I’m Watch, czyli niezbyt chwalebna historia pierwszego zegarka z Androidem na pokładzie

5 minut czytania
Komentarze

Być może część z Was pamięta artykuł z początku roku, w którym opisaliśmy produkt włoskiej firmy pod nazwą i’m Watch. W kilku prostych słowach: miało być to urządzenie podobne do Sony Ericsson LiveView, SmartWatch czy Motoroli ACTV z jedną zasadniczą różnicą: nie wymagał do działania smartfona spoczywającego w kieszeni bądź plecaku. Miał być pierwszym na świecie, inteligentnym, całkowicie niezależnym zegarkiem z systemem Android na pokładzie. Co prawda planowano zastosowanie tylko wersji 1.6 Donut, co jednak wynikało ze „skromnej” specyfikacji sprzętowej:

Procesor ARM o taktowaniu 450 MHz,
64 lub 128 MB pamięci RAM,
Wbudowana pamięć 4 GB,
Ekran TFT 1,54” o rozdzielczości 240×240 pikseli (220 ppi),
Bluetooth,
Bateria 450 mAh (miała wystarczyć na maksymalnie 48h pracy).

Jak pisze jeden z naszych czytelników, rozwiązanie przyjęto z wielkim optymizmem- niedawno firma chwaliła się 30 tysiącami zamówień. Warto tu wspomnieć, że najtańsza wersja i’m Color to wydatek 1299zł (info ze strony firmy i’m na dzień dzisiejszy). Dużo liczenia nie ma- oczywiste jest, że chodzi o bardzo duże pieniądze- około 40 mln złotych. Suma jest już całkiem spora a nie zapominajmy, że i’m zaproponował wersje i’m Tech oraz i’m Jewel kosztujące odpowiednio od 2299 do nawet 69999 złotych za wersję i’m Jewel White Gold&Diamonds. Zakładając 1% udziału tych ostatnich we wspomnianych 30 tysiącach, suma wzrasta do 60mln. Zapewne pomyśleliście, że cała ta matematyka w stosunku do dochodów, obrotu i zarobków takich firm jak HTC czy Samsung nie powala na kolana. To prawda.

Pojawia się tu ona tylko dlatego, że chodzi o pieniądze, które firma wzięła od swoich klientów a którzy urządzeń nie widzieli po dziś dzień. Na początku roku rozesłano do osób zdecydowanych na zakup maile z poleceniem uzupełnienia wpłaty za preorder do 100% wartości zegarków oraz informacją, że wysyłka nastąpi w przeciągu kilku dni. Niestety podobnie jak nasz czytelnik, wszyscy którzy dokonali wpłat nie doczekali się paczki od włoskiego i’m. Na facebookowym profilu (http://www.facebook.com/imwatch)  można przeczytać setki, jeśli nie tysiące negatywnych opinii, złośliwych komentarzy, próśb o zwrot pieniędzy i gróźb od poirytowanych, niedoszłych klientów. Główne uwagi dotyczą braku kontaktu i odpowiedzi na maile, telefony i wszelkie sposoby skomunikowania się z firmą. Niewątpliwie nie jest to godziwe traktowanie swoich dotychczasowych wierzycieli. Mało tego, oficjalna strona: http://www.imwatch.it/pl-en działa w pełni, przyjmując zlecenia od coraz to nowych osób, chętnych wejścia w posiadanie gadżetu.

17 maja firma poprzez profil na FB podała publiczne stanowisko (link, tekst w języku angielskim) w którym obiecała po 15 czerwca wysłać do 300 klientów urządzenia. Ci, do 15 lipca mają testować sprzęt a uwagi zgłaszać producentowi (raport ma być upubliczniony również na fanpagu). Po 15 lipca mają rozpocząć się wysyłki zaległych urządzeń do reszty nabywców i mają zostać zrealizowane w 100% do 15 września. Dla tych, którzy stracili zainteresowanie, producent zaproponował zwrot wpłaconych pieniędzy (w terminie najpóźniej do 15 lipca – należy wysłać maila z taką informacją i wszelkimi danymi zlecenie na adres [email protected]). Jeśli zdecydujecie się poczekać, i’m obiecuje 15% rabat od kwoty, którą zapłaciliście. Cóż, to wszystko brzmi całkiem nieźle i wydaje się, że artykuł napisałem niepotrzebnie. Zgodziłbym się, gdyby firma milczała do tej pory i w końcu wydała oficjalne oświadczenie. Ale obiecywano już, że zegarki zostaną wysłane do wszystkich odbiorców tuż po 15 kwietnia. Do tej pory, handlując przez sieć nie spotkałem się także z rzetelnym sprzedawcą, z którym brak mi było jakiegokolwiek kontaktu przez tak długi okres czasu.

Niewątpliwie cała sprawa jest mocno podejrzana. 1300 złotych to na polskie realia sporo pieniędzy i ci, którzy wysłali je wydawałoby się, „solidnej firmie” do tej pory stracili sporo nerwów (niektórzy czekają naprawdę długo- nr zamówienia naszego czytelnika to liczba powyżej 12000, a data wystawienia to sierpień zeszłego roku). Nie chce nawet myśleć ile stracili ich ci, którzy zdecydowali się na zakup gadżetu w droższej wersji, nie mówiąc o tych za 30-70 tysięcy. To właśnie te najdroższe produkty skłaniają mnie do istotnego przemyślenia, że i’m nie mając nic więcej niż ambitny plan potrzebował środków na stworzenie swojego produktu. Wymuszając wpłaty, zdobyto finanse, które można było zainwestować w stworzenie technologii, złoto i brylanty można zakupić później. Technika ta kojarzy mi się nieco ze strategią Bernarda Madoffa i w tym momencie i’m może mieć już działający zegarek, ale nie mieć na błyskotki. Pieniądze te można było też wprowadzić w obrót, a taka kwota w rękach mądrego inwestora jest w stanie przynieść niemały zysk. Ta opcja wydaje mi się jednak mniej prawdopodobna. A może oszustwo planowano od początku a obecnie firma stara się „naciągnać” jak największą liczbę klientów?

 

Źródło: imwatch.it, facebook.com/imwatch
Temat podesłał Pan Marek Borówka

Motyw