Wielka Woda Netflix opinia

Recenzja serialu Wielka woda. Nie jest to wprawdzie „polski Czarnobyl”, ale obejrzeć trzeba

6 minut czytania
Komentarze

Serial Wielka woda od Netflix to jeden z ostatnich hitów platformy i to nie tylko w Polsce. Krótka, ponieważ zaledwie sześcioodcinkowa opowieść zbiera pochwały praktycznie z każdej strony i często można natknąć się na porównania do mini serialu HBO pt. Czarnobyl. Z tym akurat się nie zgadzam, ale to nie zmienia fakty, że Wielka woda to dobre kino, trochę niepotrzebnie rozciągnięte na potrzeby serialu, bo lepiej sprawdziłoby się w formie filmu pełnometrażowego.

Recenzja Wielka woda – Netflix dowozi kino katastroficzne

Kino katastroficzne to zawsze wdzięczny  temat dla filmowców, którzy na tle wielkich wydarzeń mogą pokazać także ludzkie dramaty. W końcu takich  historie nigdy nie są po prostu opowieścią o wielkim pożarze, trzęsieniu ziemi czy zatopieniu statku. Katastrofy to tylko jeden z elementów całej opowieści skupiającej się na ludziach. Titanic to dobry przykład, ale przecież San Andres czy Tragedia Posejdona także podążają tą samą ścieżką. I Wielka woda wpisuje się w ten schemat, gdzie powódź tysiąclecia i największa katastrofa naturalna w Polsce ostatnich dziesięcioleci, jest niczym więcej, jak tłem dla historii obyczajowej.

Zresztą podkreślał to sam reżyser, czyli Jan Holubek w materiale „Historie wielkiej  wody”, który także można obejrzeć na Netflix i będący uzupełnieniem całej historii. Serial Wielka woda nie jest bowiem żadną rekonstrukcją wydarzeń dziejących się lipcem 1997 roku we Wrocławiu, a jest jedynie inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Tak więc trójka głównych bohaterów serialu Jaśmina Tremer (Agnieszka Żulewska), Jakub Marczak (Tomasz Schuchard) Andrzej Rębacz (Ireneusz Czop) to postaci całkowicie wymyślone przez scenarzystów. To też mocno widać już w samym finale opowieści, gdzie widz może spodziewać się jakiegoś podsumowania, a dostaje jedynie kilka suchych faktów i zostaje z wielkim znakiem zapytania.

Fabularnie Wielka woda to opowieść o walce nie tylko z samym żywiołem, ale niekompetencją ludzi, którzy mieli dbać o bezpieczeństwo mieszkańców miasta. Możemy tutaj spojrzeć na zagrywki polityczne, które są ważniejsze od ludzkiego życia i dobytku, ale też na naukowców, którzy uparcie obstają przy swoim, by tylko nikt nie udowodnił im, że się mylą. A już szczególnie kobieta. To bowiem na barkach Jaśminy Tremer spoczywa odpowiedzialność udowodnienia, że Wrocław faktycznie jest zagrożony powodzią. Prawda jest jednak taka, że z serialu nie dowiemy się niczego o tym, jak faktycznie mogły wyglądać przygotowania do walki z nadciągającą falą i tym, jakie błędy popełniła ówczesna władza. I w finale jest to bardzo widoczne, bo mimo wszystko widz chciałby dostać jakieś zamknięcie, a zostaje z pytaniami, na które sam musi szukać odpowiedzi.

Zobacz też: Amazon szykuje nam nowy hit science fiction – Peryferal zapowiada się doskonale.

Wielka woda trochę rozmija się z prawdą

Wielka woda Netflix kadr z serialu

Trzeba oddać twórcom serialu, że stworzyli niesamowite efekty i scenografię, a sam materiał o tym, jak kręcono serial Wielka woda, to wielka przyjemność. I choć nikt nie oczekiwał tego, by oddawać historię powodzi jeden do jednego, to sporo rzeczy w serialu mocno rozbiega się z rzeczywistością. Wieś, gdzie nie doszło do wysadzenia wałów, ponieważ mieszkańcy się temu sprzeciwili, to Łany, a nie Kęty, które znajdują się w powiecie oświęcimskim. Owszem, w Łanach doszło do podobnych wydarzeń, co w serialu, choć zapewne nie były one tak dramatyczne, jak widzimy w Wielkiej wodzie.

W jednej ze scen serialu widzimy także ewakuację wrocławskiego zoo, która faktycznie się odbyła, ale ucieczka jednego z krokodyli to tylko pogłoska powtarzana przez mieszkańców. Zresztą na ulicach miast też nie biegały zebry. Zbiorniku retencyjnym w Gierżoniowie również nie istnieje, a chodziło o zalew w Nysie, gdzie faktycznie zorganizowano regaty. Pomijając już nawet postać hydrolożki Tremer i cały wątek walczenia z niezrozumieniem władz, Wielka woda sporo rzeczy oddaje też tak, jak było w rzeczywistości. Ewakuacja szpitala czy obecność mieszkańców na dachach kamienic. Dziennikarka relacjonująca wydarzenia z Wrocławia to „zlepek” kilku postaci, choć nie da się zaprzeczyć, że wizualnie upodobniono Martę Nieradkiewicz do Magdy Mołek. Tomasz Kot, który wcielał się w serialu w prezydenta Wrocławia, nie został tutaj wymieniony z nazwiska, ale faktycznie podczas powodzi Bogdan Zdrojewski zajmował się układaniem worków z piaskiem. Szkoda tylko, że jego wątek zostaje zupełnie ucięty i zapomniany.

Trudno więc traktować Wielką wodę w kontekście prawdy historycznej, bo też i sami twórcy nie chcieli, by serial był tak odbierany. Doskonale za to oddano schyłek lat 90. w Polsce, mentalność ludności czy po prostu to, jak wyglądały wtedy miasta.

Wielka woda to niezła historia, ale tu zadziałał sentyment

Netflix Wielka Woda serial

Tomasz Schuchard pokazał w Wielkiej wodzie, że jest świetnym aktorem i to on zdecydowanie wyróżnia się w całym serialu. Jego wątek i ciągła walka między chęcią pomocy, a spełnieniem oczekiwań swoich przełożonych, to także najciekawsza z historii. Oczywiście to czysto subiektywna opinia, więc nie każdy musi się z nią zgadzać. Rodzinny wątek Jaśminy czy jej matki, nie przemawiał do mnie zupełnie, a ostatnie dwa odcinki poświęcono praktycznie temu. Początek serialu bardzo dobrze buduje napięcie w oczekiwaniu na nieuniknione, ale kiedy już sama powódź uderza w miasta, napięcie mocno siada.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że Wielka woda to prawdziwe wydarzenie w kwestii realizacji seriali w naszym kraju. Gigantyczny rozmach, niezły scenariusz i duża dawka sentymentów. Nie ma chyba nikogo, kto pamiętałbym powódź tysiąclecia i nie chciałbym zobaczyć serialu opartego na tych wydarzeniach. To była gigantyczna tragedia, którą „żyła” cała Polska, a dla wielu powrót do tych dni może być wyjątkowo ciężki. Stylistycznie Wielka woda może przypominać Czarnobyl od HBO, ale brakuje mu tego dramatyzmu, a przede wszystkim tego mocnego osadzenia w rzeczywistości. To najmocniej odczuwalne jest na końcu, gdzie teoretycznie widzimy zbliżającą się konkluzję, ale nic z niej nie wynika. Takie zamknięcie zrobiłoby dużo dobrego serialowi. Niemniej uważam, że zdecydowanie warto obejrzeć ten serial, by podziwiać kunszt twórców i to, jak udało im się odwzorować Wrocław i samą powódź. Takich rzeczy nie widujemy codziennie, a już na pewno nie w polskich produkcjach.

Ogólna ocena

7/10

Motyw