Avatar

Obejrzałem Avatara po raz pierwszy. To piękny film, ale obraża inteligencję widza

5 minut czytania
Komentarze

Niebawem do kin trafi Avatar 2: Istota wody. Przed datą 16 grudnia postanowiłem z kilkunastoletnim opóźnieniem obejrzeć w końcu część pierwszą. Oto moje wrażenia.

Avatar wyrósł w mojej głowie na prawdziwą legendę światowej kinematografii. Film, który aż do 2019 roku dzierżył rekordowy box office i niemalże samodzielnie dźwigał na barkach popularyzację oglądanie kina w standardzie 3D. To niewątpliwie są statystyki, które rodzą wielkie oczekiwania, nawet 13 lat po swojej oryginalnej premierze. Te zostały spełnione, ale nie we wszystkich aspektach.

Avatar jest piękny…

Zanim przeszedłem do obejrzenia Avatara po raz pierwszy, przyjaciel powiedział do mnie, że jak oglądałem Pocahontas, to widziałem też dzieło Jamesa Camerona. Ostatecznie byłoby to bardzo krzywdzące stwierdzenie, lecz rozumiem jego sens. Motyw białego zbawiciela próbuje się tu ostro przedzierać, lecz zostaje zaćmiony przez drogę, jaką główny bohater przebywa od momentu pierwszego wejścia w skórę swojej hybrydy Na’vi, aż do wypędzenia ludzkości z Pandory.

Niepełnosprawny Jake Sully (Sam Worthington) mógł wziąć udział w projekcie Avatar tylko, dlatego że posiadał DNA zgodne ze swoim nieżyjącym bratem. W porównaniu z ludzkim światem roku 2154, jako hybryda Na’vi ma nogi, może biegać i stać się przydatną, prawdziwą częścią plemienia. Nawet jeśli na końcu bohater staje się tym ludzkim zbawicielem Na’vi, to i tak motyw zostaje mocno przykryty przez wolę walki plemienia oraz jego jedność z naturą, która ostatecznie pomaga wygrać z ludźmi.

A skoro przy naturze jesteśmy, Pandora. Świat zamieszkały przez Na’vi oraz towarzyszące mu CGI prezentuje się fenomenalnie, i to w każdym aspekcie. Oglądaliśmy wersję reżyserską w rozdzielczości Full HD, a i tak z łatwością zapominałem, że jest to produkcja z 2009 roku. Szczególne wrażenie robiły na mnie sceny w ciemnych, dzikich lasach, gdzie światło pochodziło jedynie od bujnej roślinności oraz sieci, jaką połączona jest fauna i flora Pandory.

Avatar
Avatar to niewątpliwie uczta dla oka, ale też dalej spektakularne kino do popcornu

…ale też zbyt pretensjonalny…

Avatar może robić dziś dobre wrażenie, gdy spojrzymy, jak wiele pracy poszło w zbudowanie świata Na’vi. Niebieskie istoty operują własnym językiem, posiadają specyficzne dla siebie rytuały (nawiązywanie jedności ze zwierzętami poprzez włosie kabelki), a oglądający łatwo jest w stanie wywnioskować, jak rozwijała się relacja ludzi z Na’vi.

Tylko właśnie, tu zbyt często odnosiłem wrażenie, że film traktuje mnie jak widza z niskim ilorazem inteligencji. Avatar nie zestarzał się dobrze pod kątem prymitywności, jaka kontrastuje Na’vi od ludzi. Alegorie do natywnych mieszkańców Ameryki są po prostu zbyt oczywiste. Zwierzęce jodłowanie w trakcie walk, oddawanie kultu bożkom czy dysproporcja w orężu, jaką stanowią łuki i strzały do wielkich statków bojowych, mechów i nieskończonych ilości karabinów.

W odbiorze dzieła nie pomagają absolutnie dwie postacie, czyli Pułkownik Miles Quaritch (Stephen Lang) oraz Parker Selfridge (Giovanni Ribisi). Zarówno korporacyjny wojak, jak i biznesmen pod batutą inwestorów są zdecydowanie zbyt płytkimi antagonistami. Mentalnie dobił mnie zwrot akcji, w którym Jake dosiadł największej bestii i tylko tak odzyskał zaufanie plemienia. Bo wiecie, oni są tak prości, że tylko tak mogli zrozumieć szczerość jego intencji.

Zdaję sobie sprawę, że James Cameron w ten sposób chciał trafić do szerszej publiki i przekazać jak złym pomysłem jest bezpodstawne najeżdżanie innych krajów, ale wyszło to po prostu zbyt łopatologicznie, w przeciwieństwie do tego, jak świetnie został zbudowany świat Pandory. A trzeba pamiętać, że był tu wielki potencjał na wywołanie publicznej debaty, co pokazuje wersja reżyserska filmu.

Avatar
Antagoniści to najsłabszy punkt Avatara. Prości, wyrwani wręcz z filmów lat 80 i wczesnych lat 90.

…i niezbyt odważny

Oglądając wersję reżyserską Avatara, warto zwrócić uwagę na pewną rozmowę Jake’a i Dr Grace Augustine. Opowiada ona historię, w której Sylwanin, siostra Neytiri (Zoe Saldana) zostaje zabita w wyniku strzelaniny w szkole, która została wywołana spaleniem buldożera przez uczniów Grace. Tu warto też zaznaczyć, iż dzieci Na’vi uczyły się języka angielskiego, gdyż w porównaniu do reszty korporacji, którą interesowały wyłącznie złoża unobtainium, ta miała dobre intencje wobec lokalnego ludu.

Nietrudno zgadnąć, dlaczego ta scena zniknęła z kinowej wersji filmu. Temat prawa do posiadania broni wywołuje i dziś wielką dyskusję w Stanach Zjednoczonych, a podejrzewam, iż 20th Century Fox nie chciało mieć na głowie tak wielkiej dyskusji. Scena jest dobitna, ponieważ Jake podczas eksploracji szkoły znajduje dziury po kulach w ścianach budynku. Uważam jednak, że powinna tam zostać i zrobić wielki szum w mediach. Dzięki temu film z pewnością bardziej zostałby zapamiętany w opinii publicznej.

Z usuniętych scen warto też wspomnieć cyberpunkowy początek, w którym Jake jako niepełnosprawny weteran, nie jest zbyt wysoko w drabinie społecznej. Choć to wypacza początkowy efekt szoku, gdy widzimy głównego bohatera na wózku, wysiadającego na Pandorze z resztą żołnierzy, samo CGI cyberpunkowej Ziemi jest świetnie zrobione i zbyt dobrze przypomina grę CD Projekt RED z 2020 roku.

Czy Avatar jest więc ostatecznie dobrym filmem, te 13 lat po swojej premierze? Jak najbardziej, lecz trzeba podejść do niego z pewną rezerwą. O ile stworzone uniwersum ma wielki potencjał fabularny i marketingowy, tak pierwszy film zdecydowanie wyłożył się na zbyt łopatologicznym tłumaczeniu, że ludzie to w sumie mają wiele za uszami.

Wierzę, że Avatar 2: Istota Wody zaufa bardziej inteligencji swojej publiczności i położy świetny fundament pod następne kontynuacje, obiecywane przez Camerona od wielu lat. Jeżeli nie oglądaliście, zdecydowanie warto, chociażby dla historii plemienia Na’vi, ciekawego pomysłu na komory, w których łączymy się z awatarami oraz przepięknych widoków i scen batalistycznych, imponujących nawet w 2022 roku.

Motyw