gray man recenzja filmu netflix 2022

Gray Man to katastrofa za 200 milionów dolarów. Recenzujemy film Netfliksa od twórców Avengers

7 minut czytania
Komentarze

Niestety film „Gray Man” nie pomoże serwisowi Netflix w kryzysie. Nie dość, że to najdroższy film w historii tego serwisu (i w ogóle jeden z najdroższych w historii), to jeszcze kompletnie nieudany.

Gray Man – o czym opowiada film braci Russo stworzony dla serwisu Netflix?

gray man film ryan gosling

„Grey Man” to historia gry w kotka i myszkę, w której udział bierze mężczyzna o pseudonimie Six (jak wiemy 007 już zajęty, więc twórcy nie szukali daleko). W filmie wciela się w niego Ryan Gosling. Six jest tajnym agentem wynajętym przez rząd USA, który z czasem zaczyna być problemem dla pracodawców. Aby go zneutralizować, Denny Carmichael (Regé-Jean Page), przywódca tajnej organizacji w CIA, wynajmuje nieuczciwego i nieobliczalnego zabójcę kontraktowego Lloyda Hansena (Chris Evans), aby zneutralizował „szóstkę”.

Gray Man, czyli jak utopić 200 milionów dolarów

Zawsze gdy oglądam filmy z tak absurdalnymi budżetami zadaję podstawowe pytanie – czy tak olbrzymie pieniądze zainwestowane w produkcję są w ogóle widoczne i dobrze wykorzystane? I niestety coraz częściej odpowiedź na to pytanie brzmi:„nie”. Tak też jest w przypadku „Gray Man”.

Oczywiście w filmie braci Russo zobaczymy parę w miarę widowiskowych sekwencji akcji, ale nie spodziewajcie się tu reżyserskie wirtuozerii. Podobnie jak scenariusz (do którego przejdę za chwilę), tak i sceny akcji są w „Gray Man” nie tylko odtwórcze i zrzynające pomysły z wcześniejszych filmów w tym gatunku (w tym także tych Marvela), ale też robiące to gorzej. Zresztą cały film można podsumować jako „Jason Bourne”, „John Wick” i filmy o Bondzie razem wzięte, tylko gorsze. W ostatnim „Mission: Impossible” było więcej napięcia, rozmachu i zapierających dech w piersiach sekwencji akcji niż przez cały, dwugodzinny, seans „Gray Man”. A nadmieniam, że póki co żadna część „Mission: Impossible” nie kosztowała 200 mln dol. Wszystkie trzy części „Johna Wicka” nie kosztowały łącznie tych 200 milionów zielonych papierków, a każda z osobna wyglądała i ekscytowała sto razy bardziej.

gray man ana de armas-netflix

Kolejne pytanie brzmi: po jaką cholerę Netflix inwestuje takie pieniądze w film, który większość ludzi zobaczy na małych ekranach? Nie oszukujmy się, że większość odbiorców posiada ogromne telewizory 4K, bo tak nie jest. Także, nawet gdyby ów budżet był widoczny, to i tak mało kto byłby go w stanie doświadczyć w pełnej krasie. Wart wzmianki jest też fakt, że zainwestowane w „Gray Man” pieniądze niemal na pewno się nie zwrócą. Netflix nie zarabia na dystrybucji per film, tylko na abonamencie za dostęp do całej biblioteki. Także logika podpowiada, że co najmniej pod kilkoma względami ten wydatek był absurdalny. Ale okej, zostawmy te kwestie z boku. Skupmy się natomiast na tym, że te pieniądze naprawdę nie są widoczne. Nie tylko durny i wtórny scenariusz nie zasługuje na takie „odpicowanie”, ale serio, po takim budżecie (to jedna z największych kwot, jakie można wydać na film) to ja się spodziewam niesamowitych sekwencji wizualnych, czegoś czego nie oferował dotąd żaden film, w tym przypadku akcji. Tymczasem w „Gray Man” największe wrażenie robi kilka scen z ciekawie wykorzystanymi dynamicznymi ujęciami z drona. Tu przyznaję – jest nieźle i atrakcyjnie. Ale na to nie potrzeba 200 milionów dolarów. Cała reszta to parę strzelanin, niedługa sekwencja spadania z samolotu z fatalnym CGI w tle oraz pościg ulicami Pragi, który jest może dynamiczny i solidnie nakręcony, ale nie prezentuje żadnej nie widzianej dotąd sekwencji. No i w tle także widać CGI ze średnio budżetowego akcyjniaka z okolic 2008 roku. Błagam! Jak to ma tak wyglądać, to wręcz dobrze, że ten film nie trafił do kin, ale w takim razie na co poszły te pieniądze!?

Gray Man – ultra drogi akcyjniak klasy B

gray man chris evans

Przechodząc płynnie od co najwyżej poprawnej warstwy formalnej do scenariusza niestety też nie mam dobrych wieści. Wiadomo, że nikt nie ogląda filmów akcji dla fabuły, ale też nie oznacza to znowu, że scenarzyści napiszą byle co na kolanie i każdy ma piać z zachwytu. W tym przypadku chyba twórcy uwierzyli w siłę obsady oraz omamili widownię obietnicą budżetu wynoszącego te 200 mln dol. i darowali sobie całą resztę sklejając całość z używanych z znoszonych motywów fabularnych powtarzanych w tym gatunku przez dekady. „Gray Man” zaczyna się wprawdzie w miarę interesująco (choć też bez żadnego powalania na kolana), ale szybko traci impet, a cała fabuła staje się do bólu przewidywalna i przez to piekielnie nudna (cały drugi akt jest zwyczajnie usypiający). Nie czuć tu żadnej wielkiej stawki, nie utożsamiamy się z postaciami ani trochę, tak więc film ten nie angażuje nas emocjonalnie. Wspomniany wcześniej „John Wick” też posiadał prosty scenariusz, pozszywany z klasycznych elementów kina akcji oraz filmów zemsty, ale w tamtym przypadku twórcy na tyle umiejętnie to rozpisali, że śledziliśmy tę, w gruncie rzeczy również przewidywalną i banalną historię, z wypiekami na twarzy. „Gray Man” ogląda się beznamiętnie. Jak kolejny film Netfliksa tworzony przez algorytmy z odhaczonymi boksami. Za parę lat film ten stanie w jednym rzędzie z akcyjniakami z Chuckiem Norrisem z lat 80. Z pewnością znajdzie się widownia i na to. Sęk w tym, że filmy z Norrisem nie kosztowały fortuny

Gray Man – Ryan Gosling kontra Chris Evans

Trailery, plakaty i wszelkie inne zapowiedzi “Gray Man” budziły apetyt na wielki pojedynek Chrisa Evansa i Ryana Goslinga. Czy chociaż pod tym względem film braci Russo satysfakcjonuje? Też nie do końca, aczkolwiek w tej kwestii mam najmniej powodów do narzekania. Oczywiście nie zobaczymy tu wielkiego pojedynku aktorskiego (drugi plan też po prostu jest i tyle). Panowie nie mają nawet zbyt wielu scen razem. Każdy z nich gra też trochę do swojej bramki.

Gosling jest tu najbliżej kreacji superbohatera w swojej karierze. Jego postać to człowiek kilku słów i konkretnych czynów. Sprawny zabójca z kamienną twarzą, choć ma też serce, a i chwilami zabłyśnie paroma niezłymi one-linerami. Nic nadzwyczajnego, ale nie jest źle. Evans z kolei miał prawdopodobnie niezły ubaw na planie, bo i jego postać w gruncie rzeczy dobrze się bawi. Nie żeby to była wybitna kreacja, ale też trudno się przyczepić do czegokolwiek. No może poza tym, że jako czarny charakter Evans nie robi takiego wrażenia, jak wcielając się w złotodusznych herosów. Widać, że w „Gray Man” robi co może, by przedstawić widowni „bad guya” budzącego odrazę, ale moim zdaniem średnio mu to wychodzi. Poza tym, jego postać nie jest z pewnością czarnym charakterem, który przejdzie do annałów popkultury. Nie jest takim łachudrą i skurczybykiem, byśmy na samym końcu odczuwali ogromną satysfakcję czy katharsis gdy dostaje za swoje (przepraszam za ten szokujący i niespodziewany spoiler). I właściwie cały film jest taki – wymierzony w średnie rejestry. Ma zwrócić uwagę „błyskotkami”, ale nie może za bardzo angażować, ekscytować, fascynować. Wszystko perfekcyjnie uśrednione, jakby rysowane przy linijce. Zupełnie jakby został tworzony przez roboty.

Gray Man – ocena filmu

Nie jest dobrze. Gdyby to był film za powiedzmy 80 -100 mln dol. (na tyle wygląda na moje oko), byłbym trochę bardziej łaskawy w ocenie, choć też bez przesady, bo to naprawdę przeciętny akcyjniak klasy B. Z takim budżetem i obsadą spodziewałem się natomiast popkulturowego wydarzenia tego lata. Otrzymałem średniaka, o którym zapomnę za tydzień. A bracia Russo udowadniają, że bez marvelowskiej ekipy są dość przeciętnymi wyrobnikami. Wiele hałasu o nic…

Ogólna ocena

4/10

Motyw