Ilustracja przedstawiająca uroczego, antropomorficznego misia łucznika z zapaloną strzałą w łuku oraz przyjazną sowę, oba postacie stoją na gałęzi drzewa, w tle widnieje nazwa "BEARNARD" w stylu kamiennych liter porośniętych mchem.

Zagrałem w demo polskiego Bearnarda. To dziwaczne połączenie Wormsów i karcianki, które działa [OPINIA]

6 minut czytania
Komentarze

Gdy dowiedziałem się o czasowej wersji demonstracyjnej gry Bearnard stwierdziłem, że lepszej okazji nie będzie, aby o tej grze co nieco opowiedzieć także na łamach naszego portalu. Szczególnie iż tak oryginalnego połączenia gatunków nie widziałem od dawna. Choć moje zainteresowanie tytułem wynika z nietypowego źródła, materiału o produkcji bym nie napisał, gdyby nie obietnica unikalnej gry, którą demo solidnie argumentuje. Bo i jak często spotykamy połączenie platformówki, strategii turowej oraz karcianki? Zanim jednak przejdziemy do właściwej części tekstu, pozwolę sobie na małe wyjaśnienie.

Bearnard jest w przeważającej większości (poza pomocą przy warstwie audiowizualnej i fabularnej) grą autorstwa jednej osoby, Michała Wiklińskiego. To jeden z trzech prowadzących popularny, istniejący od 2009 r. podcast o grach Forumogadka. Wspominam o tym, ponieważ audycji tej słucham regularnie. Ba, działo się to, zanim jeszcze sam zacząłem pisać o grach na profesjonalnym poziomie. Ten program, podobnie jak Niezatapialni oraz Rozgrywka (na której czasem możecie mnie posłuchać), m.in. ukształtowały to, jakim jestem recenzentem i jak patrzę na branżę gier a.d. 2024. No, a teraz przejdźmy do właściwego omówienia gry.

Bearnard to gatunkowy miks. Technicznie Wormsy, praktycznie Baldur’s Gate

Zrzut ekranu z gry platformowej 2D Bearnard, przedstawiający postać gracza w leśnym środowisku z elementami sterowania "Celowanie", "Strzał" i "Anuluj" po prawej stronie, oraz instrukcją "Strzel w dźwignię" wskazującą na lewitującą dźwignię. Na górze ekranu wyświetlane są paski życia, energii, pozycja, licznik monet i innych zasobów oraz numer poziomu.
Opanowanie trajektorii lotu strzał jest kluczową umiejętnością w tej grze. Fot. Bearnard / własny zrzut ekranu

Bearnard to w podstawowym założeniu platformówka 2D, w której kierujemy tytułowym misiem chroniącym lasu przed złośliwymi krasnalami i grzybami. Wersja demonstracyjna, która pozostaje dostępna ekskluzywnie na Steam do 1 kwietnia 2024 r., prezentuje dwa poziomy z pełnej gry, w których charakterny miś poszukuje swojego ojca i walczy z wrogami zakłócającymi spokój w lesie.

Nasz dzielny miś walczy z pomocą łuku, który najłatwiej opanować, jeśli spędziliście lata na szlifowaniu umiejętności strzelania bazooką w Worms: Armageddon. Na kropkowanym celowniku inspiracja robakami się nie kończy, ponieważ kiedy przeciwnik nas zauważy, gra przechodzi w tryb walki turowej, gdzie pole manewru gracza zostaje mocno ograniczone.

Zrzut ekranu z gry wideo Bearnard w stylu pikselowej grafiki pokazujący postacie na różnych platformach w leśnym otoczeniu.
Miś kontra wrocławski krasnal. Zwycięzca starcia może być tylko jeden. Fot. Bearnard / własny zrzut ekranu

Gdy to już się stanie, miś może skorzystać z podstawowych 5 punktów akcji na turę. Niczym w Baldur’s Gate 3 możemy zbliżyć się do przeciwnika, spróbować szczęścia i wycelować zwykłą strzałą, albo zagrać jedną z unikalnych kart, które pomagają niedźwiadkowi w kryzysowych sytuacjach. I tu zaczyna się właściwa zabawa, bo celne strzały nie wystarczą. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę nerwowo szukać alternatywnych dróg na widok dwóch niepozornych krasnali, bo te w mig potrafią zaciukać Bearnarda, jeśli nie przyjmiemy odpowiedniej taktyki.

Uśmiechnięty mężczyzna trzymający pluszowego misia i mniejszą maskotkę przypominającą zwierzątko, na tle stoiska z roślinami i kolorowymi balonami.
Michał Wikliński, w przeważającej większości, autor nadchodzącej gry. Fot. Bearnard / materiały prasowe

Jest tak, ponieważ znajdujące się luzem na planszy, w sklepie lub wypadające losowo z przeciwników karty mają kluczowe znaczenie w rozgrywce. Przypomina mi to właśnie wybór broni w Worms: Armageddon, tylko ubrany w skórkę jednorazowych kart.

Mamy więc strzały wzbogacone żywiołami i siłą (łączące się ataki), przedmioty aktywujące się na konkretnej płaszczyźnie (miny, ptasie odchody), ale też działania spowalniające wrogów oraz cenne karty leczące, od pospolitych jagód do efektów trwających kilka tur. Wersja demonstracyjna dobrze pokazuje bogactwo kart w grze i różnorodność technik, z jakimi pokonamy leśnych wrogów.

Las nagradza ciekawość, ale nie lekkomyślność

Zrzut ekranu z gry komputerowej Bearnard przedstawiający pikselową grafikę z widokiem na wewnętrzny ekran wyboru kart. U góry są wyświetlane statystyki gracza, a na dole sześć kart z różnymi zdolnościami i kosztami. Wyróżniona karta na środku zatytułowana "Opiekun" pokazuje efekty i koszt. Tło przedstawia leśne scenerie z drzewami i drabiną.
W myśl nowoczesnego gamingu, karty mają swoje wyraźne stopnie rzadkości. Zielony kolor opisuje liczbę punktów akcji, jakie trzeba zużyć na ich efekt. Fot. Bearnard / własny zrzut ekranu

Byłem zdziwiony, jak pozornie standardowa potyczka z krasnalem i grzybem potrafiła mi napsuć krwi. Gracz musi uważać na liczbę ofensywnych kart w arsenale i dobrze manipulować swoją pozycją w stosunku do przeciwników (zarówno odległością, jak i wysokością). W przeciwnym wypadku, szczególnie bez nagród za kolejne poziomy doświadczenia, daleko nie zajedziemy. Bearnard może i wygląda na uroczą grę dla dzieci, ale to wyłącznie pozory.

Kart w ręce możemy mieć tylko 8, niezależnie od stopnia rzadkości, więc musiałem bardzo często zastanawiać się, co najbardziej przyda mi się podczas kolejnej potyczki. Choć mechanika zapożyczona z najpopularniejszych roguelike’ów, ma sens i tutaj, bo sprawia, iż mój mózg musi non-stop być na najwyższych obrotach. Najczęściej ginąłem jednak dlatego, że pozwalałem przeciwnikom zbliżyć się do siebie. Co miłe, warto się oddalić i lepiej wycelować, bo i dalekie strzały są nagradzane dodatkowymi obrażeniami.

Determinacja pozwala przenosić góry i ta gra jest kolejnym na to dowodem

Towarzysząca misiowi sowa nie tylko podaje pieniążki i karty, które wypadły z przeciwników. Potrafi też… zostawiać wrogom niespodzianki. Fot. Bearnard / własny zrzut ekranu

Warto też coś napisać o samym misiu. Choć tytuł nie ma nagranego dubbingu, da się u niego wyczuć zadzior w wypowiedziach. Znudzenie i zarozumiałość połączona z poczuciem obowiązku za ochronę lasu. Miłym dodatkiem jest też narrator, wyjęty niczym z disneyowskiego Kubusia Puchatka, który porozumiewa się z misiem i przełamuje czwartą ścianę.

Najgorsze, że nawet jakbym chciał ponarzekać na Bearnarda, to wszystkie zarzuty będą drobnostkami. Muzyka, szczególnie podczas walk, jest zbyt bogata instrumentalnie, jak na sytuację zaistniałą w lesie. Spokojnie pojedynkuję się z krasnalami, a tymczasem wokół atmosfera jakbym walczył z bossem w Final Fantasy VII: Remake.

Ze strony technicznej dema, nie grożą wam żadne ścinki, dziwne zachowania fizyki łuku, czy też psujące się animacje. Choć jest to tytuł dwuwymiarowy, patrzy się nań przyjemnie, z zachowaniem czytelności, także w polskiej wersji językowej. Przynajmniej w wersji demonstracyjnej, tytuł jest mocno wypolerowany jak na dzieło jednej osoby.

To kolejny po Balatro, Stardew Valley czy The Master’s Pupil przykład, że jeżeli jesteśmy w stanie poświęcić wystarczająco dużo czasu na projekt, możemy przenosić góry. Pozostaje więc czekać na pełną wersję (ta najpewniej jeszcze w 2024 r.), bo Michał odwalił kawał dobrej roboty. A teraz migusiem grać w demo, póki jest dostępne do 1 kwietnia!

Zdjęcie otwierające: Bearnard / materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw