Postać z futrzanym stworzeniem na ramieniu, napis "Star Wars Outlaws", logotypy Ubisoft, Massive Entertainment i Lucasfilm Games.
LINKI AFILIACYJNE

Recenzja gry Star Wars Outlaws. Niestety hejterzy, Ubisoft nie zawiódł

15 minut czytania
Komentarze

Twórcy Star Wars Outlaws postawili sobie niezwykle trudne zadanie. Wszak musieli stworzyć międzyplanetarną, otwartą grę TPP, która zadowoli nawet najbardziej wybrednych fanów Gwiezdnych Wojen. A jak wiemy doskonale, niewiele marek może poszczycić się tak wokalnym fandomem, jak owoc sukcesu George’a Lucasa.

Dlatego też tym większym zaskoczeniem jest to, że Ubisoft oraz Massive Entertainment podołali temu zadaniu, kreując jedno z przyjemniejszych doświadczeń typu open-world, jakich doświadczyłem w ostatnich latach. Oczywiście – jak to bywa z produkcjami rangi AAA na konsolach – nie obyło się bez mniejszych i większych problemów. Jednak o tym, jak wpływają one na ogólny odbiór Star Wars Outlaws, dowiecie się w dalszej części tej recenzji.

Zalety

  • przeważająca kameralność głównego wątku, gdzie wojna Imperium i Rebeliantów pozostaje tłem
  • dynamiczne podróże międzyplanetarne, ze sprytnym maskowaniem ekranów ładowania
  • przekonująca interaktywność kantyn i miast (KESSELSKI SABAK!)
  • autentyczna dla uniwersum wizja życia międzygalaktycznego łotrzyka (immersyjny system reputacji syndykatów)
  • bardzo satysfakcjonujący model strzelania blasterem oraz pozostałymi karabinami
  • brak typowego dla otwartych gier przytłoczenia „kropkami”, naturalne odkrywanie nowych zadań na mapie
  • przyjemny system ulepszania zdolności Kay, wymuszający na graczu zmiany w stylu rozgrywki
  • porządne wykorzystanie możliwości pada DualSense

Wady

  • mocna schematyczność skradankowych zadań
  • zbędnie przeciągnięte sekwencje platformowe à la Uncharted
  • niska jakość twarzy bohaterów w rozgrywce i fatalne kłapy buź przy wypowiedziach, często wybijające z immersji
  • nierówna wydajność trybu 60 FPS w miastach i na otwartych przestrzeniach
  • niepotrzebnie lekko przedłużony finał
  • brak polskiego dubbingu

Recenzja Star Wars Outlaws – Podsumowanie

Choć Star Wars Outlaws jest pierwszą tak otwartą grą w tym uniwersum, studio Massive Entertainment zawiesiło poprzeczkę wysoko tym, którzy również podejmą się takiego projektu. Przygoda Kay Vess może i nie opiera się schematom, nie przynosi wielkiej rewolucji, ale pozwala na te (minimum) 30 godzin tak zanurzyć się w świecie George’a Lucasa, jak żadna inna gra wcześniej. A gdy dobrych, otwartych przygód z wysokim budżetem powstaje tylko coraz mniej, każda zaczyna smakować trochę lepiej.

7,8/10
Ocena

Star Wars Outlaws [PS5]

  • Grywalność 8
  • Oprawa A/V 7
  • Klimat 9
  • Warstwa techniczna 7

Fabuła Star Wars Outlaws. Rodzina to coś więcej niż więzy krwi

Oficjalny zwiastun premierowy Star Wars Outlaws.

Kay Vess to łotrzyca, która ufa dwóm istotom. Sobie oraz Nixowi, wiernemu zwierzaczkowi, będącemu jednoczesnym częstym partnerem w akcji. Taka dewiza okazuje się słuszna, bo choć skok gwarantujący bohaterce ucieczkę z Canto Bight się udaje, to zamiast kredytów w sejfie znajduje się… rebeliant.

Oszukana przez zwykle tę lubianą stronę międzygalaktycznego konfliktu, ucieka ostatkiem sił z Canto Bight na Tosharę, wykradając potężnemu Sliro z frakcji Zerek Beshów jego ukochany statek na zamówienie, czyli Śmiałka. To jednak również oznacza dla Kay Vess wyrok śmierci. A nic nie pobudza łowców nagród i syndykatów tak, jak wściekły multimiliarder.

Tu zaczyna się właściwa przygoda naszej bohaterki, która dostanie ponowną szansę na ograbienie Sliro i usunięcie ciążącego na niej wyroku. Nie będzie to jednak łatwe, gdyż najważniejszym zadaniem dla bohaterki jest zrozumienie, że nie wszystko można osiągnąć samemu, nawet jak ma się takiego partnera jak Nix.

Z wątkiem głównym można w Star Wars Outlaws spędzić ok. 20–25 godzin i jako poboczna opowieść, umieszczona między V. (Imperium Kontratakuje) a VI. (Powrót Jedi) odsłoną sagi, sprawdza się on prawidłowo. No może poza nieco przedłużonym, lekko wymęczającym finałem opowieści.

Oczywiście, wszelkie zwroty akcji są wybitnie przewidywalne, ale gra daje sobie czas na zbudowanie kilku istotnych relacji, przez co powstałe na koniec dylematy wybrzmiewają mocniej. Samo zakończenie nie zostawia też wielu niedopowiedzeń, przez co tytuł można uznać za przyjemną, zamkniętą całość.

Podoba mi się również, jak przeważnie kameralną opowieścią jest Star Wars Outlaws. Przez sporą część głównego wątku, konflikt Rebeliantów i Imperialnych pozostaje jedynie tłem dla kantynowej opowieści, pełnej syndykatowych przepychanek. Niestety pewnej eskalacji napięcia nie udaje się grze uniknąć, ale nie jest też tak, że Skywalker’owie zaczynają wyskakiwać z każdego terminalu.

Ostatecznie to nie jest kolejna gra o rycerzach Jedi i mieczach świetlnych, co jest przyjemnie odświeżające. Obowiązkowo muszę też nadmienić, że wypadałoby, żeby gra z uniwersum Gwiezdnych Wojen miała polski dubbing. To nie jest tak, że Disneya i Ubisoft nie stać na lokalizację w naszym kraju. Są polskie napisy, tyle dobrego.

W kantynie gadają znów, że w sabaka chłop przegrał i snuł się trup

Postacie grające w sabaka przy okrągłym stole z zielonym obiciem w Star Wars Outlaws.
Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Najmocniejszą siła Star Wars Outlaws nie jest jednak główny wątek fabularny, i to pomimo jego wszystkich zalet. Produkcja Massive Entertainment jest prawdopodobnie jedyną pozycją na rynku, która da wam wyjątkowe uczucie rozbijania się po najciekawszych kantynach galaktyki.

Szlajając się jako Kay Vess po barach, możecie nie tylko przysłuchiwać się licznym konwersacjom o intrygujących ludziach i zakopanych skarbach. Ciężar iluzji niesie też wybitna ścieżka dźwiękowa, gdzie oprócz muzyki inspirowanej dziełami Johna Williamsa usłyszymy każdy galaktyczny dialekt, od uroczego targowania się z jawami do agresywnego tonu huttów.

Aczkolwiek, wizyta w kantynie to również okazja do ogrania lokalnych mistrzów w kesselskiego sabaka, czyli niemal niezdrowo rozbudowaną grę karciano–hazardową, która urzeka swoją pozorną prostotą.

Pozorną, gdyż choć wystarczy znaleźć parę takich samych kart jak w Piotrusiu, mechanika żetonów i oszustw zdobywanych przez całą rozgrywkę w Star Wars Outlaws powoduje, że z trudem odrywałem się od stołów z automatycznym krupierem, w trudnej pogoni za napisami końcowymi. Możecie mi odebrać polskie obywatelstwo, ale Kesselski Sabak przypadł mi bardziej do gustu niż Gwint.

Sabak to jednak wierzchołek góry atrakcji w miejskiej eksploracji Star Wars Outlaws. Bardzo często w lokacjach możemy napotkać automaty z prostymi grami zręcznościowymi (memo i pod-racing z omijaniem przeszkód), czy też punkty do obstawiania wyścigów.

Nie warto jednak ryzykować, bo skarbce bardzo często skrywają informacje o wynikach ustawionych zawodów, co pozwala na bardzo łatwy zarobek. A przecież nawet nie wspomniałem o handlarzach, choć tu sprawa robi się już skomplikowana.

I pamiętaj, respekt w syndykacie to wszystko

Ekran gry z menu "Sieć Przestępcza". Na środku postać w płaszczu z napisem "Syndykat Pyke'ów". To zrzut ekranu ze Star Wars Outlaws
Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Jednym z najważniejszych systemów działających przez całą zabawę w Star Wars Outlaws jest reputacja wśród syndykatów, która determinuje liczbę i jakość otrzymywanych zleceń. Tutaj starsi gracze się uśmiechną, bo działa on bardzo podobnie do tego w GTA 2 (1999). Przykładowo, wykonywanie zadań dla Pyke’ów oznacza przynajmniej złe relacje ze Szkarłatnym Świtem. Na tyle złe, że w otwartych przestrzeniach, zmotoryzowani przedstawiciele tego gangu będą próbowali zabić Kay Vess, i to nie raz.

Co jednak dodaje sympatycznej głębi to fakt, że pobranie zlecenia od jednego z syndykatów, nie oznacza ukończenia go na jego korzyść. Bardzo często dzieje się tak, że w połowie misji otrzymujemy połączenie od lidera innej frakcji z prośbą o zmianę kierunku działań, w zamian za lepszą zapłatę.

Nie będzie też zaskoczeniem, jeśli napiszę, że najlepiej posłuchać rady Artura Baranowskiego i grać na… siebie. Ostatecznie gra i tak przewiduje trofea za najniższy i najwyższy poziom respektu u każdego z syndykatów, więc warto lawirować między oferowanymi wyborami (także tymi w wątku głównym), słuchając własnego rozsądku.

Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Wracając jednak do handlarzy, ci oferują też specjalne przedmioty przy wyższych poziomach respektu. Immersję wzmacnia też fakt, że realizacja pewnych zadań może być trudniejsza, w zależności od naszych relacji z syndykatami. Pewne questy wymagają odwiedzin terenów zarządzanych przez gangi, więc jeśli nasza reputacja tam nie istnieje, należy się przekradać, by dojść do celu.

Szkoda jednak, że relacje z syndykatami nie mają większego wpływu na wątek główny, bo i tak ostatecznie dosięgają nas w nim sprawy wyższe, czyli potyczki Rebeliantów i Imperium. Obawiam się jednak, że wymagałoby to mocnego odejścia od liniowego, filmowego schematu najważniejszej fabuły, więc trudno narzekać na już dość ciekawą implementację syndykatów i nawiązywanych z nimi relacjami.

A szturmowca, bij z gumowca!

Postać kuca za osłoną na statku kosmicznym, w tle miejsce bitewne z pokonanymi szturmowcami, nocne niebo z widocznym księżycem. Teksty na ekranie wskazują misje i zadania w grze. Zrzut ekranu z gry Star Was Outlaws
Fot. Star Wars Outlaws / materiały prasowe

Gdy już jakimś cudem wyrwiecie się z miast i kantyn, czeka was najtrudniejsze zadanie w życiu łotrzycy, czyli właściwe skradanie i hakowanie. Największym zarzutem wobec Star Wars Outlaws jest zdecydowanie powtarzalność zadań. Niezależnie od tego, co chcemy wykraść na lądzie, gdzieś na końcu misji bardzo często czeka imperialna forteca pełna szturmowców, do której trzeba się zakraść, a następnie ją zinfiltrować.

Ekran komputera z symbolami, przyciski w lewym dolnym rogu z polskim interfejsem użytkownika.
Celem skradania się są często takie oto komputery, które musimy shakować. Wystarczy wybrać 3 symbole, a gra kolorami zaznaczy czy i jak się pomyliliśmy. Małe, a zawsze bawi. Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Grając na normalnym poziomie trudności, nie ma mowy o brawurowych akcjach, poza wybranymi momentami (ucieczki pozwalają na więcej szaleństwa). Na początku jednak Kay Vess musi działać po cichu, gdyż inaczej jest przytłoczona przez armię szturmowców oraz wszędobylskie alarmy, automatycznie cofające nas do punktu kontrolnego. Przestawienie się na cichą rozgrywkę zajęło mi trochę czasu, ale obecność Nixa ułatwiła i to zadanie.

Muszę jednak też wspomnieć, że używanie i modyfikowanie blastera to czysta przyjemność w grze, szczególnie mając do dyspozycji adaptacyjne spusty kontrolera DualSense. W każdej chwili należy uważać na przegrzanie (wciskając przycisk R1 w odpowiednim momencie), co nadaje rytmu wystrzałom.

Oczywiście dźwiękowo pozostajemy zgodni z kanonem Gwiezdnych Wojen, więc salwy rytmicznego pju-pju zostawiają wybitnie przyjemne wibracje w uszach. Kay może też podnosić inne bronie pozostawione przez przeciwników i jak weźmiemy do rąk granatnik lub karabin wyborowy, to nie ma zmiłuj, dzieje się jatka.

Najlepszy jest tu jednak atak specjalny, czyli oznaczenie i automatyczna eliminacja przeciwników westernowym strzałem. Oryginalnie ograniczenie wynosi 3 delikwentów, ale można to ulepszyć do 6, wliczając w to wybuchające beczki.

Strzelaniny oczywiście przeplatane są sekcjami platformowymi, które nie różnią się zbyt wiele tym, co widzieliście w seriach Uncharted lub Horizon. Co ciekawe, żółte podpowiedzi wizualne można wyłączyć z poziomu ustawień – jeśli wolicie naturalne, trudniejsze doświadczenie, macie taki wybór.

Bardzo często odnosiłem jednak wrażenie, że takie sekcje ciągnęły się w nieskończoność, psując przez to filmowe tempo akcji głównych zadań w grze. Niemniej jednak odkrycie ścieżki zapewniającej najmniejsze ryzyko wykrycia zostawiało małe poczucie satysfakcji.

Nasz zwierzaczek nie jest wyłącznie atrakcją do głaskania, a rzeczywistą pomocą podczas rozgrywki. Nix bardzo prostym wskazaniem potrafi rozpraszać wrogów, by się odwracali do nas tyłem, detonować ładunki mglące okolicę, czy też podkradać cenne bronie i fiolki bachty, gdy brakuje nam życia i nie chcemy się wychylać w ferworze walki.

Zrzut ekranu z gry Star Wars Outlaws z postacią ukrywającą się za ścianą i komendą "Rozprosz" wyświetlaną na środku ekranu.
Czułki Nixa służą za swego rodzaju Wiedźmiński zmysł, który pomaga Kay wydostać się z największych opresji. Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Istota sprawdza się również idealnie poza walką, otwierając nam niedostępnie pozornie drzwi przez wentylację i odsłaniając przyciski do niszczenia naszym blasterem. Misje są zaprojektowane tak, by z niego, jak najczęściej korzystać, dzięki czemu Kay nigdy nie jest samotna w swojej niedoli. Krótko pisząc, fajnie!

Na Tattooine pustynia, w Akivie moczarowa dżungla

Zrzut ekranu z gry Star Wars Outlaws przedstawiający postać jadącą na motocyklu w kierunku opuszczonej farmy wilgoci w pustynnym krajobrazie.
Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Star Wars Outlaws pozwala eksplorować 4 planety: Tattooine, Akivę, Kijimi oraz Tosharę. Każda z nich wyraźnie różni się krajobrazami, ale też imponuje wielkością otwartych terenów i rozmieszczonymi gdzieniegdzie miasteczkami. Przejazdy między odległościami były jednak na tyle krótkie, że rzadko kiedy decydowałem się na szybką podróż.

Bardzo mnie jednak ucieszyło, to, że brak zagracenia mapy „kropkami” na start nie jest jedynie frazesem. Nowe aktywności pojawiają się na mapie tylko, gdy podsłuchamy o nich informacje w kantynach lub sami je odkryjemy podczas eksploracji. Nigdy nie czułem się przytłoczony w produkcji Massive Entertainment, co można odhaczyć jako sukces.

Co do samych podtypów atrakcji, poradzę wam jedynie poszukiwanie zadań związanych z szóstką ekspertów, znacząco podwyższających podstawowe umiejętności Kay Vess. Dzięki nim i główna gra staje się łatwiejsza, bo dostajemy garść prostych wytycznych do rozgrywki, pozwalających odblokować jeszcze więcej umiejętności, w tym wspomniane wcześniej 6 oznaczeń wrogów w ataku specjalnym, zamiast standardowych trzech.

Prawdziwa magia zaczyna się, jednak gdy odlecimy Śmiałkiem z planety. Ekrany ładowania zostały zamaskowane jako opuszczanie atmosfery, by następnie wylądować już w przestrzeni kosmicznej, gotowym do eksploracji orbity lub użycia hipernapędu. Najbardziej imponują tu misje, które zaczynamy na jednej planecie, a kończymy na innej, ze względu na plan łańcucha zadań.

Sterowanie statkiem jest równie przyjemne, co śmigaczem na dole. Niezwykle pomocny okazuje tu się tryb namierzania myśliwców, przez co wystrzeliwanie pocisków i rakiet jest łatwiejsze i równie satysfakcjonujące (tak, głośnik pada wydaje dźwięki pju-pju). Tytułowe Gwiezdne Wojny są w produkcji Massive Entertainment widowiskowo dynamiczne, zarówno podczas walki, jak i przedostawania się z jednej planety do drugiej.

Taką przygodą powinien być właśnie Starfield. Mniejsza skala, równie wysokie ambicje. To niebywałe, jak wydawnictwo Ubisoftu pozwala cieszyć się światem Gwiezdnych Wojen nie tylko na kameralnym, ale też i epickim poziomie galaktycznych bitew.

Podsumowanie. Warstwa techniczna psuje czasem urok Star Wars Outlaws

Postać na motocyklu na kosmicznej stacji z widokiem na planetę i błyszczącą pomarańczową planetę w tle. Dystans do celu wynosi 2,4 km.
Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Jak zapewne zauważyliście, Star Wars Outlaws jest dość rozbudowaną, ale i dopracowaną produkcją. Dlatego też ostatnie kilka zdań chciałbym przeznaczyć na samo działanie gry na PlayStation 5, które jest mocno nierówne.

W obecnej chwili, decydując się na tryb wydajności (60 FPS), dostajecie w 80% sprawne doświadczenie. Spadki klatek zdarzają się w otwartych przestrzeniach z detalami (Akiva i Toshara) lub w zatłoczonych dzielnicach miejskich. Jest to zauważalne, ale nie na tyle drastyczne, żeby psuło wrażenia z rozgrywki.

Z immersji wybijała niestety jakość twarzy samej Kay Vess w rozgrywce, która mocno odbiega od tej w przerywnikach filmowych. To tak, jakbym grał w Sonic Unleashed (2008) na PlayStation 2, gdzie cut-scenki z wydań PS3 / X360, a właściwa gra na PS2 to zupełnie dwa inne produkty. Wygląda to po prostu dziwnie.

Mocnym niedopatrzeniem są jednak ruchy twarzy mówiących postaci, które szczególnie podczas dialogów i zbliżeń są dość nienaturalne. Brakuje im wyraźniejszej ekspresji, przez co czasami czułem, jakby droidy przekazywały więcej emocji niż ludzie.

I jeszcze te dziwnie sztywne włosy. Tu coś ewidentnie nie zagrało. Fot. Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

I tu przechodzimy do najważniejszego pytania tej recenzji. Czy warto kupić Star Wars Outlaws w dniu premiery, za 289,90 zł na komputerach lub 349 zł na konsolach? Moim zdaniem nie, ponieważ kilka łatek optymalizacyjnych absolutnie by tej grze nie zaszkodziło, przynajmniej na konsolach.

Jednakże przynajmniej na Xbox Series X|S oraz PC, tytuł będzie dostępny w ramach subskrypcji Ubisoft+, kosztującej 74,90 złotych miesięcznie. I tu już absolutnie warto, bo w miesiąc zmotywujecie się do przejścia tytułu i wydacie gorsze, patrząc na pokaźną zawartość oferowaną przez tytuł.

Najgorzej wypadają na tym posiadacze PS5, którzy muszą zaczekać z oszczędnościami na pierwszą promocję gry. Tu polecam miesiąc lub dwa cierpliwości.

Star Wars Outlaws to przyjemna i epicka gra z otwartym światem, ale jednocześnie nie jest tak wybitna, by rzucać na stół ponad 300 złotych bez wzorowej optymalizacji. Jednakże wszyscy fani Gwiezdnych Wojen tak długo czekali na otwartą grę z prawdziwego zdarzenia, że nikt nie będzie mieć im pośpiesznych decyzji zakupowych za złe. W końcu na bezrybiu, i rak ryba!

Zdjęcie otwierające: Star Wars Outlaws / zrzut ekranu

Grę w edycji Ultimate otrzymaliśmy od jej wydawcy, firmy Ubisoft. Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw