) Nie zgadzam się na rozpoczęcie jakichkolwiek czynności (rozpakowywanie, a już nie wspominam o uruchamianiu sprzętu bez przesłanego, podpisanego protokołu ilościowego

– napisał Gajęckiej Bartłomiej Baranek, specjalista ds. klientów kluczowych w ZSK. 

W związku z zaplombowaniem pudełek nie jestem w stanie sprawdzić, czy w środku jest laptop o numerze wskazanym na pudełku i wpisanym do protokołu. Nie jestem w stanie w żaden sposób wykryć uszkodzeń i wad sprzętu (…).

Żadne szaleństwo podyktowane presją czasu nie usprawiedliwia braku dbałości o szczegóły i niezapewnienia poczucia bezpieczeństwa wszystkim stronom

– odpowiadała dyrektorka.

Kiedy Gajęcka uzyskała wyjątkową zgodę na podpisanie trzech protokołów jednocześnie, postanowiła sprawdzić wszystkie z 113 laptopów, a po 6-godzinnej ekspertyzie, którą przeprowadzał jeden z rodziców uczniów – informatyk – okazało się, że 4 z nich nie działają. Co by się stało gdyby podpisała dokumenty przed sprawdzeniem? Prawdopodobnie winna byłaby szkoła.

Jeden w ogóle nie chciał się włączyć. W trzech system operacyjny uruchamiał się w nieprawidłowy sposób. Co by było, gdybym podpisała protokoły, że wszystko jest OK bez faktycznego sprawdzania

– mówi Gajęcka.

Dyrektorka zaznacza także, że cały proceder związany z dokumentami, które szkoła musi dostarczyć w trakcie i po odbiorze sprzętu to wydrukowany plik arkuszy liczący… 800 stron.

Na toner i papier nie dostaliśmy z rządu pieniędzy. Naszymi rękami i za nie swoje środki rząd robi sobie kampanię wyborczą

– komentuje Gajęcka.

Oznaczanie laptopów – czy to coś da?

To nie koniec rewelacji związanych z rządowym programem dla uczniów, choć trudno powiedzieć, czy na takim incydentom można było zapobiec. Jak informowałam na początku tego tekstu – laptop przekazany uczniowi stanie się własnością jego rodziców lub opiekunów prawnych. Na każdym z komputerów przenośnych ma być wygrawerowany orzeł, a także napis „Rzeczpospolita Polska”, oraz różne emblematy (w tym KP – Krajowego Planu Odbudowy), co miałoby zapobiec lub znacząco utrudnić odsprzedaż sprzętu.

Niektórzy rodzice są oburzeni, że oznaczanie komputerów w taki sposób ma miejsce, sugerując, że informacje o finansowaniu są niejasne. Spójrzcie na ten post jednego internauty z Białej Podlaski:

https://www.facebook.com/robert.burdon.3/posts/pfbid04BuUqYQXefhdBciF3A7UKCKjzvFPQWeAsvs24XhQNNGSoWD78EEcpCURXxqW7a4Dl

Do tej sytuacji odniosło się Ministerstwo Cyfryzacji, które odpowiedziało na zapytanie Jak informację umieszczoną na laptopach tłumaczy Ministerstwo Cyfryzacji?  przesłane przez TVN24 Biznes.

Informujemy, że zakup laptopów dla uczniów jest elementem inwestycji C2.1.2 KPO i docelowo ma zostać sfinansowany ze środków KPO.

Obecnie zagwarantowany jest mechanizm prefinansowania tych środków przez Polski Fundusz Rozwoju

– wyjaśniła biuro komunikacji Ministerstwo Cyfryzacji, cytowane przez TVN24 Biznes.

Polak potrafi: czy rodzice będą sprzedawać laptopy finansowane przez rząd?

W czasie, kiedy laptopy trafiają do rąk dyrektorów i rodziców, pojawiają się pierwsze niepokojące doniesienia z mediów społecznościowych dotyczące pytań związanych ze ściąganiem rządowych oznaczeń. Może to oznaczać jedno – niektórzy rodzice już zacierają ręce na sprzedaż sprzętu, aby zapewnić sobie dodatkową gotówkę.

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid094S29quVLrM9sp8U7Trr4FFCViAJfX6jwEGYo39Ne2NfvJd4nsyxEL3WaZNj2VSKl&id=100067786479945

Część wpisów to oczywiste żarty, ale trafiają się także i pytania, które z dużą dozą prawdopodobieństwa zadawane są na poważnie.

Oczywiście prawnie ich sprzedaż jest zakazana, a przez szkołę może zostać przeprowadzona kontrola, w postaci poproszenia ucznia o pojawienie się w placówce z laptopem.

Jak podaje Interia, w sieci krążą już pierwsze sposoby na odklejenie emblematów od komputerów przenośnych. Chociaż brzmi to jak nieśmieszny żart (i stanowczo odradzamy równie głupie praktyki), pojawiają się pomysły, aby laptop włożyć na 3 minuty do mikrofalówki… Rzekomo potem można przekleić naklejki na inny laptop i pokazać go w razie kontroli. W takiej sytuacji zarobek z nowego laptopa to jakieś 2 tys. na czysto, a dziecko może korzystać z fałszywie oznaczonego starszego komputera.

Na ten moment w lombardach, jak donosi Interia, nie pojawia się jeszcze wysyp sprzedaży rządowych laptopów, ale nie można przewidzieć, co wydarzy się za rok czy dwa, szczególnie że rządowa inicjatywa ma nie być jednorazowa.

Źródło: Gazeta Wyborcza, TVN24 Biznes, Interia, oprac. własne

Motyw