Gliniarz z beverly hills axel f recenzja netflix

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F recenzja. Eddie Murphy i nostalgii czar

7 minut czytania
Komentarze

Nic nie wygra z nostalgią, dlatego 40 lat po premierze filmu Gliniarz z Beverly Hills i 30 lat od ostatniej odsłony (o której wolimy zapomnieć) Axel Foley powraca. Czy jednak seria ta, która dla wielu kojarzy się głównie z erą lat 80., ma miejsce w XXI wieku? Przed wami Gliniarz z Beverly Hills: Axel F.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – o czym opowiada czwarta część serii

Gliniarz z beverly hills axel f recenzja netflix eddie murphy
Fot. Materiały prasowe/Netflix

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F we wstępie ponownie przedstawia nam Axela Foleya (oczywiście Eddie Murphy), który nadal pracuje jako glina i jest w Detroit kimś w rodzaju niemalże lokalnej gwiazdy. Następnie przechodzimy jednak do fabularnego sedna filmu.

Córka Axela, Jane (Taylour Paige), z którą nasz bohater dotąd nie utrzymywał kontaktu, jest obrońcą w sprawach karnych w Beverly Hills, a jej ostatnia sprawa okazała się o wiele poważniejsza, niż przypuszczała. Po otrzymaniu informacji od starego kumpla Axela, Billy’ego Rosewooda (Judge Reinhold), byłego policjanta, który obecnie jest prywatnym detektywem, Jane zajmuje się sprawą oskarżonego o zabójcę policjanta.

Po pewnym czasie Jane orientuje się, że jej klienta wrabiają jacyś brudni gliniarze, co naraża jej życie na niebezpieczeństwo. Ten obrót sprawy inspiruje Axela do ponownego powrotu do Beverly Hills.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – ale to już było…

Już po kwadransie seansu filmu Gliniarz z Beverly Hills: Axel F ujrzycie główny powód, dla którego on powstał. I nie jest to scenariusz na tyle ciekawy, by ściągnąć Eddie’ego Murphy’ego z jego wygodnego życia na prawie emeryturze.

Nie jest to też chęć opowiedzenia czegoś wybitnego, czy to w gatunku komedii akcji czy w ogóle kina rozrywkowego. Nie jest to też żadne wyzwanie dla aktorów. Głównym powodem istnienia filmu Gliniarz z Beverly Hills: Axel F jest nostalgia.

Od ładnych kilku lat studia filmowe i przede wszystkim serwisy streamingowe żerują na niej w sposób wręcz nieprzyzwoity. Wiedzą dobrze, że to słaby punkt współczesnej widowni i jeden z niewielu jawnych czynników, który jest w stanie dziś przyciągnąć przed ekrany widzów, których uwaga jest ciągle odciągana ku innym rozrywkom.

Gliniarz z beverly hills axel f recenzja film 2024 netflix
Fot. Materiały prasowe/Netflix

Prawie każda chwila i scena w nowym Gliniarzu… ma na celu przypomnienie widzowi rzeczy, które widział w poprzednich filmach. Nawet struktura fabularna jest taka sama. Najpierw oglądamy Axela i jego policyjną akcję w Detroit (zdecydowanie najlepsza część filmu), która pełni rolę prologu, potem zawiązuje się główny wątek fabularny, który zmusza naszego bohatera do wyjazdu do Beverly Hills.

Kiedy Axel przybywa do Beverly Hills, ponownie jest oszołomiony tym, jak dziwaczna jest ta bogata i surrealistyczna okolica, zupełnie tak, jakby tu był pierwszy raz. Tak samo, jak w oryginale jest on tu awatarem widowni, dla której L.A. ukazywane jest niemalże jak obca planeta pełna dziwnych osobistości.

Nostalgia może męczyć

Rozumiem, że widzowie oczekują pewnego komfortu przewidywalności i schematów od danych filmowych marek, ale nie bardzo pojmuję, jak można przy okazji traktować tego samego widza jak idiotę.

Wracają stare, znane nam twarze. Oprócz Billy’ego granego przez Judge’a Reinholda, Paul Reiser ponownie wciela się w rolę byłego partnera Axela, Jeffreya Friedmana, a John Ashton powraca także w roli Taggarta. Bronson Pinchot również odgrywa starą rolę Serge’a. Choć daje on z siebie wszystko, powrót jego postaci wydaje się tutaj szczególnie desperacki. Nie ma powodu, aby wracał, poza faktem, że grał w poprzednich filmach.

Nostalgią trzeba umieć grać, w Gliniarz z Beverly Hills: Axel F podejście do niej jest schematyczne i męczące. Pisane ciężką, niemal robotyczną ręką i znowu ma się wrażenie, że to rzecz stworzona bardziej pod algorytmy i jakieś chwilowe emocje scrollujących po Netfliksie widzów niż chęć potraktowania swojej widowni szczerze i na serio.

Jednak i tak nie nostalgia jest największym problemem tego filmu. Kuleje tu scenariusz, który jest mocno przeciętny. Główna intryga jest kompletnie nieinteresująca i trąci banałem. Humor rzadko kiedy wychodzi na poziom powyżej średniej. Przeważnie jest on dość stępiony. W porównaniu z dwoma pierwszymi częściami Gliniarza z Beverly Hills, Axel F niestety prezentuje się jako co najwyżej przyzwoity młodszy brat.

Eddie Murphy nadal to ma

Niemniej jednak muszę uczciwie przyznać, że Gliniarz z Beverly Hills: Axel F nie jest filmem bezwzględnie złym. Na podstawowym poziomie jest to przyjemna i niezobowiązująca rozrywka.

Ścieżka dźwiękowa jest świetna, a Eddie Murphy nadal ma w sobie ten sam ogień co przed laty. No może nie dokładnie ten sam, natomiast ciągle emanuje z niego masa dobrej energii i nie utracił swej iskry komediowego talentu i wyczucia. No i absolutnie nie wygląda na 63 lata. Nie wygląda nawet na 53. Dałbym mu może 43 wiosny na koncie.

Joseph Gordon-Levitt to mile widziany nowy dodatek do serii jako Bobby Abbott, policjant z Beverly Hills, który współpracuje z Axelem. Murphy i Gordon-Levitt łączy zaskakująco dobra chemia. Z kolei Taylour Paige wcielająca się córkę Foleya chemii z Murphym nie ma i jest postacią mocno niewykorzystaną w tym filmie.

Przeczytaj także: Lekomania, to serial, który powinni obejrzeć teraz Polacy i cały nasz rząd.

Twórcom udało się też zachować ducha oryginału, do tego stopnia, że Gliniarz z Beverly Hills: Axel F chwilami zdaje się niemal remakiem jedynki. Oczywiście remakiem dużo gorszym, ale widać po prostu, że filmowcy celowali w to, by przywołać ducha pierwszej części, przy jednoczesnym utrzymaniem ducha współczesności. Czyli trochę tak, jak to miało miejsce choćby w Top Gun: Maverick, który, tak jak Axel F, był produkowany przez speca od tego typu rozrywkowych blockbusterów z lat 80., czyli Jerry’ego Bruckheimera.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – ocena filmu

Gliniarz z beverly hills axel f recenzja netflix 2024
Fot. Materiały prasowe/Netflix

Netflix miewał gorsze produkcje oryginalne, to muszę oddać twórcom nowego Gliniarza z Beverly Hills. Czy film ten musiał powstać i jest komukolwiek potrzebny? No nie sądzę.

Akurat Gliniarz z Beverly Hills okazał się serią, która pozostała w latach 80. i już pod koniec lat 90. mało kogo obchodziła. Jestem w stanie się założyć, że młode pokolenie widzów urodzone już w XXI wieku w większości nawet nie wie kto to jest Axel Foley, a i sam Eddie Murphy, przez to, że od ponad 20 lat nie pojawia się na małym i dużym ekranie za często, zapewne niezbyt jest kojarzony przez Gen Z.

Przeczytaj także: Prawie 700 tysięcy Polaków dostanie darmowy streaming. Szkoda, że trzeba wyjechać z kraju.

Osobiście, znając to, do czego zdolny (albo niezdolny) jest Netflix jestem pozytywnie zaskoczony. Film Gliniarz z Beverly Hills: Axel F da się oglądać bez zgrzytania zębami. Nie jest to wprawdzie pasjonująca rozrywka ani też dzieło, które będziecie długo wspominać, i które zapisałoby się na dłużej w popkulturze, ale mogło być o wiele gorzej.

Najbardziej jednak liczę na to, że film ten zachęci młodszych widzów do tego, by sięgnęli po część pierwszą, zdecydowanie najlepszą z całego cyklu. Tam i wątek sensacyjny jest naprawdę niezły, i humor jest bardziej „z pazurem”, a Murphy to istny żywioł – całość ogląda się po prostu o wiele lepiej i ma się ochotę na wielokrotny seans. O Axelu F nie da się niestety tego samego powiedzieć.

Ogólna ocena

5/10

Zdjęcie otwierające: Materiały prasowe / Netflix

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw