adaptacje gier wideo

Hollywood przegrywa z grami wideo. Czy stworzenie udanej adaptacji gier jest w ogóle możliwe?

9 minut czytania
Komentarze

Klątwa filmowych adaptacji gier wideo ciągle ma potężną moc. Dlaczego filmowcy nie radzą sobie z elektroniczną rozrywką? Z okazji kinowej premiery filmu „Uncharted” postanowiłem przyjrzeć się temu fascynującemu zjawisku.

Przemysł filmowy zbudowany jest na adaptacjach.

Kadr z filmu „Czas apokalipsy” na podstawie opowiadania „Jądro ciemności” Josepha Conrada.

Kino od zarania swoich dziejów lubiło przetwarzać dzieła z pokrewnych, starszych względem siebie, sztuk.

Ilość filmów (i seriali) będących adaptacjami książek, komiksów, gier wideo, a ostatnio coraz częściej nawet podcastów, jest co najmniej podobna do ilości dzieł w pełni oryginalnych.

Zresztą najważniejsze nagrody branżowe uwzględniają przeważnie kategorie „scenariusz oryginalny” i „scenariusz adaptowany”. Gdy spojrzycie sobie na listy najlepszych filmów wszech czasów, to zobaczycie, że większość z nich to adaptacje książek: „Ojciec chrzestny”, „Czas apokalipsy”, „Odyseja kosmiczna”, „Psychoza”. Największe dzieła Kurosawy to luźne adaptacje chociażby dzieł Szekspira czy amerykańskich westernów.

Zobacz też: Jak wypadła adaptacja „Uncharted” na potrzeby filmu?

Kino rozrywkowe równie chętnie sięga po dzieła sztuk pokrewnych. Obecnie największym wzięciem w Hollywood cieszą się powieści young adult oraz komiksy, które od kilku już dekad stanowią główne źródło pomysłów i rozwiązań dla amerykańskich widowisk. Całe Marvel Cinematic Universe to przecież na dobrą sprawę, także pod względem logistycznym, adaptacja wydawniczego modelu komiksowego.

Ale jeszcze zanim Hollywood na poważnie wzięło się za masową produkcję filmów na bazie komiksów, to na horyzoncie zaczęły pojawiać się gry wideo.

I to w nich zaczęto upatrywać przyszłościowe źródła materiałów dla Fabryki Snów.

Początek jednak nie był dobry. I niestety okazał się bolesnym zwiastunem przyszłości. Pierwsza adaptacja gry wideo miała miejsce niemal 30 lat temu, w 1993 roku. Wybór padł na już wtedy najpopularniejszą i najlepiej sprzedającą się serię gier, czyli Super Mario Bros.

Co ciekawe, w projekt, we wstępnej fazie produkcji, zaangażowany był Roland Joffe. To reżyser takich filmów jak „Pola śmierci” czy „Misja”. Była to dość dziwna mikstura, bo Joffe kojarzony był głównie z poważnym kinem, ale dawała nadzieję na to, że może będzie to dobry film. Rzeczywistość okazała się odwrotna. „Super Mario Bros” uchodzi do dziś nie tylko za jeden z najgorszych filmów na podstawie gier, ale w ogóle za jeden z najgorszych filmów wszech czasów. Do tego stał się finansową klapą, a także zapoczątkował trwającą do dziś tzw. klątwę filmowych adaptacji gier wideo.

Rzeczona klątwa polega głównie na tym, że jak dotąd nie udało się stworzyć zarówno dobrej adaptacji gry wideo, jak i dobrego filmu bazującego na grze wideo. Większość z nich stała się też kasowymi katastrofami przynosząc studiom niemałe straty.

Oczywiście było kilka filmów, które zarobiły niezłe pieniądze i można je było uznać za sukcesy finansowe, ale przeważnie wynikały one raczej z tego, że tematycznie produkcje te przyciągały szeroką widownię, która nawet niekoniecznie znała pierwowzór, ale szła do kina, bo chciała obejrzeć jakieś rozrywkowe widowisko. Tym niemniej sukcesy kasowe pośród adaptacji gier wideo można zliczyć na palcach jednej ręki..

Większość najpopularniejszych tytułów gier wideo została już „przepisana” na ekran filmowy.

Mogliśmy oglądać takie „dzieła” jak „Mortal Kombat” (i to już w dwóch wersjach, z lat 90. i z 2021 roku – obie kiepskie, choć ta pierwsza ma swój urok), „Tomb Raider”, „Max Payne”, „Hitman”, „Need for Speed”, „Assassin’s Creed” czy „Resident Evil”. Ciekawostkami są np. „Far Cry”, który jest filmem wyprodukowanym w Niemczech, nie wiedzieć czemu, oraz to, że za dwie adaptacje gier wideo odpowiada Polak, Andrzej Bartkowiak. Wyreżyserował on bowiem film „Doom” oraz „Street Fighter: Legenda Chun-Li”. Raczej żadnym z nich się nie może pochwalić, natomiast sam fakt jest warty wzmianki.

Podstawowe pytanie jakie musimy sobie zadać brzmi: czemu filmy na podstawie gier wideo są takie złe? Czemu ciągle się nie udają?

Do odpowiedzi na to pytanie potrzebne nam będzie zadanie drugiego, może nawet ważniejszego, pytania: Czy jest w ogóle potrzeba tworzenia filmowych adaptacji gier wideo? Powiecie, że jest potrzeba – finansowa. To wiadomo. Ale wyłączając ją z równania warto się zastanowić, czy jest sens tego typu produkcji poza aspektami komercyjnymi? Moim zdaniem nie ma. Film jako medium nie jest w stanie dodać czegokolwiek nowego do gier wideo, przynajmniej tych z minionych 15 lat. Co więcej, jest to pierwszy przypadek adaptacji filmowej, która nie tylko nie dodaje nic nowego względem pierwowzoru, ale też jest wręcz uboższa.

Dotychczas mieliśmy do czynienia z przenosinami na duży i mały ekran książek, komiksów, sztuk teatralnych itd. Było to przeniesienie treści statycznych do świata ruchomych obrazów. W przypadku książek dodatkowo niewidzialnych gołym okiem poza literkami na papierze. Już komiksy miały mniejszą przepaść jeśli chodzi o filmowe adaptacje względem książek, bowiem w komiksach mamy obrazki, kolor, widzimy co się dzieje, a komiksowe kadry podczas czytania w naszej wyobraźni, oraz dzięki odpowiednim technikom rysowniczym, wydają się poruszać. Natomiast gry wideo to już jest sztuka ruchomych obrazów podobnie jak kino.

I jeszcze w latach 90. czy wczesnych 2000, gdy grafika oraz mechanizmy rozgrywki były na wstępnych fazach ewolucji, można było widzieć jakiś sens w przenosinach danego tytułu na taśmę filmową. Ale mniej więcej od drugiej połowy lat 2000, kiedy to premiery miały takie gry jak np. pierwsze „Assassin’s Creed” czy „Uncharted” (era Playstation 3) elektroniczna rozrywka zaczęła przypominać hollywoodzkie widowiska. A dziś, i to już od ładnych paru lat, gry nie tylko mają budżety hollywoodzkie, ale i zarabiają olbrzymie pieniądze, przez co wyglądają niemal jak filmy, a ich mechanika rozgrywki oraz reżyseria poszczególnych sekwencji wręcz góruje nad doświadczeniem filmowym. Przynajmniej jeśli chodzi o kino rozrywkowe.

W grach twórcy tworzą wszystko od postaw, cały świat przedstawiony mogą zaaranżować tak, jak chcą. Teoretycznie więc nie ma tu żadnych ograniczeń.

Tak więc już teraz powstają sekwencje akcji, które są w stanie zaistnieć tylko w grach wideo. Także dlatego, że autorzy gier są w stanie zaprojektować wszystko tak, że czujemy się nie jakbyśmy oglądali dane wydarzenia, tylko jakbyśmy brali w nich udział.

https://www.youtube.com/watch?v=fa404nl4ImE

To z jednej strony pozwala na używanie kamery z perspektywy pierwszej bądź trzeciej osoby w grach akcji/przygodowych/RPG, co diametralnie zwiększa immersję ze światem przedstawionym. Z drugiej, twórcy mogą sobie pozwolić często na nietypowe, ciekawe i atrakcyjne wizualnie ujęcia czy kadrowanie. Takie, które na planie filmowym byłyby niemożliwe do zrealizowania albo co najmniej karkołomne, w dosłownym tego słowa znaczeniu.

To wszystko tworzy w graczach iluzję uczestniczenia w wydarzeniach. Łącznikiem z tym światem jest pad/klawiatura i choć pozornie to niedużo, to absolutnie wystarcza, by poczuć iż jest się wrzuconym w sam środek akcji i ma się wpływ na bieg wydarzeń. Stanowi to główną i największą barierę dzielącą filmy z grami wideo.

Jest to też klucz do zrozumienia, czemu adaptacje gier nigdy nie będą udane. Co najwyżej mogą być dobrymi filmami samymi w sobie. Choć i to jest trudne, gdyż, z całym szacunkiem dla graczy, ogromna część gier wideo nie ma niesamowitych fabuł.

W grach liczy się przede wszystkim rozgrywka i doświadczenie gracza.

Oczywiście są gatunki, w których fabuła jest bardziej rozbudowana i interesująca, ale ja sam osobiście znam może kilka dosłownie przypadków, gdy gry mają fabuły mogące się równać z najlepszymi filmami. I nie są to gry atrakcyjne pod kątem przeniesienia ich na duży ekran.

Studia filmowe celują raczej w gry akcji, przygodowe, science-fiction, bijatyki, bo te mają w teorii potencjał na przyciągnięcie masowego widza. A te gry, jakby je odrzeć z poetyki gier – z elementów walk, wspinaczek, strzelania i sekwencji akcji – i zostawić samą fabułę, to nie ma w nich już nic specjalnego, czego by miłośnik filmów nie widział wcześniej.

Przykładowo, głównym elementem gier „Assassin’s Creed” czy np. „Far Cry” jest wspinaczka, parkour, wykonywanie misji, poznawanie terenu, zdobywanie nowych umiejętności. To nie są elementy, którymi kino jest zainteresowane, a przynajmniej nie na tyle, by zająć nimi 70 czy 80 procent czasu ekranowego.

Wyraźnie to widać, gdy oglądamy filmowe wersje „Assassin’s Creed” czy obecnie granego w kinach „Uncharted”.

Bez budulca w postaci mechaniki rozgrywki danej gry, filmowcy zostają trochę na lodzie z postaciami i wątkami fabularnymi, ale bez kręgosłupa danej marki.

Mark Wahlberg jako Max Payne w filmie pod tym samym tytułem.

Całą resztę muszą wymyślić na nowo, tak by wpasować to w ramy adaptacji. Do tego nie wiedzieć czemu przeważnie producenci zabierający się za adaptacje gier wideo za wszelką cenę próbują udowodnić, że wiedzą lepiej co chcą oglądać widzowie. Nieważne, że pomysły z gier wideo sprawiły iż stały się one globalnymi przebojami, hollywoodzkie garnitury wiedzą lepiej.

Co jest o tyle intrygujące, że dziś cała reszta Hollywood wydaje się być dość blisko przeróżnych fandomów, słuchać ich oczekiwań i wdrażać je w życie. Raz lepiej raz gorzej, ale jednak jakaś relacja twórca-odbiorca się tworzy.

W przypadku gier wideo cały czas pokutuje model jeszcze z lat 90., zakładający, że gry to jedno, a film to drugie. Stąd też sytuacje, w których większość adaptacji gier wideo jak tak diametralnie różna od oryginałów.  

Posiłkując się argumentami, o których napisałem wyżej, moim zdaniem zrobienie udanej adaptacji gry wideo jest właściwie niemożliwe.

I dodatkowo niepotrzebne. Kino nie jest w stanie obecnie pokazać czegoś lepiej niż jest to ujęte w grach wideo. Tym bardziej w czasach, gdy gry są już często interaktywnymi filmami. Obecna generacja PC i konsol zapowiada grafikę, która jest już bliska fotorealizmowi. Zresztą już „Uncharted 4” na Playstation 4 serwuje nam w pełni wystarczającą i bliską filmowości grafikę.

Wydaje mi się, że po 20 latach prób (nieudanych) i błędów (poważnych) Hollywood powinno sobie odpuścić gry wideo. Jak dotąd okazały się one dla Fabryki Snów nieopłacalnym biznesem. Wprawdzie najnowsze doniesienia dotyczące sukcesu kasowego filmu „Uncharted” napawają optymizmem, ale to na dobrą sprawę nadal wyjątek od reguły.

Motyw