samochod w miescie to udręka

Samochód w mieście to udręka. Przesiadłem się na hulajnogę i nie chcę wracać [OPINIA]

5 minut czytania
Komentarze

Im dłużej mieszkam w Warszawie, tym bardziej nie lubię jeździć. Sam się dziwie swoim słowom, szczególnie że jazda i obcowanie z autem to moje główne hobby. Zmęczenie paruletnim przeciskaniem się przez korki doprowadziła mnie jednak do wniosków, do których nie spodziewałem się dojść: samochód w mieście to dramat i czasami wolałbym go nie mieć wcale, niż się z nim męczyć. Wszystko ma jednak drugie dno.

Samochód w mieście to niełatwe przedsięwzięcie

samochód w mieście
Marcin Otorowski, Wikimedia Commons

Wielu znajomych i ’petrolheadów’ już prawdopodobnie zaciera ręce w komentarzach. Pokrótce wytłumaczę, jak doszedłem do swoich wniosków: otóż, mieszkam na obrzeżach warszawskiej Woli, tej granicy bliższej centrum. Parkowanie jest w strefie płatnej, co nawet jak nie jest problemem dla mieszkańców z abonamentem, to dla mnie jest całkiem niemałym, szczególnie podczas testów auta prasowego. To nie wszystko, bo… Kłopot sprawia w zasadzie znalezienie jakiegokolwiek miejsca do zostawienia samochodu.

Kolejną sprawą są korki, które w końcu zmęczą nawet najbardziej cierpliwego kierowcę. Dojazdy do niektórych dzielnic to udręka, a czasami sam wjazd do centrum handlowego potrafi zająć o wiele dłużej, niż powinien. Problem nie zawsze rozwiąże komunikacja miejska, szczególnie w przypadku braku buspasu i innej opcji niż autobus miejski. Czasami po prostu trzeba przejść… na ścieżkę rowerową.

Czy żeby do takich wniosków dojść, to trzeba zostać aktywistą? Nie do końca

samochod w mieście hulajnoga

Samochód w mieście, a samochód poza miastem to dwie różne rzeczy. Wciąż uważam czas za kółkiem spędzony w komfortowych warunkach za niezwykle relaksujący i dający mi największą frajdę. Tak samo jak dalej nie uważam, że tory na obrzeżach miasta to straszne zło, a wszystkie ośrodki bezpiecznej jazdy należy zamykać. Ciągle mnie denerwują wysokie ceny paliw (i rosnące prądu pod kątem samochodów elektrycznych) i ciągle lubię popatrzeć na (szkodliwy w gruncie rzeczy) motorsport. Daleko mi do miejskiego aktywisty, bardzo nielubianego przez warszawskich kierowców.

Mimo to przesiadłem się na hulajnogę. Samochodem jeżdżę tylko wtedy, kiedy muszę lub kiedy testuję jakiś model. Praktycznie wszystkie moje potrzeby jestem w stanie zaspokoić przejazdami dwukołowcem, który charakteryzuje się „raptem” 30-kilometrowym zasięgiem i ładowaniem w 4-5 godzin.

Oszczędności są gigantyczne. Używana hulajnoga (do tego tematu powrócimy niebawem) kosztowała około półtora tysiąca. Mój samochód z instalacją LPG pali około 8-9 litrów gazu na 100 kilometrów, czyli przejeżdża ten dystans za około 30 złotych. Pełna butla to 90 złotych, a przejeżdża na niej około 300 kilometrów. W ciągu miesiąca zdarzało mi się tankować 3-4 razy, czasami więcej, bo przecież jak już jest samochód, to wygodniej skoczyć samochodem. Oznacza to, że miesięcznie wydawałem na sam gaz około 400 złotych, czyli niecałą 1/3 ceny hulajnogi. Paliwo to nie wszystko, bo samochód się zużywa i dochodzą do tego serwisy, oleje, hamulce i cała reszta. Finalnie po prostu nie tankując i nie parkując na płatnych parkingach, używana hulajnoga elektryczna zwraca mi się po 3 miesiącach, bo urządzenie ładuję w najczęściej w biurze, przy okazji pracy.

Największą satysfakcję sprawia przemknięcie hulajnogą w godzinach szczytu obok stojącego na sztywno korka. A jeśli połączycie to ze świadomością, że nie musicie szukać miejsca do parkowania, to można osiągnąć pełnię szczęścia.

Każdy medal ma dwie strony

samochod w miescie

W mojej sytuacji zmiana była prosta. Kupiłem hulajnogę, samochód zostawiłem na parkingu i… W sumie tyle. Tego stanu rzeczy nie zmienię prawdopodobnie nawet w zimę, z czym już niebawem do was wrócę. Nie wszyscy się na to skuszą i rozumiem to doskonale. Długi czas byłem kierowcą nie tylko z wyboru, ale też z przymusu przemieszczania się po mieście w taki konkretnie sposób. Zbiorkom w wielu przypadkach jest po prostu niewydolna, zatłoczona lub wymaga kilku przesiadek wydłużających (i tak już długą) podróż niekiedy o godzinę. Nie wszędzie da się też dotrzeć hulajnogą, w końcu trasa z centrum na prowincję takim dwukołowcem zakrawa już o groteskę.

Dlatego też całkowicie zrozumiały jest wybór i irytacja zmuszonych do podróżowania autem kierowców. Nie każdy jest w stanie wejść w skórę innych, którzy zmiany nie tyle nie chcą, ile nie mogą podjąć. W związku z tym nie uważam, że z korkami trzeba walczyć zakazując wjazdu samochodów do miasta. Kluczem nie są ci, co jeżdżą z przymusu, tylko ci, co jeżdżą z wyboru, mimo że nie muszą. Ograniczanie możliwości tych pierwszych wcale nie poprawi sytuacji, bo w jakiś sposób i tak będą musieli dotrzeć z punktu A do punktu B.

Wnioski są proste — w Polsce nie da się żyć bez samochodu, ale w dużych miastach warto spróbować, jeśli tylko jest taka możliwość. Hulajnogę gorąco polecam, rower mimo wszystko mniej, bo jest mniej poręczny (i bardziej męczący). Dojazdy będą szybsze i mniej stresujące. A tym, co wybrać nie mogą, zrobimy przysługę.

Sprawdź ceny nowych hulajnóg elektrycznych

Dla bardziej zdecydowanych wybrałem kilka modeli nowych hulajnóg z różnych przedziałów cenowych. Zobaczcie ile kosztują:

Motyw