Jak trwoga to do Linuxa. Oto narzędzie, które warto mieć, gdy Windows się posypie

3 minuty czytania
Komentarze

Niebieski ekran śmierci to coś, czego miałem dosyć do tego stopnia, że wyniosłem swojego PC z Windowsem na strych i korzystam jedynie z Chromebooka. No dobrze, tak naprawdę mój PC po prostu zdechł, ale chciałem zacząć tekst z ostrym przytupem. Prawda jest jednak taka, że BSOD to nie aż tak poważny problem, kiedy się zdarzy raz na jakiś czas. Kiedy jednak jesteśmy w trakcie pracy, lub mamy na komputerze bardzo ważne pliki, do których nie mamy dostępu, ponieważ nasz komputer wpadł w pętlę umierania i autoreanimacji, to możemy mieć całkiem spory problem. A jakie może być jego rozwiązanie? Oczywiście: Linux!

Linux uruchomi się, kiedy Windows zawiedzie

linux

I oczywiście: możemy mieć Linuksa na pendrive, lub jeśli jesteśmy skrajnymi miłośnikami retro, to na płycie w formie Live CD. Pytanie tylko: po co, skoro można trudniej? W końcu skoro już sięgamy po Linuksa, to nie po to, żeby było nam łatwiej, prawda? I tu pojawia się narzędzie BugCheck2Linux, które samo robi to, co moglibyśmy wykonać własnoręcznie, ale tak na dobrą sprawę to nie tyle wyręczenie, ile rzucenie komuś kłód pod nogi. 

Jak to działa? Otóż BugCheck2Linux sam się uruchomi, kiedy tylko wykryje żądanie zwrotne BugCheck. Jak to w ogóle jest możliwe? Otóż funkcja ta teoretycznie ma za zadanie przywrócić sterownik wywołujący błąd do stanu pierwotnego, tak aby komputer uruchomił się już bez problemów. Jednak ma ona także drugie, mniej popularne zastosowanie: może ona uruchomić plik wykonywalny, albo cały system operacyjny inny niż Windows. I właśnie ta druga opcja jest wykorzystywana, ma jedna pewne…. wady. 

BugCheck2Linux, czyli jak utrudnić sobie życie

linux

Teoretycznie wszystko wygląda tu pięknie: nie musimy grzebać się w BIOS/UEFI, aby zbootować Linuksa z innego nośnika, ani instalować go na dysku obok Windowsa i przełączyć podczas awarii tego pierwszego, a wszystko robi się samo. Idealne rozwiązanie dla laika, który nie zna się na sprzęcie i chce po prostu mieć awaryjny dostęp do swoich plików, prawda?

Otóż nieprawda! To, co nam się uruchamia, to nie jest odpowiednik Ubuntu, czy innego Mint z pięknym środowiskiem graficznym, a system w trybie tekstowym. Co więcej, ograniczony do rozdzielczości VGA, czyli 640 × 480 pikseli. Co więcej, jedynym portem, który w nim działa to PS/2 dla klawiatury, więc jeśli macie klawiaturę USB, to niestety, rozwiązanie to nic wam nie da. Sam system jest przy tym strasznie powolny i… nie działa na większości komputerów, ponieważ pracuje w trybie BIOS i nie wspiera konfiguracji z UEFI. Brzmi to więc jak spełnienie marzeń większości użytkowników Linuksa. Problem w tym, że to rozwiązanie dedykowane użytkownikom Windowsa, dla których widok wiersza poleceń to coś, po czym zwykle budzą się z krzykiem w nocy zalani potem. 

Wychodzi więc na to, że Linux z LiveCD, czy raczej LiveUSB to wciąż najlepsze i tak naprawdę jedyne sensowne rozwiązanie, żeby szybko wyplątać nasz komputer z pętli restartów i dostać się do niezbędnych nam plików.

Źródło: TechSpot, Twitter, YouTube, Fot: NTDEV

Motyw