Ciche miejsce Dzień pierwszy recenzja horror 2024
LINKI AFILIACYJNE

Recenzja Ciche miejsce: Dzień pierwszy. Milczenie jest złotem

6 minut czytania
Komentarze

John Krasinski opuścił już na dobre serię Ciche miejsce, a na jego miejsce przyszedł kolejny reżyser z polsko brzmiącym nazwiskiem – Michael Sarnoski. Tym razem czeka nas nie ciąg dalszy historii rodziny Abbotów, a prequel, który pokazuje co działo się w momencie, gdy wyczulone na dźwięki kosmiczne potwory wylądowały na Ziemi.

Ciche miejsce: Dzień pierwszy – opis fabuły filmu

Ciche miejsce Dzień pierwszy recenzja horroru 2024
Fot. materiały prasowe dystrybutora

Bohaterką filmu Ciche miejsce: Dzień pierwszy jest Sam (Lupita Nyong’o), nieuleczalnie chora na raka kobieta, która mieszka w hospicjum w Nowym Jorku ze swoim kotem–opiekunem Frodo. Gdy w miasto uderzają obiekty przypominające meteoryty, a wkrótce potem wrogie istoty pozaziemskie zaczynają atakować ludzi, Sam znajduje się w samym środku chaosu.

Wraz z innymi ocalałymi po pierwszej fazie ataku, Sam słyszy komunikaty nadawane z helikopterów wojskowych, które ostrzegają ludność cywilną, aby zachowywała ciszę i ukrywała się do czasu podjęcia akcji ratunkowej. Mosty prowadzące z miasta są bombardowane, aby uniemożliwić stworzeniom opuszczenie wyspy.

Od tej pory kobieta będzie musiała przeżyć w opanowanym przez potwory Nowym Jorku, spotykając po drodze studenta o imieniu Eric (Joseph Quinn), który zaczyna jej towarzyszyć.

Ciche miejsce: Dzień pierwszy – lepszy niż poprzednie części?

Nie owijając w bawełnę – Ciche miejsce: Dzień pierwszy to film nierówny. Miejscami satysfakcjonujący, a w innych momentach frustrujący, a przynajmniej rozczarowujący. Zaczynając od mocnych stron, bez wątpienia pierwsze co przychodzi mi na myśl to kapitalna kreacja aktorska Lupity Nyong’o.

Zapowiedź filmu.

Jak wszyscy wiemy, Ciche miejsce: Dzień pierwszy w dużej mierze opiera się na tym, że widziane na ekranie postaci muszą milczeć. W związku z tym aktorzy mają ciekawe dla siebie zadanie przekazania nam swoich stanów emocjonalnych oraz czasem gestykulacji słów, które chcieliby powiedzieć, używając do tego swego głównego narzędzia, czyli ciała, a najbardziej mimiki.

I tutaj Nyongo wypada absolutnie fantastycznie. Jej twarz jest pełna fascynującego mistycyzmu, tak samo, jak jej wielkie, pełne ekspresji oczy. Pod tym względem jest ona idealnym wyborem do tego typu zadania.

Wprawdzie nikt z reszty obsady nie zbliża się nawet w połowie do jej poziomu, ale też nie znajdziemy tu właściwie żadnego złego występu. Joseph Quinn, którego chyba wszyscy znają i pamiętają z czwartego sezonu Stranger Things, dzielnie dotrzymuje jej aktorskiego kroku.

Przeczytaj także: Film z Wiedźminem i Reacherem ominie polskie kina. Ministerstwo Niebezpiecznych Drani obejrzysz za grosze w domu.

Od strony wizualnej Ciche miejsce: Dzień pierwszy również prezentuje się bardzo dobrze, zdjęcia, montaż i ogólna reżyseria tego widowiska stoją na wysokim poziomie. Całość ogląda się niczym porządną miksturę Cloverfield, Wojny światów z 28 dni później, a miejscami nawet można mieć skojarzenia z serią Obcy.

Choć też skłamałbym, gdybym stwierdził, że film ten mnie czymkolwiek powalił czy zaskoczył. Niemniej jednak, jako typowy blockbuster okresu letniego po części dostałem to, czego oczekiwałem. No ale właśnie – po części.

Kierując się zasadą „bądź cicho, a przeżyjesz” Sam i Eric rzadko ze sobą rozmawiają. I tak rozwija się między nimi zabawna pantomima, która czasami jest urocza. Jednak ich relacja nie jest zbytnio interesująca, w dużej mierze dlatego, że Sarnoski portretuje ich dość płytko.

W pierwszych dwóch filmach rodzina Abbotów również nie była wyraźnie rozwiniętymi postaciami, ale twórcy byli w stanie zbudować ich tożsamość dzięki wzajemnemu oddziaływaniu w rodzinie i dopracowanym zasadom obrony zespołowej. Byliśmy jako widzowie emocjonalnie zaangażowani w ich losy zbiorowo, jako rodziny, a nie indywidualnie.

W Ciche miejsce: Dzień pierwszy Sarnoski postanowił akcję umiejscowić w Nowym Jorku, miejscu złożonym z niezliczonej liczby społeczności, dzielnic i rodzin, i udaje mu się skoncentrować swoją historię na dwójce samotników, których nie łączy żadna więź. Nie wykazuje on żadnego zainteresowania kreowaniem postaci wiernych miastu, a brak zainteresowania filmu Nowym Jorkiem jako czymkolwiek innym niż tłem dla serii jest niestety wyraźny.

Ciche miejsce: Dzień pierwszy poległo więc już na poziomie koncepcji. A można przecież było stworzyć film, który odzwierciedlałby mocne strony pierwowzoru, czyli emocjonalną inwestycję widza w bohatera zbiorowego, tutaj ukazanego szerzej, nie jako jednej rodziny, a wiele osób z różnych, barwnych zakamarków Nowego Jorku, który przecież słynie z tego, że jest najwspanialszym na świecie tyglem kulturowym i osobowościowym.

Ciche miejsce: ocena filmu

Ciche miejsce Dzień pierwszy horror recenzja
Fot. materiały prasowe dystrybutora

Podsumowując, są momenty w Ciche miejsce: Dzień pierwszy, które potrafią chwycić naszą uwagę i emocje. Gdy postaci grane przez Djimona Hounsou i Alexa Wolffa pojawiają się na ekranie, to ich wątki trzymają w napięciu, aczkolwiek są to dość krótkie momenty. Nyong’o i Quinn to aktorzy, których urzekająca prezencja na ekranie stale nas wciąga – kiedy dostają coś do grania poza uciekaniem i ukrywaniem się.

Sekwencje akcji nie robią tu wrażenia tak jak w pierwszym filmie. Być może dlatego, że na tym etapie tak naprawdę nie można dowiedzieć się niczego nowego o tych stworzeniach. Po seansie poprzednich części kosmiczne stwory nie kryją zbyt wielu tajemnic, a Ciche miejsce: Dzień pierwszy nie rozwija tych, które pozostały.

A może chodzi o to, że Sarnoski nie odrobił lekcji ze Szczęk Spielberga i daje nam zbyt wiele okazji, aby przyjrzeć się stworom z bliska, psując efekt mówiący, że „boimy się najbardziej tego, czego nie widzimy”. Tym samym na tle pierwszego Cichego miejsca prequel wypada siłą rzeczy dość banalnie.

A szkoda, bo reżyser prequela to twórca niebanalny, na swoim koncie ma, chociażby świetny film Świnia z jedną z najlepszych ról w karierze Nicolasa Cage’a. No, ale cóż, nie pierwszy to raz, gdy interesujący autor jest tłamszony przez hollywoodzką maszynerię.

Przeczytaj także: Filmowe hity znikają z Netflixa. Ostatni moment na ich obejrzenie.

Ostatecznie więc, Ciche miejsce: Dzień pierwszy, jak większość prequeli, nie uzasadnił dla mnie swojego istnienia. Nie dość, że w żaden sposób nie rozwinął uniwersum stworzonego przez Johna Krasinskiego, to także nie uzupełnił żadnych istotnych wątków, które mogłyby łączyć poprzednie produkcje z najnowszą. Jeśli jednak idziecie do kina tylko i wyłącznie z chęcią obejrzenia niezobowiązującej i trzymającej w napięciu widowiskowej rozrywki, to jest szansa, że nie zawiedziecie się zanadto.

Ogólna ocena

6/10

Zdjęcie otwierające: materiały prasowe dystrybutora

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw