Jeśli moralnie nie kłoci się wam bycie fanem Aquamana oraz jedzenie karpia na Wigilię, to być może jest znak, że warto wybrać się do kina na film „Aquaman i Zaginione Królestwo”? Czy sequel wielkiego przeboju z 2018 w reżyserii Jamesa Wana uratuje komiksowe adaptacje w roku 2023?
Aquaman i Zaginione Królestwo – opis fabuły filmu
Po nieudanej próbie pokonania Aquamana (Jason Momoa) za pierwszym razem, Black Manta (Yahya Abdul-Mateen II), wciąż napędzany potrzebą pomszczenia śmierci ojca, nie cofnie się przed niczym, aby raz na zawsze pokonać podwodnego superherosa. Tym razem główny czarny charakter jest groźniejszy niż kiedykolwiek, gdyż dzierży moc mitycznego Czarnego Trójzębu, który uwalnia starożytną i złowrogą siłę. Aby go pokonać, Aquaman musi zwrócić się po pomoc do swojego uwięzionego brata Orma (Patrick Wilson), byłego króla Atlantydy, aby zawrzeć z nim sojusz. Razem muszą odłożyć na bok dzielące ich różnice, aby chronić swoje królestwo i uratować rodzinę Aquamana oraz świat przed nieodwracalnym zniszczeniem.
Aquaman i Zaginione Królestwo – na bezrybiu i rak rybą
Czytając powyższe streszczenie filmu „Aquaman i Zaginione Królestwo” nietrudno dostrzec, iż nie jest to w żadnym razie Szekspir pod wodą. Ale nawet jak na kino superbohaterskie film Jamesa Wana cierpi na absolutny brak pomysłów fabularnych. Już sam fakt, że autorzy scenariusza nie sięgnęli po nowego złoczyńcę, tylko znowu postanowili opowiedzieć o konflikcie Aquaman kontra Black Manta wskazuje na to, że film ten powstał trochę na siłę. A może nawet nie trochę. Oczywiście już pierwszy „Aquaman” nie miał nadmiernie ciekawej fabuły nawet jak na gatunek, który reprezentuje, ale nadrabiał ciekawą „scenografią” podwodnego świata, a jego sukces osobiście upatruję właśnie w akcji dziejącej się w dużej mierze pod wodą. Trochę tak jak z „Avatarem”, tak i w tym przypadku widzowie chcieli zostać przeniesieni do nieznanej krainy, nieważnie czy na innej planecie czy głęboko pod Oceanem, który na dobrą sprawę sam skrywa świat będący dla nas niemalże inną, niezbadaną planetą. Nie wiem tylko czy powtórka z rozrywki okaże się takim samym sukcesem.
„Aquaman i Zaginione Królestwo” trafia do kin w czasie krytycznie złym dla filmów superbohaterskich. Widownia zdaje się być ewidentnie zmęczona/znudzona kolejnymi podobnymi do siebie i coraz gorszymi jakościowo tworami bazującymi na komiksach. Dość powiedzieć, że jak dotąd każdy film superbohaterski (poza „Strażnikami Galaktyki vol. 3”, ale to nie jest na dobrą sprawę film o klasycznych superbohaterach, tylko widowisko sci-fi bazujące na komiksie) stał się olbrzymią klapą finansową, frekwencyjną i wizerunkową. Los kina superbohaterskiego przypieczętowała niedawna porażka „Marvels”, który jest największą finansową katastrofą w historii kina. Nie jest to więc dobry okres, a „Aquaman i Zaginione Królestwo” nie robi wiele, by zawalczyć o swój los.
Przeczytaj także: Marvels największą katastrofą finansową w historii kina. Takich wpadek było znacznie więcej.
Charyzma, jaką odznacza się Jason Momoa może i ma siłę fali przypływu, ale nawet ona nie jest w stanie unieść tonącego statku. On i reszta obsady (w tym Amber Heard, której jest tu więcej, niż można było przypuszczać) robią co mogą, by uratować produkcję, ale ich wysiłki można by przyrównać do przestawiania leżaków podczas tonięcia Titanica. Fabuła wlecze się do przodu bez większej finezji. Arthur staje twarzą w twarz ze swoim arcywrogiem, Czarną Mantą i by go pokonać zawiera sojusz ze swoim przyrodnim bratem Ormem, w sposób równie zaskakujący, jak zdolność Aquamana do komunikowania się z rybami. Film próbuje zgłębić tematy braterstwa, zdrady i odkupienia, w formie buddy comedy i kina drogi w wersji fantasy, ale wykonanie jest na tyle marne, że zabiera cały tlen tym wątkom, czyniąc je pustymi, trywialnymi i do bólu przewidywalnymi. Film przeszedł całą masę dokrętek oraz poprawek i to widać – Wanowi nie udało się tego chaosu dostatecznie umiejętnie poskładać. Aż strach więc pomyśleć, jak „Aquaman i Zaginione Królestwo” wyglądał przed tymi zmianami.
Aquaman i Zaginione Królestwo – ocena filmu
Jest źle. „Aquaman i Zaginione Królestwo”, by odnieść sukces w obecnym stadium relacji Hollywood z widownią powinien być dopracowany do perfekcji, nawet jako przyjemny średniak dla masowej widowni. Tymczasem twórcom nie udało się nawet to. Oglądając ten film miałem wrażenie, że jego autorzy i studio machnęli na to wszystko ręką w pewnym momencie, stwierdzając, że nie da się go uratować i lepiej wypuścić cokolwiek niż nic. A nuż się okaże, że uda się coś na tym zarobić, w końcu pierwszy Aquaman zarobił ponad miliard dolarów. „Kapitan Marvel” też tyle zarobiła, a sequel poradził sobie niespecjalnie, delikatnie rzecz ujmując. Podwodne sekwencje i mityczne stworzenia w filmie przypominają wizualnie oszałamiającą podróż pod wpływem LSD, James Wan, znany ze swojego mistrzostwa w fantastyce i horrorze, tworzy miłe dla oka widowisko, ale jego rozmach często wydaje się tanią próbą odwrócenia uwagi od nijakiej fabuły. To tak, jakby Wan wziął stronę z podręcznika Michaela Baya, zamieniając każdą szansę na moment dramaturgiczny albo mielizny scenariuszowe na eksplozje. „Aquaman i Zaginione Królestwo”, przechodzi przez swoje punkty fabularne z subtelnością podwodnej torpedy, pozostawiając po sobie jedynie chaos. Ale mimo wszystko to i tak bodaj najlepszy film superbohaterski tego roku. Co tylko pokazuje w jak złym, wręcz tragicznym punkcie znalazł się ten gatunek.
Zdjęcie otwierające: Materiały prasowe dystrybutora
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.