Recenzja The Devil in Me. Horror w innym stylu, choć nie wszystko tu zagrało

7 minut czytania
Komentarze

The Devil in Me to kolejna, a tym razem ostatnia część pierwszego sezonu antologii The Dark Pictures. Ostatnia część odbiega też od swoich poprzedniczek (Men of Medan, Little Hope, House of Ashes), choć w tym przypadku można uznać to za plus. Gra wprowadza kilka ożywczych mechanik do formuły, która niektórym mogła się już odrobinę przejeść. Można powiedzieć, że to już coś więcej, niż tylko „interaktywny film”, ale to nie zawsze działa na plus.

Zalety

  • Fabuła i sposób jej prowadzenia
  • Postaci w końcu mogą więcej
  • Klimat
  • Urozmaicenia w samej rozgrywce

Wady

  • Graficznie potrafi czasem „zaboleć”
  • Brak polskiej wersji językowej

Recenzja The Devil in Me w trzech zdaniach podsumowania

The Devil in Me wprowadza ożywcze mechaniki do rozgrywki. Dalej to jednak głównie fabuła, która tutaj wyjątkowo przyjemnie się potoczyła. Graficznie da się zauważyć, że twórcom zabrakło środków lub czasu.

7/10
  • Grafika 6
  • Muzyka i udźwiękowienie 7
  • Fabuła 7
  • Przyjemność z rozgrywki 8

Recenzja The Devil in Me – fabuła na pierwszym miejscu

Jeżeli znacie i lubicie produkcje od Supermassive Games, to ich najnowsze „dziecko” może was odrobinę zaskoczyć. Gracze dostają tutaj bowiem więcej swobody, niż w poprzednich odsłonach cyklu The Dark Pictures Antology, co z jednej strony jest dobrą wiadomością, choć ma też pewne ciemne strony. Zanim jednak do tego przejdę, pozwólcie, że opowiem odrobinę o fabule The Devil in Me. Spokojnie, nie będzie tutaj spoilerów związanych z opowieścią, która przecież swój trzon opiera właśnie na fabule. Raz wprawdzie będę zmuszony odnieść się do jednej rzeczy, o której nie przeczytacie w opisie od wydawcy, ale odpowiednio to w tekście zaznaczę.

Wracając jednak do fabuły najnowszej odsłony antologii, twórcy swój pomysł oparli po części na prawdziwych miejscach i wydarzeniach. W tym konkretnym przypadku chodzi o postać H.H. Holmesa, czyli Hermana Webstera Mudgetta, którego można też kojarzyć po jego pseudonimie „Dr. Henry Howard Holmes”. To postać, która nazwana została pierwszym seryjnym zabójcą w historii Stanów Zjednoczonych, a miłośnicy podcastów kryminalnych z pewnością wiedzą, czego się dopuścił. Urodzony w 1860 roku Holmes wiódł całkiem normalne życie, ale kiedy osiedlił się w Chicago, osoby z jego otoczenia zaczęły znikać. Mężczyzna kupił też ziemię, na której zaczął budować swój dom, a ten miał przypominać zamek. Pełno w nim było zapadni, ukrytych przejść czy… rurek doprowadzających trujący gaz do pomieszczeń. Wiele osób, które gościł Holmes, nigdy nie opuściło jego domu. Mężczyzna wpadł jednak nie przez morderstwa popełniane w swoim w domu, ale za to, które miało posłużyć do wyłudzenia pieniędzy z ubezpieczenia. Śledztwo przeniosło się jednak do domu Holmesa, gdzie odkryto narzędzia tortur, krematorium czy system doprowadzający gaz do pomieszczeń.

Holmes został skazany na śmierć, a sam przyznał się do 27 morderstw i twierdził, że był opętany przez diabła. Na jego życzenie, trumna została zalana betonem, ponieważ Holmes obawiał się eksperymentów medycznych, które mogą być na nim przeprowadzane. I tutaj właśnie tkwi siła The Devil in Me, ponieważ historia Holmesa posłużyła za punkt wyjścia do gry.

Holmes XXI wieku – The Devil in Me

screenshot z gry The Devil in Me na PS5

Początek The Devil in Me przenosi nas właśnie do domu Holmesa, gdzie jesteśmy świadkami jednego z jego morderstw. Jednak już reszta gry rozgrywa się współcześnie, kiedy to grupka filmowców chce stworzyć materiał o mordercy i pojawia się ku temu wyjątkowa okazja. Otóż nasi bohaterowie zostają zaproszeni na zwiedzanie repliki domu Holmesa, z dala od cywilizacji i oczywiście w miejscu odciętym od reszty świata. Podobnie jak w poprzednich częściach, tutaj także przyjdzie nam sterować kilkoma bohaterami, a w tym przypadku są to: Charlie Lonnit (szef firmy i reżyser), Mark (operator), Erin (operatorka dźwięku), Kate (prezenterka) oraz Charlie (oświetleniowiec).

Same postaci zostały dobrze napisane i faktycznie potrafią wywoływać w graczu emocje. Historia również poprowadzona została w taki sposób, że potrafi utrzymać zainteresowanie przez te kilka godzin rozgrywki. Warto dodać, że The Devil in Me jest stosunkowo długie, a przynajmniej w porównaniu z poprzednimi odsłonami. Tutaj przejście gry zajmie około 7-8 godzin, a jeżeli będziemy chcieli po drodze zmieniać nasze decyzje i poznać inne wersje, spędzimy w grze jeszcze więcej czasu. Warto bowiem pamiętać, że nasze wybory mają faktycznie znaczenie, która postać przeżyje, a która nie.

Klimat The Devil in Me wprowadza w nastrój, ale graficznie kuleje

The Devil in Me PS5

Odwiedzając replikę domu Holmesa można faktycznie poczuć się… nieswojo. Jeżeli dodatkowo będziemy grali w słuchawkach, uczucie niepokoju będzie nam towarzyszyć przez prawie całą grę. I co ważne, nie mamy tutaj walki z jakimiś kreaturami, ale też nie chcę za dużo zdradzać z samej gry. Fabularnie wszystko się zgadza i ładnie ze sobą łączy. Mam jednak jedną rzecz, która już w pierwszych godzinach trochę mnie wybiła z rytmu. Uwaga, tutaj pojawi się niewielki spoiler. Otóż zanim jeszcze dostaniemy się do miejsca docelowego, nasza ekipa chce nakręcić ładne ujęcie ze szczytu opuszczonej latarni morskiej. Po drodze trzeba przejść przez rzucone nad przepaścią kładki, a Mark robi to bez problemu. Tak przynajmniej można zakładać, ale kilka scen dalej ten sam bohater zaczyna cierpieć na… lęk wysokości i nie chce przejść przez most. Niby niewielka rzecz, a potrafi wybić z klimatu.

Podobnie zresztą, jak sama scena otwierająca, która wygląda na PlayStation 5 po prostu kiepsko. Oprawa graficzna z pierwszych scen potrafi solidnie odrzucić, a i potem miejscami jest nie najlepiej. W pamięci dalej mam to, jak wyglądał God of War Ragnarok, więc różnica była gigantyczna. Przynajmniej z początku, ponieważ później jest już sporo lepiej. Nie dajcie się więc zwieść tym, jak wygląda prolog i początkowe sceny, warto to „przecierpieć”. Wprawdzie postaci także miejscami „kuleją”, to da się spokojnie odczytać ich emocje, a to w tym tytule najważniejsze. Mimo wszystko potrzeba chwili, by przyzwyczaić się do mimiki czy dość biednego miejscami otoczenia.

Co nowego w The Devil in Me?

Wspominałem o nowościach i warto powiedzieć o nich odrobinę więcej. Otóż w samej grze możemy w końcu… biegać. To znacząco wpływa na samą rozgrywkę, bo i tereny do eksploracji są większe, a przedmiotów do znalezienia trochę będzie. Dodajmy do tego także możliwość przesuwania niektórych przedmiotów, by dostać się w trudno dostępne lokacje. Nasi bohaterowie dostali także przedmioty, które posłużą im w trakcie gry, jak chociażby latarkę czy zapalniczkę. Mamy więc coś na kształt ekwipunku, choć oczywiście w mocno okrojonym formacie. Tym samym The Devil in Me zbliża się trochę do gier TPP i choć daleko mu do rozgrywki znanej z The Last of Us Part I, to jest to krok w dobrą stronę. Jest po prostu… żywiej. Dalej jednak to decyzje, które podejmuje gracz i jego wybory są tutaj najważniejsze. Mimo wszystko, trudniej już nazywać The Devil in Me interaktywnym filmem. Sterowanie czy też podejmowanie decyzji nie należy do skomplikowanych, więc nawet jeżeli nie graliście w poprzednie części antologii czy np. The Quarry, spokojnie się szybko odnajdziecie. Kontroler DualSense też został przyjemnie wykorzystany, a jego wibracje potrafią czasem solidnie przestraszyć.

Recenzja The Devil in Me – podsumowanie

Fabularnie The Devil in Me sprawia naprawdę dużo przyjemności i potrafi wzbudzić w graczu niepokój. Graficznie miejscami można ponarzekać, a i sterowanie czasem daje się we znaki, ale nie są to rzeczy, które mogłyby przekreślić tytuł całkowicie. To dalej bardzo dobra rzecz, a i horrorowy wątek został bardzo ciekawie przeprowadzony. Dodatkowo można dowiedzieć się sporo informacji na temat samego Holmesa, więc warto zaglądać tutaj pod każdy kamień. Fani tego typu produkcji powinni być zadowoleni, a i osoby, które dopiero co zaczęły swoją przygodę z gatunkiem nie powinny poczuć się zawiedzione. Warto jednak dodać, że brak polskiej wersji językowej może niektórym sporo utrudnić. Wprawdzie podstawowa znajomość języka powinna być wystarczająca, to już niektóre niuanse mogą nie zostać wyłapane.

Motyw