deadpool and wolverine nostalgia w hollywood

Czy żerowanie na nostalgii widzów uratuje Hollywood? Ta formuła może się nie sprawdzić [OPINIA]

12 minut czytania
Komentarze

Po kilku wyjątkowo chudych latach w Hollywood można odnieść wrażenie, że branża filmowa zaczęła się trochę odbijać od dna. Nastroje nie są już tak depresyjne, można też odnieść wrażenie, że Fabryka Snów po okresie poszukiwań odnalazła nową formułę na sukces. Jest nią nostalgia.

Popkulturowy kocyk nostalgii

Kadr z nowej odsłony Top Gun. Fot. materiały prasowe dystrybutora

To, że jako społeczeństwo mamy słabość na punkcie nostalgii, dobrze wiemy. Choć przed erą internetu nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak wielka jest to słabość. Banalnie łatwy dostęp do wszystkich treści, w tym także do tych sprzed dekad, potężnie wzmocnił nasze uczucia nostalgii, i to nie tylko w obrębie naszych prywatnych przeżyć i wspomnień z „dawnych, dobrych czasów”, ale też na poziomie pokoleniowym. Wielkie firmy to zauważyły i z lepszym bądź gorszym skutkiem próbują te uczucia kapitalizować, a czasem wręcz na nich żerować.

Nostalgia jako element popkultury jest zjawiskiem względnie nowym. Jasne da się zauważyć pewne sygnały opierania niektórych tworów kultury masowej na niej we wcześniejszych dekadach. Gwiezdne wojny czy Indiana Jones powstały przecież na bazie nostalgii twórców (a potem odebrane przez widzów bazujących na tym samym uczuciu) za przygodowo–pulpowymi serialami i komiksami z lat 50. Całe lata 80. to na dobrą sprawę ówcześnie nowoczesna wersja lat 50. przecież (nie bez powodu akcja pierwszej odsłony Powrotu do przyszłości cofa Marty’ego McFly z 1985 do 1955 roku).

Trailer Powrotu do przyszłości.

Także muzycznie, jakbyśmy przyjrzeli się ogólnej strukturze, to przeboje pop lat 80. nie tyle odnoszą się do lat 70., a właśnie do 50. Lata 90. to z kolei nowoczesna „powtórka” z lat 60. Na początku lat 2000 Hollywood próbowało przez chwilę płynąć na fali nostalgii za kostiumowymi widowiskami z lat 50.

Do początku XXI wieku nostalgia w popkulturze co jakiś czas nieśmiało pojawiała się tu i ówdzie, jednak była albo bardzo ogólnym zjawiskiem, które równomiernie rozlało się po całym rozrywkowym firmamencie, albo zjawiskiem falowym. Tymczasem gdzieś tak od dekady popkultura XXI wieku w nostalgii zaczęła znajdywać swój główny azyl, a ostatnio wręcz ratunek przed upadkiem. I nie jest ona swego rodzaju wielkim szalem, który spowija show-biznes, stała się konkretnymi więzami z odniesieniami do konkretnych starych filmów, postaci, zjawisk czy mód. Nie da się tego rozwijać w nieskończoność, także pod wieloma względami dzisiejsza nostalgia nie polega, tak jak to było kiedyś, na przetworzeniu tego, co było dawniej i dostosowaniu tego do współczesności. Dziś nostalgia przejawia się w postaci dosłownej.

Nostalgia mesjaszem Hollywood

Kobieta z wykrzywioną twarzą i szeroko otwartymi ustami wrzeszczy, wyciągając ręce w stronę kamery.
Kadr ze Stranger Things. Fot. Netflix /materiały prasowe

Kino zawsze chętnie korzystało z nostalgii, no bo czymże innym są remaki starych filmów czy sequele po wielu latach, niż przynajmniej po części, tym właśnie zjawiskiem? Jednak w ostatnich kilku latach Hollywood weszło na zupełnie inny poziom w tym zakresie. Tamtejsze studia siłę nostalgii poznały w momencie premiery Przebudzenia Mocy. Po raz pierwszy od ponad 30 lat fani mogli ponownie zobaczyć na ekranie kultowe postaci z sagi Star Wars.

Wprawdzie w tym filmie byli to „jedynie” Han Solo i Chewbacca (pominę milczeniem jak te i całą resztę postaci z oryginalnych Star Wars ostatecznie potraktowano w sequelach) i Luke na sam koniec, ale to wystarczało, by fandom oszalał. Następnie serial Stranger Things uczynił z lat 80. najbardziej trendy dekadę w dziejach. Jednak to był dopiero początek.

Szczyt, przynajmniej na ten moment, grania nostalgią w Hollywood, to dosłownie kilka minionych lat. Film Spider-Man: Bez drogi do domu to dla mnie pierwsze wielkie hollywoodzkie widowisko, które bazowało wyłącznie na nostalgii, a wręcz na auto–nostalgii. Jest to bowiem dzieło odwołujące się do historii i dziedzictwa tytułowego bohatera i wcześniejszych filmów z jego udziałem. I to się, na pewnym poziomie, udało fantastycznie. Tobey Maguire i Andrew Garfield, którzy dołączyli do Toma Hollanda, to popkulturowe wydarzenie na miarę pierwszych Avengers. Film stał się gigantycznym hitem, zarabiając ponad 1,6 mld dol. globalnie i to w samym sercu szalejącej pandemii, kiedy to wielu widzów zapewne ostatecznie się do kina wtedy nie wybrało.

To spotkanie było legendarne.

Pół roku później równie wielkie kinowe szaleństwo wywołał Top Gun: Maverick. Sequel filmu sprzed ponad 35 lat w teorii nie miał prawa się udać, ale się udał, bo twórcy nie odżegnywali się, jak to kiedyś miało miejsce, od motywów oryginału, tylko je afirmowali. Jednak nie zrobili tego, bo byli na tyle genialni w przewidywaniu. Dobrze wiedzieli, że jest na to podatny grunt, bo lata 80. i wszystko, co z nimi związane jest w modzie. Maverick zadziałał przede wszystkim dlatego właśnie, że dał ludziom współczesne widowisko, ale perfekcyjnie obsączył je w polewie z nostalgii i wyraźnych motywach z lat 80, które zadecydowały o sukcesie oryginału.

top gun maverick
Fot. materiały prasowe dystrybutora

Na skutki tych sukcesów trzeba było chwilę poczekać, ale po kilku latach rok 2024 wyraźnie pokazuje, że Hollywood właśnie w takim podejściu widzi swoją receptę na kryzys. Tworzenie wielkich uniwersów zaczęło powoli zjadać swój własny ogon, kino superbohaterskie też zaczęło się samo w sobie przejadać i potrzeba było czegoś, co odświeży trochę tę potrawę i nada jej nowy posmak.

Na dobrą sprawę poza Diuną (która technicznie przynależy do kategorii remake’ów, ale mając na uwadze, że oryginał jest z roku 1984 i nie był hitem kasowym, można przymknąć na to oko) prawie każdy duży film w 2024 to remake i sequel, bazujący mocno na uczuciu nostalgii. Nawet taki niepozorny film jak Kaskader, który wydaje się dziełem oryginalnym, jest remakiem serialu z lat 80.

twisters recenzja film glen powell daisy edgar jones
Fot. materiały prasowe dystrybutora

Jednym z większych hitów roku bieżącego (choć tylko w USA) jest Twisters, czyli nowa wersja przeboju z 1996 roku. Nie jest to sequel, a samodzielny film z nowymi postaciami i nową (choć w gruncie rzeczy praktycznie taką samą fabułą), mimo wszystko całość oparta jest na mocnym nawiązaniu do filmu Twister i przede wszystkim na oddaniu ducha rozrywkowego blockbustera z lat 90., które uchodzą za absolutnie szczytowy pod tym względem okres dla Hollywood. Mamy tu więc do czynienia z nostalgią na trochę wyższym poziomie, z nostalgią na poziomie meta niemalże.

Oczywiście najlepszym tego przykładem jest obecnie panujący nam w kinach Deadpool & Wolverine, którego będzie można niebawem oglądać online. Film ten prawie nie ma fabuły, a jego głównym rdzeniem jest to, że oparty jest na auto–nostalgii. Pierwszy jej poziom to przywrócenie do życia postaci Logana/Wolverine’a, po tym, jak obserwowaliśmy jego śmierć w filmie Logan. Jednak i to nie wszystko, bo Wolverine powrócił i to ze zdwojoną siłą, czyli w kultowym, żółto–niebieskim kostiumie znanym dotąd wyłącznie z komiksów. Dla fanów tej postaci to czysta ekstaza. Tym bardziej, że jako Logan wrócił także Hugh Jackman.

Zwiastun filmu.

Jednak i to nie wszystko, a wręcz dopiero początek (tu w razie czego pojawią się spoilery dotyczące wydarzeń z Deadpool & Wolverine, także ostrzegam tych, którzy jeszcze go nie widzieli). Ukazane w filmie powroty takich niemal zapomnianych postaci jak Elektra (grana przez Jennifer Garner w filmie z 2005 roku), Blade (Wesley Snipes z filmu z 1998 roku i jego sequeli) oraz napisy końcowe pokazujące sceny zza kulis powstawania pierwszych filmów z serii X-Men to nostalgia na poziomie deluxe.

Szczególnie gdy doliczymy do tego Johnny’ego Storma granego przez Chrisa Evansa w filmach Fantastyczna Czwórka z 2005 i 2007 roku. Na sam koniec rysuje się przed nami obraz tego, że Deadpool & Wolverine to na dobrą sprawę film o nostalgii za superbohaterskimi filmami od studia Fox z początku XXI wieku. Przy okazji nie przeszkadza mu też to, że zarabia olbrzymie pieniądze i zapewne skończy w pierwszej trójce najbardziej kasowych filmów 2024 roku.

Pozostając jeszcze w wątku Marvela, ostatnie rewelacje, ujawnione na Comic-Con pokazują, że Hollywood zaczyna brutalnie grać kartami nostalgii na popkulturowym stole. Jak większość z was pewnie wie, ujawniono, że do MCU powracają nie tylko bracia Russo jako reżyserzy dwóch nadchodzących filmów Avengers, ale też, że sam Robert Downey Jr.

Ogłoszenie powrotu Roberta Downey’a Jr.

Jest to ruch z pewnością zaskakujący, nie przez każdego odebrany pozytywnie. Z pewnością pokazujący pewną desperację studia i próbę „odkręcenia” wcześniejszych decyzji, by m.in. zabić Tony’ego Starka. Decyzję tę podjęto, bo chciano na m.in. jego barkach przedstawić nowe postaci (jak na przykład Ironheart, która trochę #nikogo). Szybko jednak okazało się, że ludzie nie bardzo są zainteresowani nowym Iron Manem czy Kapitanem Ameryką (szok).

Ożywić Tony’ego Starka się nie da, ale od czego jest motyw multiwersum? Wszystko wskazuje na to, że Downey Jr. wcieli się w wariant Starka z alternatywnej rzeczywistości, który stanie się Dr. Doomem. Moim zdaniem nie jest to dobry sposób na przywrócenie RDJ do MCU oraz na przedstawienie kultowego Dr. Doom w świecie Marvela. Jednak co ja tam wiem. Idę o zakład jednak, że skoro mówimy o multiwersum i wariantach z różnych rzeczywistości, to niemal na pewno zobaczymy też powrót Downeya Jr. jako Iron Mana. Gdy bawimy się w multiwersum, śmierć nie jest żadną przeszkodą, zresztą jak widać po postaci Wolverine’a w Deadpool & Wolverine. Doszliśmy więc już do poziomu nostalgii w obrębie danej serii i konkretnych postaci.

Trochę na tym samym polega też ciągłe powracanie do życia serialu (i postaci) Dexter. Na tym samym Comic-Conie dowiedzieliśmy się, że powstają aż dwa nowe seriale osadzone w tym uniwersum. Jeden, Dexter: Original Sin, będzie prequelem rozgrywającym się w latach 90. i opowiadającym o młodym Dexterze. Drugi, Dexter: Ressurection, będzie kontynuacją teraźniejszych losów Dextera, po wydarzeniach z miniserii Dexter: New Blood. Wszystko dzięki temu, że serial ten pojawił się w serwisie Netflix, gdzie zaczął bić nowe rekordy popularności i producenci chcą wykorzystać te kolejne 5 minut sławy w pełni.

Swoją drogą to ciekawe, że ze wszystkich seriali z tego samego co Dexter okresu tylko ta produkcja nie jest w stanie odejść. Osobiście się nie dziwię, postać jest fascynująca, sam też jestem fanem serii, New Blood, pomimo że nie było idealne, to okazało się lepsze, niż się spodziewałem, także z chęcią wejdę do świata Dextera raz jeszcze. Niemniej jednak to istny fenomen, że współczesny serial jest w stanie utrzymywać się tak długo przy życiu. Za niedługo Dexterowi stuknie przecież 20 lat od momentu premiery.

Zapowiedź nowego serialu.

I to nie koniec, bo Disney, po przejęciu Foxa, planuje też wycisnąć z serii Obcy, ile się da. Saga Alien tak naprawdę nigdy nie odeszła, na dobrą sprawę. W każdej dekadzie od 1979 roku mieliśmy jeden albo kilka filmów osadzonych w tym uniwersum – czy to solowe filmy o Obcym, czy spin–off Obcy kontra Predator (i spin–off/prequel samego Predatora w postaci filmu Prey na Disney+). Obecnie w kinach oglądamy Obcy: Romulus, którego akcja rozgrywa się pomiędzy wydarzeniami z pierwszego filmu, a Obcy: Decydujące starcie. A i to nie koniec, bo nadchodzi także i serial Obcy, który ma mieć swoją premierę w 2025 roku, będący prequelem filmu Obcy: 8 pasażer Nostromo.

Zapowiedź Obcy: Romulus.

Wisienką na torcie tegorocznej nostalgii wydaje się z kolei Beetlejuice Beetlejuice. Oczekiwany od niemal czterech (!) dekad sequel Soku z żuka. Co ciekawe, zwiastun tego filmu pozytywnie mnie zaskoczył tym, że wizualnie wydaje się on kontynuować stylistykę pierwszego filmu, w tym realne kostiumy, żywą scenografię oraz poklatkową animację, bez polegania na CGI. Co też jest swego rodzaju graniem na nostalgii, choć w tym przypadku bardzo dobrze rozumianej i wykorzystywanej. Nie wyobrażam sobie Soku z żuka w wersji z efektami komputerowymi, także jak niedawno wątpiłem w to, że ten film może się udać, teraz mam nadzwyczaj pozytywne przeczucia.

To może być dobra rzecz.

Od nostalgii już nie uciekniemy. To obecnie jedyny pewnik w niepewnych czasach dla Hollywood. A i dla nas, widowni, nostalgia stała się uczuciem, którego łakniemy, patrząc na to, co dzieje się w realnym, niespokojnym świecie wokół nas. Jedyne co w tej sytuacji bym sobie i wam życzył, to by Hollywood jak najczęściej dobrze tę nostalgię wykorzystywało. Niemniej jednak sądzę, że na dłuższą metę jest to tylko moda, która kiedyś przeminie i widownia zacznie oczekiwać czegoś więcej. Pytanie tylko, czy Hollywood znajdzie dla siebie nową formułę i czy widzowie w ogóle będą jej szukać w kinie, a nie w grach wideo czy streamerach na YouTubie…

Źródło: opracowanie własne. Zdjęcie otwierające: Marvel / materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw