Recenzja The Last of Us Part I – 9 lat po debiucie i premiera na PlayStation 5. Warto było?

9 minut czytania
Komentarze

Recenzja The Last of Us Part I na PlayStation 5 to diabelnie trudne zadanie z kilku powodów. Po pierwsze nie mówimy tutaj o zupełnie nowej grze, ponieważ pierwsze The Last of Us zadebiutowało w 2013 roku jeszcze na konsolę PlayStation 3. Później wersja Remastered pojawiła się na PlayStation 4, a teraz, ponad 9 lat po debiucie mamy premierę na konsolę nowej generacji, czyli PlayStation 5. A do tego dochodzi jeszcze kwestia podnoszonej przez graczy ceny za tytuł. Jak więc ocenić taki produkt, skro zna się go prawie na wylot? Cóż, może ta recenzja przybliży wam moje odczucia odnośnie The Last of Us Part I.

Zalety

  • Grafika
  • Mądrzejsi przeciwnicy
  • Klimat, którego nie da się podrobić
  • Powrót po latach daje dużo satysfakcji
  • DualSense mistrzowsko zaadoptowany na potrzeby gry

Wady

  • Drobne błędy jednak udało się znaleźć
  • Sama rozgrywka bez większych zmian
  • Cena

The Last of Us Part I w trzech zdaniach podsumowania

The Last of Us Part I to bezapelacyjnie gra, którą fani PlayStation powinni mieć w swojej kolekcji, a już z pewnością wtedy, kiedy nie grali w oryginał. Lepsza i bardziej rzeczywista, niż wypuszczona w 2013 roku produkcja. Brakuje jednak większych zmian w samym gameplayu.

8,3/10
  • Grafika 8
  • Fabuła 9
  • Dźwięki i muzka 9
  • Rozgrywka 7

Recenzja The Last of Us Part I na PlayStation 5 – udany powrót to pewne

The Last of Us Part I zdjęcie z gry na PlayStation 5 przedstawiające Joela

W sieci zawrzało, kiedy Sony ogłosiło, że powstanie The Last of Us Part I, czyli tak naprawdę gruntownie przebudowane na potrzeby PlayStation 5 pierwsze The Last of Us. Już sama nazwa nawiązuje do serii, ponieważ przy jej kontynuacji mieliśmy przecież dodane Part II. I na tym podobieństwa się nie kończą, ale do tego jeszcze przejdę w dalszej części tej recenzji. Fani PlayStation mieli i dalej mają problem z tym, że firma zabrała się na odświeżenie gry, która dalej ma się świetnie w wersji na PlayStation 4. I co więcej, sprzedaje ją za cenę nowej gry. To argumenty, z którymi trudno dyskutować i tym bardziej trudno oceniać grę nie patrząc na nią przez pryzmat ceny właśnie. Od samej ceny trzeba się jednak odciąć. Absolutnie nie mam wątpliwości, że Naughty Dog włożyło wiele pracy w to, by Part I wyglądało i działało tak, jakby od początku tworzone było na konsolę nowej generacji. I to należy docenić, bo to po prostu widać.

Jeżeli jednak mówimy o fabule, czyli w tym przypadku jednym z najbardziej kluczowych elementów gry, to tutaj zmian nie uświadczymy, a jeżeli już, to są one kosmetyczne. Przyznaję, że The Last of Us przeszedłem do tej pory kilka razy. Zacząłem jeszcze na PlayStation 3, a potem po raz kolejny na PlayStation 4 i raz jeszcze przed premierą kontynuacji, by być „na świeżo”. Wracanie więc do tego samego, nie działa już tak przyjemnie, jak za pierwszym razem. Brakuje tego ładunku emocjonalnego, który gra dostarczała przy pierwszym podejściu. Co jednak nie zmienia tego, że faktycznie dalej go tutaj czuć. Naughty Dog wie, jak budować klimat przez narrację i dialogi, a do tego dodajmy naprawdę niesamowite scenerie, które na PlayStation 5 wyglądają po prostu obłędnie dobrze. The Last of Us Part I prezentuje się absolutnie cudownie i to praktycznie w każdym swoim wymiarze.

Wracając jeszcze na chwilę do kwestii ceny samej gry lub raczej czy została ona dobrze wyceniona. Moim zdaniem tak, bo to nie jest proste podbicie tekstur, a faktycznie zbudowanie gry od nowa pod konkretny sprzęt. Czy warto kupić grę, mając ją już za sobą? Tutaj każdy musi odpowiedzieć sobie sam, ale moim zdaniem warto, choć niekoniecznie od razu.

The Last of Us Part I – fabuła i grafika wersji na PlayStation 5

Jeżeli ktoś jeszcze nie grał lub w ogóle nie słyszał o The Last of Us, to wypada powiedzieć parę słów o samej fabule. Znajdujemy się w świecie, który po wybuchu epidemii śmiertelnego wirusa, jest już prawie doszczętnie zniszczony. Zarażeni są agresywni i w zależności od stadium choroby, zmieniają się w potwory, z którymi przyjdzie nam walczyć. Zadaniem gracza będzie przetransportowanie w bezpieczne miejsce Ellie, młodej dziewczyny. Przez większość produkcji sterujemy Joelem, czyli głównym protagonistą tej odsłony, ale mamy też kilka miejsc, gdzie jako Ellie będziemy poruszać się po świecie.

Skoro fabułę, a raczej jej zarys, mamy za sobą, przejdźmy do od samej grafiki. Produkcja może działać na PS5 w dwóch trybach – 30 FPS i natywne 4K lub dynamiczne 4K i 60 FPS. Tutaj wybór będzie zależał do tego, na czym nam bardziej zależy. Gra w obu przypadkach wygląda fenomenalnie i parę razy zdarzyło mi się zatrzymać, by po prostu podziwiać widoki. Wygląd postaci także został podrasowany tak, by te pasowały do tego, co widzieliśmy już w Part II. Z początku trudno było mi się przyzwyczaić do „nowej” Ellie, ale to uczucie dość szybko minęło. Joel wygląda już prawie tak samo, ale oczywiście jego model jest o wiele bardziej szczegółowy.

Doskonale widać to w cutscenkach, gdzie mamy zbliżenia na twarz. Tutaj faktycznie widać emocje bohaterów i drgania skóry, kiedy ci się denerwują. Lokacje w The Last of Us Part I także są o wiele bardziej szczegółowe, a przynajmniej ja takie wrażenie odniosłem. Tutaj czuć brud. Pamiętam jak zdziwiłem się podczas jeden z potyczek, gdzie Joel ukrywał się za jakąś drewnianą skrzynią, że w momencie strzału unosił się z niej kurz. Takich mały szczegółów jest tutaj więcej. Szkło latające wszędzie podczas wybuchów, przedmioty rozrzucane przed jego podmuch czy w końcu wszędobylska krew.

Jak rozwalicie klikacza strzelbą z odległości kilku kroków to zrozumiecie o co mi chodzi. Miłym zaskoczeniem było także to, że przeciwnicy, nawet pozbawieni połowy ciała, mogą dalej wyrządzić nam krzywdę. Graficznie trudno się tutaj do czegoś przyczepić, choć parę błędów udało mi się wyłapać. Podczas zwiedzania podziemi, kiedy w powietrzu miały latać zarodniki, te po prostu stały w miejscu, jakby ktoś chlapnął mi na ekran telewizora farbą. I co ciekawe, tylko w jednej lokacji tak miałem. Czasem też postać miała problem z przejściem gdzieś, gdzie powinna się dostać bez problemu. Drobne glitche, które nie drażnią i zapewne z pierwszym patchem po prostu znikną. Spokojnie można więc postawić obok siebie Part I i Part II, co doskonale tłumaczy dlaczego w ogóle pojawił się ten remake. Ta gra po prostu na niego zasługiwała.

Co się zmieniło w The Last of Us Part I na PlayStation 5?

Scena z The Last of Us Part I jak Joel zabija klikacza

Okej, a co z nowościami, bo przecież jakieś być muszą. Mamy tutaj pełne wsparcie dla kontrolera DualSense i przez pełne wsparcie rozumiem nawet to, że ten może drgać podczas przeprowadzanych rozmów. Triggery imitują napięcie podczas naciągania łuku czy korzystania ze strzelby. I uwierzcie, to naprawdę daje sporo frajdy podczas samej gry. Z takich mniejszych już rzeczy, kontroler dostosowuje też podświetlenie do stanu zdrowia, a w menu można ustawić też poziom wibracji dla… deszczu. Dla fanów „jeżdżenia suwakami” to będzie prawdziwa uczta. Do tego dochodzi także dźwięk 3D, choć akurat tej opcji nie miałem jak przetestować, więc tutaj nie będę się wypowiadał.

W grze dodano też tryb permadeath, czyli jak już raz umrzemy, to koniec zabawy i zaczynamy od samego początku, czyli to wyzwanie dla prawdziwych fanatyków. Mamy także tryb speedrun, który pozwala nam mierzyć się z samym sobą, czyli np. próbować pobić swój rekord w czasie przechodzenia konkretnego momentu w grze. Ważne jest też to, że brakuje tutaj opcji multiplayer – to tytuł tylko dla pojedynczego gracza.

Podczas samej walki i ukrywania się także widać, że Part I doczekało się solidnych zmian. Wspominałem już o rozbijającym się szkle, a do tego dochodzi też część samych lokacji. Najwięcej zmian widać jednak w zachowaniu przeciwników, którzy teraz znacznie lepiej nas szukają. Trudniej się przed nimi ukryć, a kiedy któryś z naszych kompanów niechcący im się pokaże, to musimy być gotowi na starcie. Szkoda, że nie wprowadzono tutaj możliwości chowania się w wysokiej trawie, jak było to w Part II. Zresztą sam gameplay, choć zauważalnie przyjemniejszy, większych zmian nie przeszedł. Odnoszę też wrażenie, że w niektórych lokacjach wrogów było też więcej, niż w oryginalnej grze. Wiadomo, lepszy sprzęt z mniejszymi ograniczeniami, to i można generować większe liczby przeciwników. Jest także więcej dodatków – ptaki i wszelkiego rodzaju robactwo, które łazi po ścianach i podłogach to już coś, do czego w grze trzeba będzie się przyzwyczaić. Jest po prostu autentycznie.

Jedną z największych zmian jest dodanie opcji ułatwiających rozgrywkę dla osób, które np. mają problemy z widzeniem. Jest więc duży kontrast, opcja pomocy przy celowaniu czy w końcu opisywanie otoczenia. Taka pomoc nie ogranicza się tylko do kwestii wizualnych czy dźwiękowych, ale można także skorzystać z ułatwień w samej walce (np. zakładnik nam nie ucieknie). Jest tego multum i to po prostu cieszy, bo powinno być już standardem w każdej grze na konsolę.

Recenzja The Last of Us Part I – czy warto?

The Last of Us Part I recenzja PS5

The Last of Us Part I to gra, która wygląda bardzo dobrze i doskonale się w nią gra. Tutaj pasuje do siebie po prostu wszystko – fabuła, grafika, muzyka i gameplay. Jednocześnie oprócz „jedynki” dostajemy tak samo przebudowany dodatek Left Behind. Jeżeli ktoś jeszcze nie grał w TLOU, a ma PlayStation 5, to pozycja, którą powinien mieć w swojej bibliotece. I podkreślę to raz jeszcze – tak, to nowa gra. Nie ma więc możliwości wgrania starych save’ów czy zrobienia upgradu z wersji PS4. I nawet gdybym nie grał w ten tytuł zaraz po jego premierze na PlayStation 3, teraz oceniłbym go podobnie. Tutaj po prostu czuć, że dostało się produkt skończony i taki, jaki twórcy od początku chcieli dać graczom.

Grę do recenzji otrzymaliśmy od Sony.

Motyw