Ilustracja przedstawiająca cztery postacie z gry w futurystycznych kostiumach, uzbrojone w różne bronie.
LINKI AFILIACYJNE

Recenzja Concord. To był przepis na katastrofę

9 minut czytania
Komentarze

Sony nie miało jeszcze chyba jeszcze gry, która wywoływałaby tak negatywne emocje jak Concord. Samo pisanie o tym tytule w nieco cieplejszym tonie to obecnie proszenie się o kłopoty. Gracze uznali, że winę ponosi wciśnięte na siłę „woke”. Czy słusznie? Trochę tak, choć nie da się ukryć, że powodów porażki jest tu znacznie więcej.

[AKTUALIZACJA #1 – 3 września 2024 roku, godz. 18:15]

PlayStation zapowiedziało wyłączenie serwerów Concord. O szczegółach tej decyzji możecie przeczytać w osobnym artykule.

Poniżej oryginalna treść materiału

Oficjalny zwiastun premierowy Concord

O tym, że z Concord, nowym tytułem sygnowanym znaczkiem PlayStation Studios, nie jest najlepiej, wiedzieliśmy już po lipcowych beta testach. Dość powiedzieć, że na platformie Steam nie wzbudziły one szczególnego zainteresowania…i to delikatnie mówiąc. Maksymalną liczbę graczy na poziomie 2388 w otwartej becie należy raczej bowiem postrzegać w kategoriach sromotnej klęski.

I choć w naszych pierwszych wrażeniach z Concord obaj z Szymonem Balińskim uznaliśmy, że samo strzelanie w tej grze nie jest złe, to jednak wyraźnie brakowało tu czegoś, co mocniej zaangażowałoby gracza. I niestety, tej pustki nie udało się do premiery gry zapełnić. Jednak czy coś by to w ogóle zmieniło? Obawiam się, że nie.

Zalety

  • naprawdę nieźle dopracowane modele postaci
  • po bliższym poznaniu nawet niczego sobie bronie
  • pomysłowo zaprojektowane umiejętności freegunnerów, które czasem wzajemnie się uzupełniają
  • przyjemny model strzelania
  • ilość najróżniejszych dodatków do odblokowania
  • niezłe wykorzystanie możliwości DualSense’a
  • bogaty przewodnik galaktyczny, do wkręcenia się w świat Concord
  • brak mikrotransakcji

Wady

  • postacie bez charyzmy i wciśnięty na siłę zaimkowy miszmasz
  • niewielka liczba map, a do tego żadna nie zapada w pamięć
  • mało trybów i brak jakiegoś wyróżniającego się na tle innych gier z tego gatunku
  • wciąż zbyt długi czas odradzania się
  • z czasem przewodnik galaktyczny staje się książką do czytania, która tak naprawdę nic szczególnego nie wnosi
  • sporadyczne błędy techniczne i irytujące rozwiązania matchmakingu

Recenzja gry Concord (PS5/PC) – krótka opinia

Oj, tym razem Sony chyba nie do końca przemyślało koncepcję swojej najnowszej gry-usługi. Concord to bowiem kolejny hero-shooter, jakich w zasadzie mamy już wiele. Co więcej, mocno spóźniony, bo moda ten gatunek nieco już przeminęła. Gdyby jeszcze w tej sieciowej strzelance było coś naprawdę oryginalnego, może byłby i cień szansy na podbicie serc graczy. Niestety, za dużo tu powtarzalności i przeciętności.  

5,8/10
Ocena

Concord (PS5/PC)

  • Grywalność 6
  • Oprawa A/V 7
  • Klimat 4
  • Warstwa techniczna 6

Concord, czyli co? Projekt, który skrywa zapewne niejedną tajemnicę

Zapewne nie ma gracza, którego pierwszy pokaz rozgrywki w Concord niemile zaskoczył. To, że miała to być sieciowa strzelanka, wiedzieliśmy od ponad dwóch lat, w zasadzie od premierowej zajawki tego tytułu. Chyba mało kto jednak spodziewał się, że zamiast czegoś na kształt Destiny 2, co byłoby całkiem ciekawym, gatunkowym wyborem, dostaniemy hero shootera na wzór mocno podupadłego już Overwatch 2.

A wiecie, co jest w tym najgorsze? Że bardzo wiele rzeczy w Concord wydaje się wykastrowane. Rozgrywka pozbawiona jest jakiegokolwiek pazura, postacie są nijakie i bardziej drażnią dziwactwami, niż cieszą zdolnościami, a dostępnych trybów zabawy jest jak na lekarstwo. Gdzie podziało się więc te 8 lat?! Bo tyle właśnie trwał ponoć proces produkcji tejże gry. No sami przyznacie – coś tu wyraźnie jest nie tak.

Gracz celujący z karabinu na mapie w grze Concord, z minimapą i statystykami widocznymi na interfejsie.
Fot. Concord / zrzut ekranu

Moja teoria – z początku Concord miał być zupełnie czym innym, być może nawet grą w stylu Mass Effecta, w którym tryb sieciowy przeplata się z kampanią dla pojedynczego gracza. Niestety, po drodze ktoś tam na górze uznał, że lepszym wyborem będzie całkowita rezygnacja z elementów przygodowych i skupienie się na multi „bo przecież teraz modne są gry–usługi, a my takich potrzebujemy”.

Myślicie, że to nierealny scenariusz? No to pozwólcie, że wyłuszczę wam moje spostrzeżenia po 50 godzinach gry. Tak, tak, tyle właśnie czasu spędziłem w Concord, nim zdecydowałem się usiąść i napisać recenzję tej gry. Czemu tak długo? Bałem się, że może ja czegoś tutaj nie dostrzegam. Nie chciało mi się wierzyć, że nikt włodarzom Sony nie powiedział, że w tym kształcie ten tytuł nie przejdzie.

Miały być klimaty Strażników Galaktyki, a jest zwykłe strzelanie

Nie powiem, film, który zapowiadał Concord, bardzo mi się podobał. Mówię tu o tej animacji, która rozbudziła, i to nie tylko we mnie, nadzieję na coś na kształt Strażników Galaktyki. Klimaty wydawały się podobne, a i sami twórcy przebąkiwali o inspiracji filmem Marvela. No i jakieś tam podobieństwo jest, o czym świadczyć może historia przedstawiana nam w Przewodniku Galaktycznym, czyli umieszczonym tu zbiorze różnych, czasem ciekawych, a czasem bzdurnych informacji o świecie gry. O dziwo, wraz z naszym progresem, rozrasta się on do takich rozmiarów, że naprawdę idzie się w tym wszystkim nieco pogubić.

A czemu w ogóle o tym wspominam? Bo sam fakt umieszczenia w sieciowej strzelance niemalże encyklopedii o świecie Concord wydaje się zupełnie nieprzystający do realiów gatunku. No bo komu chciałoby się przekopywać przez tony informacji, skoro w lobby czekają już inni gracze gotowi na drużynowe starcie.

Mapa galaktyki z zaznaczoną planetą Glance i jej opisem po prawej stronie. Na górze napis "PRZEWODNIK GALAKTYCZNY".
Fot. Concord / zrzut ekranu

Co prawda twórcy gry co tydzień raczą nas jakimś nowym przerywnikiem filmowym, który ma tutaj budować opowieść, ale skoro tak niewiele rzeczy potrafi nas tutaj zaangażować to, czy ktoś będzie miał aż tyle samozaparcia, by zobaczyć je wszystkie? Ano właśnie.

Concord to przede wszystkim strzelanie i korzystanie z umiejętności freegunnerów. I trzeba przyznać, że akurat te elementy twórcom wyszły całkiem nieźle. Model strzelania przypomina trochę ten Destiny 2, a bronie i umiejętności specjalne poszczególnych postaci wydają się całkiem nieźle zbalansowane.

Nie każdy jednak zauważy (bo do tego trzeba trochę pograć), że pukawki i zdolności freegunnerów mogą łączyć się ze sobą dając czasem potężną dopałkę czy to do zadawanych przeciwnikom obrażeń, czy też zdolności obronnych zespołu.

Menu główne gry, Opcje: Obszar ćwiczebny, Trening, Próby Czasu, Powalenie, Polowanie na Trofea, Awantura, Przejęcie, Rywalizacja.
Fot. Concord / zrzut ekranu

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że zarówno map, jak i trybów jest tu jak na lekarstwo. Co więcej, w zasadzie nic z tego nie wybija się ponad przeciętność. Miejscówki wyglądają całkiem ładnie, ale nie ma w nich nic, co mogłoby wywołać efekt WOW. Wśród trybów próżno zaś szukać czegoś, czego do tej pory w innych hero shooterach nie było.

Akolita w świecie gier, czyli zaimkowy szał i inne, dziwne przypadki

Z pewnością nie pomógł też Concord szum związany z dość mocno promowaną w grze inkluzywnością. Ja sam, choć postrzegam się jako osobę tolerancyjną, miałem tu z tym dość dłuży kłopot. Nie, żebym od razu rozpalał pochodnie na widok tęczy (której w tej grze jest na pęczki) i biegł do komórki po widły. Po prostu postacie freegunnerów są tu tak bezpłciowe, że właściwie pozbawione zostały jakiejkolwiek charyzmy.

I nie chodzi tylko o te nieszczęsne zaimki, przez które miałem prawdziwy mętlik w głowie podczas prób czytania niektórych wpisów w Przewodniku Galaktycznym. Po prostu modele bohaterów, choć wykonane zostały ze sporą dbałością o graficzne detale, są czasem tak karykaturalne, że właściwie totalnie nie chciało mi się nimi grać.

Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę

Minął zaledwie tydzień, a Concord już cierpi na brak chętnych do wspólnej zabawy. O meczach rankingowych można w zasadzie zapomnieć. Matchmaking, nie mając za bardzo wyboru, łączy nas czasami w tak kuriozalne zespoły – same początkujące poziomy kontra wysokolevelowi wymiatacze, że ci pierwsi uciekają z meczu w jego trakcie.

Do tego dochodzą błędy techniczne, niespodziewane resety już spersonalizowanych bohaterów i towarzyszący nam na każdym kroku grind. Niestety, ale to wszystko przekłada się na malejące z dnia na dzień zainteresowanie tą strzelanką. I chyba trudno się temu dziwić.

Podsumowanie. Świat zapomni o Concord szybciej niż nam się wydaje

Zrzut ekranu z gry FPS przedstawiający celowanie w przeciwnika na mapie pustynnej. Widoczny interfejs gry, radar, licznik czasu, liczby eliminacji, zdrowie i amunicja.
Fot. Concord / zrzut ekranu

Ktoś może powiedzieć teraz, że tak narzekam i narzekam na Concord, a te 50 godzin z nim spędziłem. No cóż, mam prawie pół wieku na karku i czasem po prostu lubię powtarzalną do bólu rozgrywkę. Dlatego wciąż powracam do Skull and Bones, w którym nabiłem już 500 godzin, mimo iż nieustannie na ten tytuł narzekam.

Co jakiś czas odpalam też Helldivers 2, a nawet sięgam po drugą część Destiny, w której odblokowałem już niemal wszystko, co tylko się było możliwe (nie chcecie wiedzieć, ile czasu na to poświęciłem przez ostatnie 7 lat).

Obawiam się jednak, że z Concord będzie inaczej. Bo choć wciąż w ten tytuł gram, powoli czuje się nim coraz bardziej zmęczony. Sam nie wiem, czego tu bardziej zabrakło – pasji czy pomysłu. A może po prostu ten tytuł pojawił się o wiele za późno. A że branża gier jest brutalna, a gracze coraz bardziej wymagający ani się obejrzymy, jak Concord zniknie w odmętach historii. I raczej udostępnienie go za darmo w PlayStation Plus nie za wiele tu pomoże.

Zdjęcie otwierające: Concord / materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw