Ilustracja postaci animowanych po lewej stronie z serialu Avatar i ich rzeczywiste odpowiedniki aktorów po prawej stronie, w podzielonym kadrze, przedstawiająca transformację z animacji do rzeczywistości.
LINKI AFILIACYJNE

Netflix rujnuje Avatara. Stanie się dokładnie to, co z Wiedźminem [OPINIA]

6 minut czytania
Komentarze

Avatar: Legenda Aanga to kultowa kreskówka, która niewątpliwie pozostaje jednym z największych dziedzictw studia Nickelodeon. Obok takich animacji jak Wróżkowie Chrzestni czy Spongebob Kanciastoporty, przygody ponad 100-letniego dziecka, uratowanego z hibernacji w lodowcu, wpisały się w dzieciństwo wielu osób, które miały to szczęście dorastać we wczesnych latach 2000.

Dlatego też nic dziwnego, że wielu z fanów animacji negatywnie zareagowało na wieść o tym, iż oryginalni twórcy uniwersum Avatara – Bryan Konietzko i Michael Dante – zrezygnowali po dwóch latach z udziału w projekcie Avatar: Ostatni Władca Wiatru, live-action, produkowanego przez Netflix. Na niecały miesiąc przed premierą, zaplanowaną na 22 lutego 2024 r., okazuje się, że to był zaledwie początek problemów.

Avatar: Legenda Aanga w telegraficznym skrócie

Avatar: Legenda Aanga. Trzy osoby siedzą na dużym, futrzanym stworzeniu z rogami w fantastycznym otoczeniu przypominającym przepastne kaniony.
Avatar w wersji live-action. Na zdjęciu latający bizon Appa, oraz trójka głównych bohaterów – Aang (tytułowy Avatar), Katara i jej brat Sokka.
Fot. Netflix / IMDb

Avatar: Legenda Aanga jest animacją bardzo nietypową, nawet jak na początek 2005 roku. To amerykańska produkcja, która swoją stylistyką i budową znacznie bardziej przypomina japońskie anime shōnen (Dragon Ball, Naruto, One Piece), niż wszystkie inne dzieła studia Nickelodeon. Nie tylko w sferze wizualnej, ale też i strukturze odcinków (bardzo wyraźnie można oddzielić jednoodcinkowe przygody od wydarzeń, które mają wpływ na dalsze losy postaci).

Śledzimy w niej losy Aanga, ostatniego maga powietrza, który po 100 latach hibernacji w lodowcu zostaje odnaleziony przez Sokkę i Katarę, rodzeństwo będące częścią Południowego Plemienia Wody. Zagrożenie ze strony Kraju Ognia pochłania kolejne krainy i Avatar – strażnik pokoju – potrzebny jest w trybie natychmiastowym. Niestety, Aang jako dziecko nie zna jeszcze magii trzech pozostałych żywiołów, czyli Wody, Ziemi i Ognia.

Nawet w podstawach Netflix zdążył już coś zepsuć, bo Avatar w formie live-action ma uciekać od pojedynczych przygód niemających wpływu na główną linię fabularną. A szkoda, bo to właśnie te „wycieczki” pozwalały rozwijać charakter trójki głównych bohaterów, na co teraz z pewnością czasu zabraknie.

Avatar to nieperfekcyjne postacie, które dorastają na ekranie

Zwiastun serialu Avatar: Ostatni Władca Wiatru

Piękno animacji Avatar: Legenda Aanga polegało na tym, że żadna z postaci od początku nie była perfekcyjna. Aang w pierwszym sezonie jest strasznie infantylny, bo i bycie magiem czterech żywiołów tak naprawdę go przeraża. Katara także uczy się własnego żywiołu Wody, ale przy tym jest też nadopiekuńcza w stosunku do Aanga i Sokki, a także zbyt łatwowierna dla obcych, często z bardzo złymi intencjami.

Jej brat z kolei zawsze jest na tym polu ostrożny, ale ma seksistowski stosunek do dziewczyn. To jednak z czasem się zmienia, ponieważ serial miał czas, by wrzucić bohaterów w niekomfortowe dla nich sytuacje. Tutaj na chwilkę się zatrzymam, bo to wobec tej postaci, decyzje twórców Avatar: Ostatni Władca Wiatru (live-action) są bardzo kontrowersyjne.

Z pewnością odjęliśmy to, jak seksistowską postacią Sokka był. Wiele momentów z oryginalnej animacji wywoływało sporo moralnych wątpliwości.

Kiawentioo, wypowiedź dla Entertainment Weekly

Jest to bardzo dziwne. Nagle okazuje się, że główne postacie w filmach i serialach muszą być od początku krystalicznie idealne. Podejście twórców świadczy też o słabej znajomości materiału źródłowego, gdyż ta postawa dotyczy szczególnie — uwaga — czterech pierwszych odcinków.

W 4. odcinku serialu Avatar: Legenda Aanga, Sokka spotyka wojowniczkę Suki, która swoją walecznością mocno zmienia poglądy bohatera na temat tego, że dziewczyny nie mogą dobrze walczyć
Fot. IMDb / Nickelodeon

Sokka, podobnie jak reszta głównych bohaterów, zmienia się dzięki postaciom spotykanym w większych i mniejszych przygodach. Także, umieszczanie w filmie lub serialu bohaterów z negatywnymi cechami nie oznacza, że automatycznie popiera się takie zachowania.

A tak wydają się myśleć osoby pracujące nad nowym wcieleniem znanego show z Nickelodeon. Jak mamy przestrzec widzów przed tym, że seksizm jest zły, skoro w ogóle nie zawrzemy tego wątku w serialu? To nie jest tak, że przed poważnym tematem można uciec i nagle przestaje on istnieć.

Klasyczna polityka Netflixa, czyli wszystko ma być dla wszystkich

Katara i Aang, który ma na głowie Momo, jedną ze zwierzęcych maskotek animacji.
Fot. Paramount Plus / materiały prasowe

Na koniec jeszcze jeden cytat, który rozpala mnie do czerwoności. Tym razem z wywiadu, który twórcy Avatar: Ostatni Władca Wiatru udzielili amerykańskiemu serwisowi IGN.

Musieliśmy stworzyć serial dla Netflixa, więc nie może on być tylko dla dzieci. Nasz projekt musiał być też atrakcyjny dla osób, które uwielbiają Grę o Tron.

Albert Kim, producent Avatar: Ostatni Władca Wiatru, wypowiedź dla IGN

Już pomijam fakt, że animacje nie są tworzone wyłącznie dla dzieci. Ten cytat mocno przypomina wypowiedzi, którymi tłumaczono charakter Wiedźmina, również produkowanego przez Netflix. Przypomnijmy słowa Tomasza Bagińskiego z wywiadu dla Gazety Wyborczej, dotyczące krytyki serialowego Wiedźmina.

Gdy robi się serial dla ogromnej masy widzów, z różnymi doświadczeniami, z różnych części świata, a duża ich część to Amerykanie, to te uproszczenia nie tylko mają sens, one są niezbędne.

Dla nas to bolesne, dla mnie też, ale wyższy poziom niuansu i skomplikowania będzie miał mniejszy zasięg, nie będzie docierał do ludzi. Czasem może idzie to za daleko, ale nasz sztab musi podejmować takie decyzje i się z nimi pogodzić.

Tomasz Bagiński, producent serialu The Witcher, wypowiedź dla Gazety Wyborczej

Wniosek mamy bardzo prosty. Widz jest głupi i nie można mu zaufać. Nie zdziwmy się, jeżeli Avatar: Ostatni Władca Wiatru nie znajdzie się w kategorii najlepszych seriali Netflix, a fani wyleją kolejne wiadro pomyj, tym razem na przygody Aanga, Katary i Sokki.

Dopóki twórcy nie zmienią podejścia i nie pojawi się kilka naprawdę dobrych adaptacji istniejących filmów i animacji, zaufanie wśród fandomów będzie bardzo ograniczone, jeśli wręcz nieistniejące. Chciałbym się pomylić, ale cudownej zmiany nic nie zapowiada.

Zdjęcie otwierające: Nickeleodon, Netflix / materiały prasowe / montaż własny

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw