Czy grozi nam blackout

Tak polski rząd chce walczyć z kryzysem energetycznym. Część ekspertów jest przerażona, inni biją brawo

4 minuty czytania
Komentarze

Polaki rząd chce walczyć z kryzysem energetycznym, co wywołało w sieci istną burzę. Podział medialny jest dość prosty: prorządowe klaszczą uszami, a opozycyjne ciskają gromy. Dlatego też nie ma sensu traktować szczególnie poważnie żadnej ze stron, bo to bardziej kwestia gry politycznej, a nie ustalenia faktów. Zamiast tego przyjrzyjmy się argumentom obydwu stron. Uczciwe jednak przyznam, że bardziej do mnie trafia opinia przeciwna zmianom. Mam jednak szczerą nadzieję, że to zwolennicy mają rację – w końcu też płacę rachunki za energię elektryczną. 

Kryzys energetyczny – polski rząd znosi obliga

Chodzi tu o zniesienie obliga giełdowego, czyli konieczności sprzedaży energii przez tak zwaną Towarową Giełdą Energii (TGE). Ta w dużym skrócie sprawia, że ceny energii są w dużej mierze kontrolowane odgórnie, chociaż nie przez konkretne organy, a właśnie na zasadach giełdowych. Tym samym może na tym rynku dochodzić do pewnych manipulacji cenami, które są niezależne nawet od samych producentów energii.

 I właśnie to jest elementem retoryki pierwszej ze stron, którą reprezentuje Profesor Władysław Mielczarski, członek Instytutu Inżynierów Elektryków i Elektroników. Nie jest to więc ktoś, komu można zarzucić nieznajomość tematu. Mamy tu do czynienia z prawdziwym ekspetem, który uważa, ze ruch ten obniży cenę enrgii o około 30-40% – oczywiście względem podwyżek. 

Tym samym energia oczywiście będzie droższa, ale nie na tyle, na ile wskazywały dotychczasowe prognozy. W jaki sposób? Otóż nikt nie będzie mógł naciskami giełdowymi manipulować cenami energii. Producenci będą mogli ją sprzedawać w cenie, którą sami uznają za odpowiednią. Tutaj pan Profesor zwraca uwagę na to, że wolny rynek zawsze wykazuje niższe ceny, niż ten regulowany. Za jego przekonaniem stoją konkretne liczby:

Poluzowanie kagańca TGE spowoduje, że ceny energii z pewnością spadną. Jak policzymy koszty wytwarzania energii, nawet z uprawnieniami do emisji CO2, to mamy ok. 700 zł za MWh a kontrakty na TGE mamy po 1900 zł. To nie jest normalne, jeśli kontrakt jest trzykrotnie droższy niż uzasadniona cena wytwarzania energii.

I to naprawdę brzmi świetnie, gdyby nie pewien szkopuł… w Polsce mamy jednego dużego producenta energii elektrycznej, kilku mniejszych, a cała reszta właściwie się nie liczy. Większosć rynku zdominowało PGE i to właśnie Polska Grupa Energetyczna ma największy wpływ na ustalanie cen. 

Zobacz też: Jakie rachunki za prąd przy pompie ciepła? Wyliczenia nie pozostawiają złudzeń

Głównym krytykiem pomysłu jest tu Grzegorz Onichimowski, były prezes Towarowej Giełdy Energii. Tutaj również mamy więc postać ekspercką, której słowa warto wysłuchać. Ten zwraca uwagę, że TGE odpowiada głównie za kontrakty terminowe, które nie mają większego związku ze wzrostem cen. Zamiast tego zniesienie obliga energetycznego ma uchronić przychody PGE przed daniną Sasina:

Zniesienie obliga giełdowego jest wspaniałym pomysłem na to, aby uniknąć tego podatku i w ogóle zarzutów o nadmierne marże. W grupach energetycznych przesunie się część marży z wytwarzania do obrotu, a drugą część do wydobycia i nagle elektrownie węglowe będą mogły udowodnić, że cena 1200 zł czy 1300 zł za MWh jest uzasadniona, pomimo tego, że są zasilane węglem krajowym. Zniesienie obliga będzie przeciwskuteczne. To jest robione pod kilka spółek energetycznych, które będą mogły manipulować swoim wynikiem finansowym,

Tym samym cena energii ma się nie zmienić, ale za to PGE nie będzie musiało uiszczać opłat za nadzwyczajne zyski – w przeciwieństwie do firm prywatnych, które już się nie wymkną tej daninie. 

Jak to się jednak rzeczywiście ułoży? No cóż, przekonamy się o tym osobiście już wkrótce, ponieważ nowe przepisy wejdą w życie. Jest to jednak jedna z tych sytuacji, w której po prostu chciałbym się mylić i ceny za energię elektryczną naprawdę będą znacznie niższe. 

Źródło: WNP.pl, PAP

Motyw